piątek, 12 lutego 2021

Od Wrony - "Impuls", cz. 9

Z chęcią powiedziałabym, że napisałam to tylko i wyłącznie po to, żeby Wronka dalej mogła egzystować bez dużych wyrzutów sumienia że nie pisze... ale. Ale ale, do zobaczenia w innym opowiadaniu, w przyszłości. Dobra, huk, zmiana planów.
Zresztą po prostu nie mogłam odpuścić tej zajebistej parce tej zajebistej piosenki.


W biciu jej serca jest szept
Słyszy go na tyle, że pomaga jej żyć

Przeciągnęła się z niemal występną przyjemnością, rozciągając na swoim smukłym pyszczku uśmiech od ucha do ucha. Zimowy, powszedni dzień był tak niemożliwie piękny, a poranek blaskiem śniegu zapraszał ją do... chyba dalszego leżenia na wznak, z łapami podłożonymi pod głowę. Od dzieciństwa robiła to tak często, że przy przyjmowaniu takiej pozycji nawet nie czuła już dyskomfortu.
Jakże była szczęśliwa. To niepojęte, kuriozalne szczęście, ale niech trwa! Niech każdy dzień za dniem mija tak samo, tak błogo.
Chyba się nudziła. Wyciągając tylne łapy jeszcze bardziej w tył, nadal na leżąco, przez dłuższą chwilę dreptała nimi po zaspie śniegu zgarniętej wczoraj z legowiska, przy okazji zaczynając nucić coś pod nosem.
Tyle czasu wolnego. A gdyby tak wybrać się... gdzieś? Tylko gdzie. Na spacer bez celu była zbyt znudzona, na polowanie zbyt leniwa. Poza tym, wszystko i tak traciło sens, gdy przypominała sobie, że jest w zasadzie jedyną mieszkanką tej polanki, zostawiona sama sobie.
Położyła nogi z powrotem na ziemi, czując, że całe emocje, z którymi powitała nowy dzień, zaczynają z niej spływać.
Tak tak, syn wyprowadził się gdy tylko nadarzyła się okazja, a Mundus chyba więcej czasu spędzał z jej stryjem, niż z nią.
A ona zostawała w domu, niepotrzebna nikomu i samotna.

Ma tajemnicę, o którą się nie prosiła
Jak zresztą nigdy żadna dziewczyna

Nie, to nieprawda, była potrzebna. I kochana. A przede wszystkim, nigdy nie pozwolono by jej pozostać zupełnie samotną.
Gdy usłyszała stąpanie po śniegu dwojga nóg, jej serce znowu zaczęło bić mocniej.
- Mundek! Jesteś już, gdzie byłeś?
- Zgaduj - mruknął, po czym dowlókłszy się na miejsce obok niej, złożył się jak scyzoryk i zwinął w kłębek, zanim zdążyła zalać go falą pytań.
- U Admirała?
- Nawet mi o nim nie mów.
- U stryjka.
- Dzisiaj nie.
- W jaskini wojskowej?
- Ta.
- Tak rano?
- Co? - zerknął na nią nieprzytomnie - siedzieliśmy tam przez pół nocy.

Dobry człowiek jest zagadką, do której szuka wskazówek

Opierając pysk na łokciach, przyglądała mu się spod wpół przymkniętych powiek. Zastanawiała się, czy to dobry moment na rozmowę. Mówił, że na ważną, każdy może być dobry. Kazał jej mówić sobie wszystko.
- Hej... wiesz, na co mam ochotę?

Nie zaoferujesz jej niczego, czego by jeszcze nie próbowała

Znów otworzył oczy, by łypnąć na nią z niepokojem, ale zanim świadomie przetworzył w głowie jej słowa, zachichotała i na przednich łapach podniosła się do siadu.
- Na wycieczkę.
- Mój Boże... znowu?
- Tak. Całymi dniami siedzę tu samiuteńka jak sierotka Marysia i się nudzę.
- Na twoim miejscu miałbym podobnych wycieczek dość do końca życia. A czy tu nam źle? Czy nie wystarczy, że jesteśmy tu razem?
- Nie o to chodzi.

Wie skąd pochodzi
Nie potrzebuje żebyś znów ciągnął ją przez to wszystko

- Czego szukasz, Słoneczko...
- To jak pływanie w zbyt małym akwarium. To jak zamknięcie za sobą drzwi, które prowadziły do schowka głębokiego na pół metra.
- Wiem, wiem, zrozumiałem.
- Chodźmy - mruknęła, ponownie wyciągając się na grzbiecie i zaczynając machać jedną z tylnych łap, jakby zgromadzona w całym ciele energia nie dawała jej już spokoju - gdzieś.
- Czemu nigdy nie chcesz pójść nigdzie, kiedy jestem u Agresta? Do siostry, do brata, odwiedzić ojca. Oni wszyscy na pewno by się ucieszyli.
- E, co to za rozrywka, ciągle tylko chodzić sama i sama. - Jej wzrok utkwiony był w nicości okrytej bielonym niebem, a jedna z przednich łap opieszale powędrowała w górę, by nicości tej dotknąć, równie nierealnie, jakby i jedno i drugie było tylko wyobrażeniem.

Czy umiesz wypędzić demona?
Czy umiesz zapanować nad wiatrem?
Czy zostaniesz, gdy znów będzie wdychać negatywne skutki?

- Wiesz, co mi się dziś śniło? - Wyciągnięte palce wilczycy popłynęły po białych chmurach. W końcu obiema łapami, wolno oplotła jego szyję i przygarnęła go do siebie. Inaczej niż się tego spodziewał, inaczej może nawet, niż by wolał. Inaczej niż zwykle, kuląc się jak szczenię, duszące w sobie głęboko ukryty lek. Przeszedł go mimowolny, ciepły dreszcz, który bez litości napiętnował w duchu. 
Tymczasem Wrona wtuliła się miękki, wiśniowy materiał i przymknęła oczy. Jakaś dziwna zmiana zdawała się wstępować na jej oblicze.
- Śniło mi się czworo ludzi.
- Czworo ludzi - powtórzył jej słowa tak bezmyślnie, jakby były milczeniem.
- To był tak piękny sen. Ale... 
- Przyszedł? 
- Tak - odmruknęła z wahaniem - a skąd ty...
- I stał pod drzwiami - powiedział głucho, zatrzymując wzrok na najwyższym osiągalnym punkcie białego nieba. 
- I czekał.
- Żebyś zobaczyła cztery... 
- Trupy
- Anioły.
Sam nie był pewien, dlaczego uśmiechnął się akurat w chwili, gdy wadera zadrżała gwałtownie. Nerwowy odruch, czy na wpół świadoma próba podniesienia jej na duchu?
- Wiesz, boję się.
- To tylko sen, rozejrzyj się. Czy jest się czego bać tu, w WSC, w naszym domu?
Milczała. I milczała. W końcu poruszyła wargami, początkowo wydając z siebie tylko bezgłośny szept, który zawisł nad nimi jak niedokończona modlitwa, by zamrzeć, zamarznąć na mrozie, a następnie stopić się i rozpłynąć.
- Boże. Pozwól mi umrzeć pierwszej z nas wszystkich. Nie chcę doczekać niczyjej śmierci. Rodzeństwa, twojej, syna, ani ojca... ani stryjka.
- Skąd nagle takie myśli? - Pierwszy impuls, niepowstrzymane słowa, przedarły się przez otaczającą ich ciszę.
- Wiem. Jestem przewrażliwiona, młoda i głupia... 
- Wrona - przerwał - to uczucia. Grząski grunt, z nimi się nie dyskutuje. Pytałem tylko, dlaczego?
- Bo... nie wiem. - Poczuł, jak łapy mocniej przywierają do jego szyi. - Martwię się jedynie, kto mnie tam przywita... gdybym odeszła.
- Matka - rzucił w zamyśleniu - ale proszę, nie śpiesz się. - Uśmiechnął się jeszcze raz. Tym razem słabiej, a w zasadzie trochę żałośnie, czując pod powiekami nieprzyjemny nacisk.
- Znałeś ją?
- Ta... tak.
- Myślisz, że by mnie zrozumiała?
- Być może lepiej, niż ktokolwiek inny.
- I że razem byśmy tam na was wszystkich czekały... - Gdy zamknęła oczy, przez chwilę wyglądała, jakby próbowała zasnąć. Coś jednak rozbudziło ją na nowo. Poruszyła się niespokojnie i westchnęła.
Zanim spojrzała mu w oczy, zdążył na powrót odwrócić wzrok.
- Nie lubię, gdy jesteś smutna. Czy mogę cokolwiek zrobić?
- Zostań. Zostań. A jutro pójdę z tobą do Agresta, dobrze?
- Pójdziemy razem. A na wieczór spróbujemy zdobyć jakiegoś jelonka, rozpalimy ognisko i zaprosimy kogo chcesz.
- Stryjek się zgodzi?
Uśmiechnął się melancholijnie. Czy rzeczywiście żyli w świecie aż tak samotnych?
- Zgodzi się. Ucieszy się.
Być może proste słowa były oburzająco przyziemne, ale nieprzemożona potrzeba podzielenia pomiędzy te dwie dusze najpospolitszych uczuć podszeptywała, by sprowadzić rozmowę właśnie na ziemię. Z krainy snów i lęków tam, gdzie było jej miejsce. W świecie drobnych zmartwień i codziennego szczęścia, na małej polance pod krzewem berberysu.

To jak wdychanie negatywnych skutków
To jak porwanie samolotu, ile jesteś w stanie dać?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz