Szare niebo przesłonięte było chmurami od samego rana. Otaczające Deltę zewsząd mocne zapachy, wczesno wiosennych kwiatów, pozwalały mu przypuścić iż zbliżała się ulewa. Mimo to nie przestawał podążać przed siebie pozostawiając za sobą całe swoje dzieciństwo. W brzuchu mu burczało delikatnie, jednak brak umiejętności polowania skutecznie uniemożliwiał mu napełnienie go. Skupił się więc na dalszym przemierzaniu świata, chcąc uciec od mroku ostatnich tygodni. Od terenów swojej watahy był już 8 dni drogi i do tej pory nie napotkał innego wilczego bytu niż on sam. Nie czuł zapachów innych watach, ani nie słyszał najcichszego wycia.
Słońce wzeszło na swój szczytowy punkt kiedy mały Delta skulił się pod jakimś drzewem. Zaskakująco, deszcz który miał nadejść jednie postraszył sobą świat spuszczając kilka drobnych kropelek ku ziemi. Na niewiele się to zdało, ponieważ woda z nieba zaraz zniknęła pod trawą, wchłonięta przez naturę. Nie zanosiło się też na zmianę pogody. Niebo pozostawało przysłonięte kołdrą z ciemnych chmur, odgrażając się ponownie, a jednocześnie uciekając w stronę horyzontu gonione przez wiatr. Małe łapki granatowego basiora teraz chroniły się przed zimnem zawinięte pod jego ciało i brudne futerko na brzuchu. Głód coraz bardziej mu doskwierał, podobnie jak zmęczenie, które teraz kiedy adrenalina opadała coraz bardziej zanikając pośród potrzeb ciała, uderzyło w niego ze zdwojoną siłą. Jednak przeczucie, które zagnieździło się w jego brzuchu i cisnęło go stresem w dalszą drogę nie chciało odejść. W głowie szczeniaka dalej pozostawały wizje rozpadających się na maź ukochanych osób i tego basiora. Basiora, który z zimną krwią pozbył się wilków z jaskini medycznej nieświadomy obecności niepożądanej pary oczu. W sercu małego wilka pozostało więc przeczucie, że wilk będzie próbował go znaleźć i dopadnie go kiedy tylko straci siły i ułoży się do snu. Więc postanowił być silny. Jego odpoczynek trwał zaledwie 10 minut, aby zostać zakończony przez trzeszczące krzaki, które Deltę przyprawiły o mały zawał serca. Przyparł do drzewa jeszcze mocniej, kryjąc się między jego korzeniami. Mocne zapachy kwiatów żądających deszczu od zachmurzonego nieba zagłuszały jego własny. Przymknął też swoje oczy kierowany niewyobrażalnym strachem. Jednak dalej obserwował otoczenie.
Mijały długie chwile pełne niepewności i mające wielki wpływ na szczenięcy umysł. Strach całkowicie już zawładnął małym szczeniakiem, zwłaszcza kiedy do jego nosa dopadł niemiłosierny smród i pisk zarzynanej zwierzyny. Z krzaków wyrzucony został sporej wielkości i nietypowego wyglądu zając. Jego długie, ale chude ciało wygięło się w śmiertelnej pozycji. Puste, czarne oczy skierowane były prosto w te basiora ukrytego pod drzewem, wzbudzając w nim wspomnienia, które tak bardzo chciał pozostawić za sobą. Kremowe futerko tego niewinnego stworzonka było splamione krwią i przesiąkało w powolnym tempie czarną śmierdzącą mazią, którą Delta dobrze znał. Miał jednak w serduszku nadzieję że to inny wilk, że to inny nosiciel, a poprzedni rozpłynął się w kałużę jak jego rodzima wataha, wsiąkając w ziemię, zostawiając po sobie jedynie zapyziały i niezdatny do użytku grunt. Martwy jak każdy kto nosił chorobę lub znalazł się w jej otoczeniu. Delta ponownie rzucił okiem na zająca. Po lepszym przyjrzeniu się był w stanie dostrzec też wymalowane na jego ciele znaki i niewielkie rogi wyrastające spomiędzy jego dostojnych uszu, które teraz leżały nieruchomo wzdłuż jego ciała. Wszystko to zajęło mu dokładnie sekundę lub dwie. Wtedy też obok martwego ciała pojawiła się ogromna łapa. Czarna jak noc, obciekająca czarną mazią, która zabijała powoli otaczającą świat naturę. Delta uniósł delikatnie głowę, uważając aby nie robić zbyt szybkich ruchów i nie zdradzić swojej obecności. Przy tym jego ciało trzęsło się silnie w spazmach strachu i przerażenia. Gdy jego oczy dotarły do oblicza wilka, który odpowiedzialny był za niedawną śmierć futrzaka, zaparło mu dech w piersiach. Był to dokładnie ten sam basior, który rozniósł w proch i pył medyczną jaskinię w jego watasze. Nadzieja w sercu szczeniaka nagle umarła, a on sam poczuł silny i zimny dreszcz biegnący mu po plecach. Bał się umrzeć. Mroczne oblicze wilka jednak nie zwracało się w jego stronę. Wyżarte do połowy ciało, z brakiem wnętrzności stało jednak nieruchomo. Jedno, jedyne oko, które pozostało w oczodole badało otoczeniem, jednak zdawało się nie dostrzegać, ciemnej jak noc, zwiniętej pod korzeniami kuleczki, skrytej mrokiem, który okazał się dla niej zbawieniem. Chwilowa ulga dotrała do umysłu Delty powodując małe rozluźnienie. To nie trwało też długo. Wilk zwrócił swoją głowę w jego kierunku i ogromne przerażenie ponownie odebrało szczeniakowi oddech. Jednocześnie jego pusty żołądek zgiął się na widok pyska obcego, zbierając się na wyrzucenie z siebie soków trawiennych, bo tylko tyle mógł zrobić. Pysk tego przedziwnego monstrum był w połowie tylko przykryty wyobdzieraną skórą i mięsem, odsłaniając pleśniejące kości, które powolutku pękały naznaczone czarnymi niciami choroby. Brązowe, zamglone oko w oczodole wyglądało jakby było zwrócone w kierunku szczenięcia, drugie pozostawało zalane czarną nieprzejrzaną ciemnością, z której wylewała się zabójcza maź. Delta czuł jak jego nogi słabną i jak musi się powolutku położyć na ziemi. Nakrył się przy tym ogonem wykonując każdy ruch powolutku. Czuł też zawroty głowy i silny ból żołądka, powodowany stresem i strachem przed śmiercią. Mały czarny wilk dostał też nagłego ślinotoku, a oczka zaszły mu nieprzyjemną mgłą utrudniającą mu zmierzenie się z przerażającą rzeczywistością. Kiedy nieznajomy postąpił krok w przód, a wiat pchnął jego smród w kierunku Delty , pisk który rozległ się w jego uszach mało nie odebrał mu przytomności.
-Nie zbliżaj się!- wysoki i piskliwy głosik odbił się nagłą nadzieją w głowie kuleczki. Jednak nie był on w stanie określić kierunku z jakiego pochodził. Czy ktoś próbował ocalić jego nędzne istnienie?
- Gdzie...ukrywacie...te...go...sz...czenia...ka. Ma...coś co...należy...co mnie!- ryknął potężnym głosem potwór i Delta przestał mieć nadzieję, która jakkolwiek skryła się w jego serduszku. Był już martwy nie ważne co takiego miał. Wiedział że chodziło o niego, a monstrum wiedziało już że jeszcze żyje.
-Nie mamy żadnego szczeniaka! Odejdź albo cię do tego zmusimy!- zagroził kolejny głos. Tym razem nieco bardziej oprzytomniały Delta wsłuchał się i określił kierunek. Delikatnie i powolutku uniósł głowę zaglądając nad siebie. Na korzeniach wysoko stały dwie sylwetki, a kiedy szczeniak odwrócił głowę na bok mógł dojrzeć ich więcej, skrytych w błogosławionym cieniu natury. Ulga wręcz go obezwładniła. Ułożył się jak martwy na ziemi i tylko patrzył, zamarznięty w nagłej obojętności. Wydawało mu się nawet że delikatnie pogodził się z taką śmiercią.
Ogromny wilk zbliżył się jeszcze krok i otworzył pysk, z którego wypadł złowieszczy warkot nie przypominający słów, którymi miał być. Zaraz potem wyciekła z niego maź, upadając na ziemię i natychmiast zabijając piękne kwiaty, które rosły w tamtym miejscu .Widowisko było przerażające, a Deltę nagle naszła myśl o tym że i on jest jak ten kwitek. Rozpadnie się pod najmniejszym dotykiem wroga. Nie przeżyje ciosu. Spojrzał w to szaleńcze oko basiora, który pozostawał teraz strzępkiem swojej wilczej postaci i nagle w niego coś uderzyło. Pozostałości piór na plecach wilka, to oko zamglone ślepą mgłą i kształt ran na jego ciele. Wniosek do jakiego doszedł wydał mu się jednak zbyt daleki od rzeczywistości i bolesny dla serca.
Czas dłużył się mu i ociągał kiedy w końcu monstrum wykonało ruch. Zamachnęło się rozrzucając ziemię wokoło. Delta słyszał jak korzenie trzeszczą pod naporem silnej łapy potwora, a sylwetki uskakują na boki. Widział jak błyszczące ostrza dzid i strzał zagłębiają się w ciało niebezpiecznego zabójcy, wyrywając z jego pyska odgłosy wściekłości, a z resztek ciała, ostatnie krople płynącej w nim krwi, która mieszała się z zakażoną mazią, spadając na ziemię. Wilk rzucał się na boki starając się czegoś dosięgnąć. Parskał. Ryczał i wył głośno. A kolejne strzały dosięgały i jego kości. Nie wyglądało jednak aby cokolwiek go bolało. Bardziej był sfrustrowany, że jako taki doskonały zabójca nie był w stanie dosięgnąć swoich wrogów. Jednak kiedy mu się udało zatopić swoje ostre kły w jednym z oprawców i rzucić nim o drzewo, Delta był w stanie dostrzec w końcu z kim walczył niebezpieczny potwór. Ciało kolejnego futrzaka, podobnego do tego którego szczenię już dzisiaj widziało spadło niedaleko niego. Tym razem było nieco mniejsze, rozpołowione w miejscu wbicia się kłów. Dwie części zającowatego łączyły jedynie wnętrzności otoczone rozlewającą się krwią. Jedno z uszu zasłaniało zastygłą w śmiertelnych szponach twarz, a rogi leżały kawałek dalej złamane przy uderzeniu. Jego futro tym razem było ciemniejsze, a postura nieco bardziej damska. Teraz też Delta mógł wyraźnie podziwiać znaki na futrze martwego ciała. Nie rozmyślał jednak o nich. Powstrzymywał w sobie odruchy wymiotne i łzy cisnące się samoistnie do oczu. Widok martwego ciała ruszył nagle jego wyobraźnię. Widział siebie w takim stanie i nawet poczuł metaliczny smak ciepłej krwi w swoich ustach. Dlatego otworzył je nieświadomie wystawiając język, po którym popłynęła ślina, zatapiając się w trawie. Jego stan rozmyślań i nieprzyjemnych sennych marzeń na jawie przerwał odgłos łapamych kości i głośny ryk, który przeszedł dreszczem w ciele Delty i podrażnił każdą najmniejszą część jego kości i wnętrzności. Widział kątek oka jak potwór upada na przednie łapy i zaraz potem zrywa się do ucieczki. Ślad mazi pomieszał się z przedziwną wydzieliną wyciekającą z otwartego złamania, spowodowanego jedną ze strzał, która bardzo fortunnie wbiła się mocno w szpik. Wtedy też emocje nagle opuściły ciało granatowawej kuleczki, rozluźniając mięśnie i pozwalając ciału zrelaksować się. Wtedy też Delta zorientował się że jego ciało trzęsło się cały ten czas, że nie oddychał wstrzymując w sobie wszystkie dźwięki, i że nadal miał rozwarte szczęki pozwalając ślinie wyciekać z pyska. Mimo ulgi jaka zalała jego serce nadal czuł się zagrożony. Nie widział kim są te stworzenia, które odgoniły monstrum w ciemny las. Nie ufał im. A mimo to pozwolił sobie na wzięcie chrapliwego oddechu. Poczuł też jak bardzo głodny, zmęczony i przerażony był. Czuł i słyszał nawet przepływającą w jego ciele krew i bał się że inni też to słyszą. Zastygł ponownie kiedy dwie stopy pojawiły się przed jego kryjówką. Zaraz za nimi pojawił się puchaty tyłeczek i ogonek, wyglądający niezwykle uroczo, nawet w takiej paskudnej sytuacji. Futro nieznanego Delcie zwierzaka było ślicznie kremowe i szczenię miało ochotę wtulić się w nie z dziecięcą ufnością. Jednak racjonalne myślenie odradzało mu tego kroku.
-Co za potworność. To monstrum dopadło już 16 z nas. W dodatku to kolejne dwa ciała które musimy spalić.- westchnął nieznany wilczkowi głos. Jednak na pewno należał on do krenowej samicy stojącej przed nim.
-Czy którekolwiek z was dotknęło tego stwora?- padło kolejne pytanie. I parę odpowiedzi, których Delta już nie słuchał. Natomiast wpatrywał się z przerażeniem w niebieskie oko martwej kuleczki futra, której ucho w końcu zostało zabrane z pyska.
-Nie- wyrwało się z młodego gardła i nagle zapadła głucha cisza. Delta sam nie wiedział czemu to powiedział. Jednak jego ukochany Neo, ten który otaczał go najszczelniejszą opieką, zakazywał dotykać ciał. I Delta dopiero od niedawna zdawał sobie sprawę, że to w ten sposób roznosiła się zaraza. Poprzez styczność z mazią, zakażonym ciałem lub nosicielem, o którym powiedział mu zziajany Yord wpadając do jaskini tuż przed swoją śmiercią.
Dwie pary oczu nagle znalazły się na wysokości tych małego wilka, wraz z ostrzami włóczni wycelowanymi prosto w niego. Jednak te szybko zniknęły zastąpione zaskoczeniem w zielonej parze i zmartwieniem w niebieskiej.
-Szczenię.- szepnęła kremowa samica. -Szczenię... - chwilę trwała cisza. Ciężka dla Delty. Miał wrażenie jakby ponownie na szali stało jego życie, więc ponownie tego dnia w jego oczy wstąpiły łzy.
-Nie płacz...- od razu padło ze strony drugiego stworka. -Wyjdź może skarbie. - zającowaty wystawił w jego kierunku swoją mięciutką łapkę.
-Nie mogę. Nie dotknę cię!- od razu odmówił. Nie chciał się zarazić, a nie mógł być pewien czy zając nie dotykał mazi.
-Czemu mały? Chodź... pomożemy ci!- dalej próbowali go przekonać. Jednak Delta tylko kiwał na nie w przerażeniu i nagłym ogromnym smutku. Pozwolił łzom pocieknąć bez dźwięku i zniknąć w sierści brudnej od ciągłego wycierania jej o ziemię. Dwie postacie zniknęły mu z pola widzenia. Ciała już nie było, jednak ślady krwi pozostały. Basior nie przejął się teraz tym .Spiął wszystkie mięśnie. Ucieczka wydawała mu się najlepszym rozwiązaniem, a adrenalina pulsująca w jego ciele pozwoliła na chwilę stłumić zmęczenie i głów. Wypadł momentalnie ze swojej bezpiecznej kryjówki. Torba,którą za sobą nosił zaszeleściła na wietrze, kiedy wykonał skok nad skażoną krwią i przebiegł obok stworzeń przypadając do następnego drzewa i ostatniem sił wspinając się na najniższą z gałęzi. Tam przerażony spojrzał w dół na pobojowisko. Ciał było więcej niż się spodziewał, bo przecież nie słyszał odgłosów umierania. Jednak mimo to nie było to przyjemne widowisko. Ponownie tego dnia zebrało mu się na wymioty, które stłumił głęboko w sobie. Widział jak kremowa zajęczyca na dwóch łapach podchodzi do drzewa wspierając się na dzidzie.
-Oj skarbie. - szepnęła. -Zejdź proszę. Nie skrzywdzimy cię. - próbowała. Na marne.
-Nie. Dotykałaś ciała!- padła odpowiedź. Cisza, która po niej zapadła zebrała się mroczną chmurą nad polem bitwy.
-Dotykałam. -przyznała,
-Jesteś zarażona.- mimo że powiedział to cicho, każdy obecny usłyszał i zrozumiał ten przekaz. - Ten potwór to nosiciel... zakaża to czego dotknie. Ciała, naturę, krew. Ta maź też. Każdy kto w mojej watsze miał styczność z zakażonym sam się zakażał. Rozlewał się w maź i zakażał kolejnych i palenie nic nie dawało. Odejdź ode mnie.- ku zaskoczeniu Delty samica uśmiechnęła się jedynie.
-Nie zakaża nas jego dotyk. Jedynie ta maź. Dotykałam już wielu ciał zbitych przez niego Komu i nic mi nie jest. Ale nie dotknę cię. Obiecuję. Nikt tego nie zrobi jeśli nie chcesz, ale zejdź. Kąpiel i jakieś jedzenie na pewno dobrze ci zrobi.- nie ufał im. Nie ufał tym puchatym pyszczkom jednak wizja kolacji i odpoczynku była wystarczająca aby spadł zmęczony z drzewa z impetem. Jak zostało powiedziane nikt go nie dotknął kiedy znalazł się już na ziemi. Teraz mógł też podziwiać okazałość tych stworzeń, które jak mniemał określały się mianem Komu. Stały na dwóch łapach i górowały nad jego niewielką, szczenięcą posturą. Delta jednak czuł wewnątrz że przepadł. Przepadł w tej niemiłosiernie wciągającej pustce przeszłości, wspomnień i szponach największego monstrum jakie stąpało po tej ziemi.
CDN
I szkice na szybciutko:
Komu jako zamysł rasy i ten potwór
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz