poniedziałek, 8 lutego 2021

Od Flory CD Kali - "Porywy"

Zachowanie Kali bardzo mnie niepokoiło. Myślałam, że spędzę z nią jakiś czas tak jak w dniu w którym się poznałyśmy, ale wadera wydawała się zanurzona w myślach tak głęboko, że nawet nie zauważyła, że rozmawia sama ze sobą. Czy uważałam, że to było dziwne? Raczej nie, niepokojące, ale stosunkowo normlane. Każdy z nas miał swoje demony, z którymi czasem można było się zmierzyć tylko przez rozmowę z nimi. Uwierzycie mi lub nie, ale nawet ja już przez to przechodziłam. Nauczyłam się, że to co zwykle widzimy rzadko kiedy odzwierciedla istotę znanego przez nas wilka. Przykładów mogłabym podać wiele, nie jestem tu jednak po to by je wam przytaczać.

Gdy Kali wyszła porozmawiać ze swoim bratem, ja zaczęłam uwijać się z pacjentami bo jak najszybciej skończyć i mieć czas dla najważniejszej dla mnie pacjentki. Nie mogłam jednak zaniedbać swoich obowiązków względem innych pacjentów. Zrobiłam dokładny obchód pomiędzy pacjentami, ponownie ich napoiłam świeżą wodą od Ry, a w gorszych przypadkach, uleczyłam trochę pacjentów swoją mocą. Nie mogłam jednak uleczyć ich całkowicie, dałam im tylko trochę czasu, przesuwając czas o kilka dni, by czuli się lepiej i by ich organizm łatwiej zwalczył chorobę. Następnie posegregowałam pacjentów względem ich stanu, ustawiając tym samym kolejkę do jutrzejszego leczenia z pomocą mojej mocy. Całość zajęła mi kilka godzin, w tym samym czasie Yir dokładnie posprzątał całą jaskinię. Naprawdę nie wiem co ja bym bez niego zrobiła… Już miałam iść do Kali, która już jakiś czas temu wróciła do swojego pomieszczenia, gdy usłyszałam odgłosy przed  wejściem do jaskini.

- Mamy dwie nowe chore. – usłyszałam słaby głos naszego alfy. Spojrzałam na przybyłe wadery i w jednej z nich rozpoznałam Konwalię, ukochaną Agresta, która… wyglądała nawet gorzej niż pacjenci w najdalszym stadium choroby, których już mieliśmy w jaskini. Druga nieznana mi wilczyca, nie była w lepszym stanie. Agrest i Konwalia pożegnali się po cichu, patrząc na siebie z uczuciem. Choć chciałam im dać więcej, to moim zadaniem był trzymać ich od siebie z daleka. Skierowałam obie chore do części dla wilków w gorszym stanie i wróciłam do alfy.

- Zrobię co będę w stanie, żeby im pomóc i żeby jak najmniej cierpiały. – powiedziałam dając wilkowi do zrozumienia, żeby nie liczył na cud. Byłam pewna, że gdyby przyszły wcześniej, nadal byłaby duża szanse, jednak w tym momencie szansa na wyzdrowienie była kilku procentowa.

- Dziękuje Floro…

- Ty też lepiej teraz trzymaj się z daleka od innych wilków. Jeśli Konwalia Cię zaraziła, objawy mogą wystąpić dopiero za kilka dni.

- Jasne, posiedzę w swojej jaskini. Sam. – ból w jego głosie był wręcz namacalny. Na pewno chciałby być teraz przy ukochanej, ale nie mogliśmy ryzykować, że choroba na niego przejdzie. W tym momencie ostatnie czego potrzebowaliśmy to chory alfa. Miałam tylko ogromną nadzieję, że do chorych nie dołączy nikt ze wścieklizną. Nadal nie mieliśmy żadnego jej przypadku, jednak martwiłam się, że to tylko kwestia czasu. Agrest odszedł powoli w stroną jaskini alf, ze spuszczoną do ziemi głową. Patrzyłam chwile za nim z bólem serca. Dobrze wiedziałam jak to jest stracić ukochaną osobę.

Wróciłam do jaskini i podeszłam do Yira.

- Zajmij się nowo przybyłymi, trzeba je dobrze obmyć, ale uważaj, pewnie zarażają mocniej niż inni. Ja muszę skończyć obchód… - powiedziałam patrząc w stronę zielonego namiotu, w którym przebywała Kali. Yir pokiwał głową i od razu przeszedł do działania. Ja westchnęłam cicho, zmęczona już po jednej trzeciej minionego dnia. Nie wiedziałam czemu, ale poczułam stres ogarniający moje ciało. Serce zaczęło mi szybciej bić, na samą myśl, że zaraz wejdę do tego małego pomieszczenia. To zmęczenie? Czy może stresowałam się Kali? Ale dlaczego? Dobraaa, weź się w garść Flora! Napełniłam czystą miskę świeżą wodą i weszłam z nią do stworzonego przeze mnie pomieszczenia.

- Kali? – zawołałam cicho, nie chcąc w razie czego obudzić wadery. Ona jednak nie spała i od razu podniosła pysk by na mnie spojrzeć. Przez moje ciało przeszedł szybko dreszcz. Spuściłam wzrok nie mogąc opanować rysujących się w moich oczach emocji. Położyłam się naprzeciw niej, kładąc miskę z wodą pomiędzy nami.

- Jak się czujesz? Lepiej niż rano?

- Mówiłam Ci, że dobrze się czuje. – odpowiedziała mi wadera, jednak wiedziałam, że jej słowa mijały się z prawdą. Pokiwałam lekko głową i uśmiechnęłam się do niej, nadal jednak unikając jej wzroku. – Idź lepiej, jeszcze się ode mnie zarazisz. – Nie rozumiałam co się między nami zmieniło, jeszcze parę dni temu Kali rzucała mi się na szyję z wdzięczności, co się takiego stało od tego czasu? Czułam jednocześnie zawód i smutek. Bardzo chciałam, żeby Kali mnie lubiła, choć tak naprawdę jeszcze jej za dobrze nie znałam.

- Przyszłam z Tobą porozmawiać. – powiedziałam z uśmiechem, chcąc zachęcić ja do tego samego. Wadera jednak nie reagowała. Była zamyślona, jakby w innym świecie. Zaczęłam się bać, że może ma halucynacje wywołane przez chorobę, to by tłumaczyło jej zachowanie rano, jednak jednocześnie wyglądała na trzeźwą na umyśle. – Co tam u Ry?

- Dobrze, nie rozmawiałaś z nim? Przecież przychodzi tu dla Ciebie. – nie wiedziałam czy w jej głosie słyszałam złość czy to tylko moja głowa mi coś ubzdurała. Czy Ry mógł tu przychodzić dla mnie? Schlebiało mi to, lubiłam jak na mnie patrzył, jednak zbyt mało się znaliśmy, żeby coś takiego orzec. Jeżeli tak było, to na pewno nie z mojej winy. Przecież praktycznie się nie znamy, zamieniliśmy ze sobą tylko kilka słów. Spojrzałam odruchowo na szalik od niego. Nie zdjęłam go od czasu jak mi go dał, ale to głównie dlatego, że było mi dzięki niemu cieplej. Oczywiście lubiłam Ry, ale nie byłam w stanie w tym momencie określić czy byłoby z tego coś więcej. Teraz zdecydowanie nie miałam czasu, ani na spędzanie z nim czasu, ani na rozmyślanie o nim. Właściwie od rana w głowie miałam tylko myśli o Kali. Z resztą wianek, który dostałam od niej także nadal był na mojej głowie, parę razy już nawet wskrzeszałam kwiaty, które w nim były, żeby wyglądał jak świeżo zrobiony. Uśmiechnęłam się na to wspomnienie. Tak bardzo chciałam, żeby Kali widziała, że cały czas go noszę. Przypominał mi o niej każdego dnia.

- Uśmiechasz się. Myślisz o nim prawda? – słowa wadery wyrwały mnie z transu. Tak bardzo się myliła, ale nie potrafiłam jej powiedzieć, że tak naprawdę to ona była w mojej głowie przez większą część każdego mojego dnia. Czy naprawdę, aż tak mi zależało na przyjaźni z nią? Sama nie byłam w stanie zrozumieć dlaczego, nigdy nie zależało mi na niczyjej przyjaźni. Zwykle raczej odsuwałam się gdy ktoś zaczynał być mi zbyt bliski.

- Co? Nie nie… Ry to Twój brat. Martwi się o Ciebie i to dlatego tu jest. Nie uważam, żeby przychodził tu dla mnie.  – powiedziałam patrząc na wyraźnie zmęczone oczy rozmówczyni. – Poza tym nie mam czasu z nim rozmawiać, pacjentów przybywa. Czuje, że tylko z Toba mogę sobie pozwolić na chwilę przerwy.

- Naprawdę jestem ważniejsza niż Ry? – spytała niepewnie wadera. Spojrzałam jej w oczy i momentalnie poczułam napływającą do polików krew.

- Właściwie tak… - jęknęłam i znowu opuściłam wzrok. - Kali, Mam pytanie. – powiedziałam szybko, chcąc zmienić temat.

- Tak?

- Jak dawno skończyłaś 2 lata?

- Ponad rok temu. A czemu pytasz? – uśmiechnęłam się na jej odpowiedź. Dlaczego wcześniej jej o to nie zapytałam. Wyglądała tak młodo, że byłam pewna, że jest dużo młodsza… Rok czasu to jednak wystarczająco, żebym bez problemu mogła użyć na niej swojej mocy. Może nie mogłam zaszaleć, ale delikatnie mogłam ją cofnąć w czasie, na ile siła mi pozwoli. Dzisiaj i tak nie miałam więcej pacjentów, którym mogłabym tak pomóc. Dwie wadery, które dzisiaj przyszły były w zbyt złym stanie by moja moc cokolwiek zdziałała. Kali była więc idealną kandydatką na moja pomoc.

- Daj mi swoje łapy. – powiedziałam z ekscytacją.

- Ale ospa… - jęknęła Kali.

- Nie martw się, ja nie choruje. – zapewniłam ją, choć sama nie byłam tego pewna. Wadera choć niepewnie, w końcu podała mi swoje dwie przednie kończyny, a ja zamknęłam oczy, żeby się skupić. Bardzo chciałabym wyleczyć ją z tej okropnej choroby, jednak nie byłam pewna, czy będę miała na tyle sił. Jak tylko moja energia przepłynęła do ciała Kali poczułam, że był z nią gorzej niż mi się wydawało. Mimo że wadera z zewnątrz nie wyglądała najgorzej, ospowe krosty dobrze się goiły i nie było ich dużo, to w jej organizmie panował istny chaos. Jej komórki nie dawały sobie rady z chorobą, przyjmując ją jak do własnego domu i praktycznie się nie broniąc. Nie wiedziałam dlaczego tak się działo i dlaczego jej organizm się nie bronił. Użyłam trochę mocy, żeby cofnąć postęp choroby o kilka dni i sprawdzić jak wtedy jej organizm na niego reagował. Hmm.. nadal nic. Jakby zupełnie nie zauważał choroby. Po kolejnym cofnięciu, poczułam nagłe zmęczenie. No dobra, ale jeszcze odrobinka nie zaszkodzi, jeszcze z pół dnia… Jak pomyślałam, tak też zrobiłam. Od razu po tym jednak puściłam łapy Kali i odsunęłam się o krok. Poczułam lekkie zawroty głowy i ból w skroniach. Chyba jednak przesadziłam…

- Floro, wszystko dobrze!? – krzyknęła do mnie Kali i podtrzymała mnie przed upadkiem. Wyprowadziła mnie powoli ze swojego pokoju.

- Chyba… trochę przesadziłam. – szepnęłam patrząc na nią. Wyglądała o wiele lepiej… żeby wręcz nie powiedzieć, że wyglądała na zdrową. Czyżbym ją wyleczyła?

- Słuchaj, chodźmy do tamtej części jaskini, jest czysta i bez żadnych zarazków. – wskazałam jeden z kątów po lewej stronie i powoli zaczęłam iść w jego stronę. Na miejscu ostatnimi siłami zrobiłam waderze kolejne pomieszczenie, tym razem odrobine mniejsze. Ja już się tam na pewno nie zmieszczę, jednak na więcej siły nie miałam.

- Co ty robisz, Flora! Jak możesz jeszcze używać mocy!? – jej energia mnie ucieszyła. Teraz musiałam tylko ją odizolować od innych na dwa, trzy dni, żeby się upewnić, że choroba nie wróci.

- Musisz tam wejść, Kali. – powiedziałam z lekkim tylko uśmiechem. – I żadnego wychodzenia, musisz wytrzymać tam przez przynajmniej dwa dni. Ospa do Ciebie nie dotrze, ja ci będę przynosić wszystko czego będziesz potrzebować. Jeśli choroba nie wróci, za dwa dni już będziesz wolna. – wadera pokiwała głową, chyba nie do końca rozumiejąc co się dzieje i weszła do swojej nowej roślinnej jaskini.

Przeszłam do posłania, które znajdowało się dwa kroki dalej i położyłam się na nim momentalnie. Wiedziałam, że powinnam teraz dać odpocząć Yirowi, pracował całą noc, jednak czułam, że nie dam rady dłużej utrzymać oczu otwartych. Mogłam albo pójść spać teraz albo dać swojemu ciału zdecydować za mnie i zemdleć w najmniej oczekiwanym momencie. Zamknęłam oczy i odpłynęłam w ciągu kilku sekund.

---

Obudził mnie duży harmider w jaskini. Otworzyłam lekko oczy, żeby zobaczyć przed sobą białą skrzydlatą waderę patrząca na mnie z uśmiechem.

- Trochę dużo masz na głowie co? – spytała wilczyca. Wstałam powoli, nadal czując ogólne zmęczenie, wtedy też zauważyłam, że cały prawy bok wadery był pokryty krwią. Spojrzałam na nią niemrawo zastanawiając się, czy to jej krew, czy może kogoś kogo pozbawiła życia. Ona popatrzyła na miejsce, w które uciekła mój wzrok i zaśmiała się cicho.

- Ah… to. Zaraz ci wszystko opowiem. Jestem Ashera. – Opiekunka szczeniąt? Szkło mi coś o niej opowiadał, chyba miała dość duży udział w wychowaniu Ry, Kali i Wrony. Uśmiechnęłam się lekko.

- Flora. – przedstawiłam się. Czułam się trochę jakbym właśnie poznawała matkę Kali i Ry. Nie można było powiedzieć, że czułam się w tej sytuacji swobodnie.

- No więc, - zaczęła wadera idąc w głąb jaskini, dając mi do zrozumienia, że powinnam pójść za nią. Zrobiłam to bez większego sprzeciwu. Ashera była duża starsza ode mnie, a ja teraz nie czułam się na siłach żeby protestować. – mieliśmy pewien wypadek pomiędzy dwoma basiorami. Sangre i Silencem.

- Nie znam ich.

- No i już nie poznasz… - powiedziała smutno wilczyca. – Chociaż sama zbyt dobrze ich nie znałam, ich zachowanie było co najmniej niepokojące.  

- Było? W jakim sensie? – spytałam. Nie wiem czy to zmęczenie, czy wadera mówiła do mnie wyjątkowo zagadkowo.

- Walczyli między sobą w amoku. Nie wiem czy to była ich natura, czy może… - Ashera przerwała na kilka sekund jakby kolejne słowa nie chciały jej przejść przez gardło. – czy może to nie wina wścieklizny.

No pięknie. Jeszcze tego mi brakowało.

- Ale nie wprowadzaliście ich tutaj!? – rozejrzałam się po jaskini szukając nowych chorych, jednak wszystko wyglądało tak samo jak to zostawiłam.

- Nie, nie martw się. Starałam się na własną rękę uzdrowić Sangre z zadanych mu obrażeń, ale niestety było już za późno. Umarł zaraz po tym jak przegryzł tętnice temu drugiemu. – wadera westchnęła. – Mówię Ci, nic wartego zobaczenia.

- No domyślam się. A więc oboje nie żyją? Dlaczego więc mi o tym mówisz?

- Szkło mi powiedział, że lepiej żebyś wiedziała i była gotowa na ewentualne kolejne przypadki. – doszłyśmy z Asherą do wyjścia z jaskini. Dopiero teraz zauważyłam, że słońce chyliło się już ku zachodowi. Naprawdę musiałam długo spać. – Dobrze, skoro już wiesz to ja muszę lecieć. Czeka nas dzisiaj jeszcze dużo pracy ze spaleniem ciał.

- Będziecie ich palić?

- Musimy. Lepiej, żeby żadni padlinożercy ich nie zjedli, jeśli to faktycznie wścieklizna, to lepiej dmuchać na zimne.

- No tak, rozumiem. – Ashera wyszła z jaskini po krótki pożegnaniu. Już miałam wrócić do środka i zmienić Yira, żeby w końcu mógł odpocząć, ale usłyszałam jak ktoś woła moje imię.

- Floro? – wyjrzałam z jaskini i zobaczyła przed nią Ry. Serce zabiło mi trochę szybciej jak go zobaczyłam. Podeszłam do basiora i uśmiechnęłam się lekko.

- Co tam, Ry? – spytałam siadając naprzeciw niego. – Kali przez najbliższe dwa dni nie będzie mogła z Toba porozmawiać. Ale jeśli wszystko pójdzie dobrze, to po tym czasie będzie już w pełni zdrowa.

- Naprawdę!? – ucieszył się basior. – Przecież kilka godzin temu wyglądała jeszcze nie za dobrze.

- Taak… trochę pomogłam jej wyzdrowieć.

- To dlatego? – zaczął Ry, ale nie dokończył. Domyślałam się co chciał powiedzieć, dlatego dokończyłam za niego.

- Wyglądam tak tragicznie? – zaśmiałam się. – No jestem zmęczona, nie da się ukryć. A czeka mnie jeszcze nocna warta. Najważniejsze jednak, że Kali już niedługo stąd wyjdzie.

- Aż tak masz jej dość? – spytał mnie Ry, a ja po raz kolejny poczułam napływającą krew do policzków.

- Nie, nie… ja. Bardzo lubię Kali, chce żeby byłą szczęśliwa, a zamknięta tutaj wyraźnie nie jest. – Może właśnie dlatego posunęłam się tak daleko w jej leczeniu. Nie chciałam, żeby Kali stąd zniknęła, jednak z dnia na dzień nikła w oczach, sprawiając, że bałam się o jej życie.

- Mówisz zupełnie jak ona. – westchnął Ry jakby lekko zawiedziony, a może spięty?

- Jak to?

- Rano mówiła mi, że chce Twojego szczęścia, dlatego przekonała mnie, żebym…

- Żebyś co? – spytałam z uśmiechem. Nie wiedziałam, że Kali o mnie rozmawiała z Ry. Ucieszyłam się i chciałam wiedzieć o czym tak dyskutowali. Czy ma to związek z wcześniejszą niechęcią wadery do mnie?

- Chciałbym zaprosić Cię na randkę. Jutro po zachodzie słońca, skoro dzisiaj masz nocny dyżur. – spojrzałam na Ry zdziwiona. Byłam pewna, że moje serce zatrzymało się na kilka sekund z wrażenia i strachu jednocześnie. Kali chciała, żebym poszła na randkę z jej bratem? Dlatego mnie tak o niego wypytywała?

- Ja… postaram się znaleźć czas, dobrze? – uśmiechnęłam się uprzejmie, nie chcąc urazić Ry. Nie byłam jednak pewna, czy przy moim nawale pracy i braku czasu dobrym pomysłem było wchodzić w głębszą relacje z jakimkolwiek basiorem. Tylko, że Ry nie był jakimkolwiek basiorem. Tak, miał swoje wady, jak chociażby towarzyszący mu cały czas smród papierosów, ale mogłam go szybko ukryć dużą ilością kwiatów. Czułam, że był naprawdę dobra partią dla mnie, ale nie wiedziałam, czy to był właściwy dla mnie moment. Moje serce, chciało powiedzieć tak, ale umysł chciał odsunąć od siebie basiora zanim do czegokolwiek dojdzie.

- Floro? – usłyszałam w głębi jaskini. – Chyba mamy problem. – powiedział Yir wyjątkowo zatroskanym głosem. Miałam nadzieję, że wynikało to tylko z jego zmęczenia.

- Przepraszam Cię, Ry. Przyjdź jutro, powiem ci czy uda mi się wyrwać na tą… randkę. – uśmiechnęłam się najładniej jak umiałam i zniknęłam w głębi jaskini.

- Zaczekam tu, jakbyś potrzebowała mojej pomocy! – usłyszałam jeszcze za sobą.

---

Ten problem ciężko było nazwać problemem. Problemy można rozwiązać, prędzej czy później, mogą być trudniejsze lub prostsze. Ale to był problem nie do rozwiązania. Patrzyłam na trzy ledwo żyjące wilki i jednego trupa. Jak to się stało? Tak szybko? Byłam pewna, że prędzej czy później do tego dojdzie, ich stan był już raczej nieodwracalny, ale dlaczego przyszło to prędzej a nie później? Jedna z wader śpiewała cicho piosenkę, która zdawała się przynosić spokój i ulgę chorym.

- Wiesz jak on się nazywał? – spytałam Yira patrząc na jeszcze ciepłe ciało starszego wilka.

- Nie, raczej mało mówił, ale wiem, ze znaleźli go na południowych obrzeżach. – westchnęłam cicho z bezsilności. Wiedziałam, ze w pracy medyczki nie jestem w stanie pozbyć się takich sytuacji i doświadczeń , jednak nie wiedziałam, że nadejdą one tak szybko.

- Znajdź tych, którzy go znaleźli zanim pójdziesz na odpoczynek. I poproś proszę Ry, żeby znalazł kogoś kto pomoże nam go stąd wynieść. – spojrzałam na wadery leżące nieopodal zmarłego wilka. Widząc ich stan musiałam jeszcze powiedzieć:

- I niech Ci których znajdzie byli pod ręką przez całą noc. – basior kiwnął mi głową i poszedł zająć się zleconymi zadaniami. Ja usiadłam w swoim kącie starając się uspokoić wysokie emocje. Czułam żal do siebie, że nie byłam w stanie pomóc tym wilkom… tym waderom. Zamknęłam oczy i starałam się wsłuchać w śpiewaną przez jedną z pacjentek pieśń. Jeśli dobrze pamiętałam śpiewała to Asmira, wadera która przyszła tutaj razem z Kali. Położyłam się i z nadal zamkniętymi oczami, pozwoliłam by pieśń uspokoiła mnie i przyniosła ulgę moim zszarganym emocjom. Nie chciałam tak kończyć tego dnia. Ospa nie powinna wybijać nam wilków. Ja powinnam być w stanie im pomóc… myśli zeszły znowu na zły tor, a ja dopiero po kilu chwilach zorientowałam się, że piosenka ucichła. Wstałam z lękiem z posłania i wychyliłam się w stronę trzech chorych wilczyc. Tak jak się spodziewałam stało się najgorsze. Wadery wyglądały jakby spały,  a każda z nich miała cień uśmiechu na pysku. Czułam jednak, że życie się w nich już nie tliło, a płomień ich duszy uleciał kilka minut temu, niezdolny by już wrócić. Wróciłam na swoje posłanie i położyłam się pozwalając by moje łzy skapywały i wsiąkały w podłogę jaskini.

<Kali?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz