W jaskini białej wadery było wyjątkowo przytulnie, futra różnych zwierząt pokrywały podłogę, by odgrodzić przebywające tu wilki od zimna, przyjemny zapach ziół wypełniał powietrze, w dużej mierze składały się na nie zioła wykorzystywane w kuchni, takie jak mięta czy bazylia, jednak wśród nich pojawiały się też nutki bardziej wyjątkowych, wykorzystywanych w magii roślin. Wayfarer przyuważył, że wszystkie pęczki ziela zawieszono w liniach prostych, równoległych do siebie, w nieregularnych odległościach. Na drewnianych, niczym nie wyróżniających się półkach, które wbudowano w ściany jaskini, stały przede wszystkim książki o poniszczonych, skórzanych okładkach, tak starych, że napisy już dawno poznikały z ich powierzchni. Niektóre były jasne, inne niemal czarne, poukładane najprawdopodobniej według zawartości, bo zdecydowanie nie po rozmiarach ani barwach. Wielkie, opasłe tomy trzymano tuż obok małych, podręcznych niezbędników, czasem przypominały paski tygrysa, czasem jakby układały się w gradient. Nigdy regularne. Panował tu urokliwy chaos, zapewne artystyczny nieład, dla każdego obcego niezrozumiały, jednak dla mieszkanki tego osobliwego miejsca wszystko miało swoje miejsce. Można było to zauważyć po jej pewności ruchów, jak szybko potrafiła sięgnąć po przedmiot, którego właśnie potrzebowała, mimo że sam podróżnik przebywający tu w gościnie miał problem z dostrzeżeniem obecności tych narzędzi. Nie miał pojęcia, że na stoliku pełnym pustych, zdobionych buteleczek, gdzie część była ze szkła, część najpewniej z kości zwierzęcej, a pozostałe chyba z wyśmienicie oprawionej skóry, stał metalowy czajnik, w którym Ryuuko chciała zagotować wodę na herbatę. Właściwie na dobrą sprawę tylko jedna rzecz wyróżniała się na tle całego tego nieładu, wydawała się wręcz wyrwana z rzeczywistości, jakby wcale tu nie pasowała. Wayfarer długo przyglądał się barwnym kwiatom, pokruszonym kryształom, dziwnym narzędziom, których nie widział ani razu podczas swojej podróży, oczyszczonym do bieli kościom, z których kilka zostało już częściowo zmielonych na proszek. Rośliny o nietypowych, wręcz zadziwiających kształtach, kryształowe naczynia wypełnione wodą, oznaczone karteczkami z różnymi fazami księżyca. Świece, jako jedyne w bałaganie poukładane według jakiegoś porządku, dokładniej mówiąc według koloru, połowa z nich w jakimś stopniu stopiona i niekompletna. Sznurki zawieszone na ścianie, zamiast spoczywające na półkach. Niemal jak jakaś wystawka wiedźmy, która lubiła eksperymentowanie z czarami. Mimo tej poniekąd niepokojącej wystawki, basior wcale nie czuł się nieswojo w towarzystwie nienaturalnie długiej wadery, już wcześniej podczas podróży przekonał się, że takie prezentacje są przeciwieństwem złego omenu. Bo jeśli Ryuuko nie obawiała się pokazać swojej profesji, a profesja nie wskazywała bezpośrednio na szaleńca, wtenczas biała nie mogła być zła. Przecież nie każda wiedźma tuczy dzieci słodyczami i robi z nich pieczeń.
Machu Picchu spał sobie spokojnie w wyznaczonym przez waderę kącie, nie wydając z siebie żadnego dźwięku. Właściwie nie licząc krzątania się Ryuuko po pomieszczeniu, było tu bardzo cicho, odgłosy z zewnątrz nie sięgały tej schowanej głęboko w skale jaskini. O dziwo w mieszkaniu członkini Watahy Leśnego Kamienia, jak nazywała się tutejsza wataha, o czym podróżnik dowiedział się podczas przycinania alpace kopyt, było wyjątkowo ciepło, co musiało być zasługą cały czas płonącego ognia, nad którym wisiał sporej wielkości kociołek z gotującą się strawą. Jak na razie nie miała ona zapachu, była to tylko gotująca się woda, ale gospodarz już wrzuciła do niej garść warzyw i trochę ziół, przygotowując poczęstunek dla swojego gościa. Czajnik zaczął piszczeć, sygnalizując gotowość do zalania herbaty. Kubki z pięknie wymalowanymi kwiatami wiśni wypełniła zielonkawa rzecz, po czym naczynia postawiono na stole. Dwójka wilków poczęła popijać ciepły wywar.
– A więc, Ryuuko... – zainicjował rozmowę Wayfarer, czując się już wystarczająco pewnie i swobodnie w towarzystwie tubylczyni. – Zajmujesz się, jak widzę, eliksirami, prawda?
– Oj tak – wadera wyprostowała się w krześle, wyraźnie podekscytowana, że może porozmawiać o swoim hobby. Jej ogon zaczął się nawet nieco kiwać na boki, choć próbowała to ukryć. – Co prawda w Watasze Leśnego Kamienia jestem przede wszystkim rzecznikiem, ale zajmuję się także potiologią i prostą magią. Wilki z mojej watahy i okolic przychodzą po eliksiry, dostałam już swego rodzaju reputację. Najlepiej schodzą eliksiry miłosne, wywary lecznicze i trucizny, chociaż wachlarz moich usług jest o wiele szerszy.
– Na przykład? – Podróżnika zainteresował ten temat, sam bardzo chętnie kupiłby coś od tej pozytywnej i wbrew pozorom bardzo przyjaznej kobieciny.
– Och, jestem w stanie stworzyć eliksir, który nakłada na wilka jakiś efekt. Może stać się niewidzialny, zacząć latać, i te pe, chociaż te akurat są eliksirami o określonym okresie działania. Zazwyczaj nie jest on długi ze względów bezpieczeństwa. Wiesz, nie chcę trafić na dywanik. Chociaż moim konikiem są eliksiry rodzinne, czyli takie, które są w stanie wspomóc rodzinę. Na przykład zacząć ciążę, przerwać ją, zapewnić bliźniaki, całe mnóstwo rzeczy. Miałam już bezpłodne pary, które przychodziły do mnie po takie eliksiry i wracały po kilku miesiącach z małymi brzdącami u boku.
– O, to ciekawe! Jak taki eliksir działa? Możesz mi powiedzieć?
– Jasne! Jest on przeznaczony dla par bezpłodnych albo tej samej płci. Jest na tyle wyjątkowy, że nie traci swoich właściwości przez kilka lat, przynajmniej dopóki nie doda się do niego DNA rodziców. Widzisz, żeby dzięki temu eliksirowi powstało dziecko, należy do eliksiru dodać sierść, ślinę albo inny nośnik DNA dwóch wilków, które mają być rodzicami, i wtedy dać waderze do wypicia. Może być to matka, może być to surogatka, nie ma to znaczenia, ta wadera nie ma wpływu na DNA dziecka. Po wypiciu eliksiru zachodzi w ciążę i po dwóch miesiącach rodzi szczenię, które jest genetycznym potomkiem wilków, od których otrzymało DNA.
– Ryuuko! – Wayfarer podniósł się z miejsca tak szybko, że wylał podaną mu herbatę. Podniesiony ton jego głosu obudził śpiącego Machu Picchu, aż biedna alpaka się wystraszyła, podskakując na nogi. – Jesteś niesamowita! Ile za ten eliksir? Kupuję od ręki!
– Sprzedam ci go za wełnę twojej alpaki – zaśmiała się wadera, ucieszona reakcją młodszego wilka. – Ale posprzątaj tą herbatę, dobrze? Zaraz ci podam ściereczkę...
<C.D.N. kolejną zimą>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz