Czuła ciepło słońca na twarzy i odległy zapach trawy.
Idąc wolno, z wyćwiczoną duchem rytmicznością, wsłuchiwała się w daleki śpiew ptaków, pierwszych zwiastunów rodzącego się poranka i skrzypienia śniegu, który odzywał się pod ciężarem jej łap przy każdym kolejnym kroku.
Przez krótką, przez bardzo krótką chwilę zdawało jej się, że w świecie, który rozciąga się za ciemną opaską, widzi cienie wiosny, zaraz jednak z brutalną siłą uderzyła ją świadomość, że to tylko bezwartościowe marzenia. Myślała o czymś pięknym, żeby nie zastanawiać się nad swoją ponurą rzeczywistością. Bo gdyby dała za wygraną i dopuściła do siebie te myśli... Sama nie wiedziała na pewno, jak mogłaby zareagować. Czy płakałaby tylko, czy może z bólu zrobiłaby coś o wiele gorszego?
Krok po kroku. Lewa, prawa. Zastanawiała się, czy na miejscu czymś ją odurzą. Miała nadzieję, że tak. Utrata świadomości była największym życzeniem, jakie mogła wyrazić, bo wtedy to wszystko okazałoby się tylko trochę zbyt strasznym snem. Obudziłaby się znowu na swoich terenach, wśród rodziny i przyjaciół, z Hyarinem, który już zawsze byłby dla niej blisko. I może akurat zdążyłaby wrócić na powitanie prawdziwej wiosny... A może to tylko kolejne bezwartościowe marzenia?
Rzeczywistość była tak boleśnie okrutna.
Poczuła, że oczy pieką ją pod napływem zbierających się w nich łez, dlatego pokręciła energicznie głową, by szybko na nowo skupić się więc na pogłosie własnych kroków.
Raz, dwa. Lewa, prawa, lewa... lewa?
Coś wybiło ją z rytmu na tyle, że pomimo początkowych obaw nie mogła powstrzymać nagłego impulsu, który kazał jej zatrzymać się w miejscu. Unosząc głowę, przebiegła wzdłuż horyzontu niewidomym wzrokiem, na wskroś wysilając pozostały jej do użytku zmysł słuchu.
— Hyarin! — krzyknęła, omal nie dusząc się powietrzem, które zatrzymało się w jej w płucach. Nie myśląc nawet odrobinę, rzuciła się biegiem przed siebie, całkowicie ignorując otaczającą ją po obu stronach eskortę. Potykając się co rusz na zmrożonej ziemi, dyszała ciężko. — Hyarin!
Biegła na oślep, zarówno dosłownie jak i w przenośni, dlatego zatrzymało ją dopiero nagłe zderzenie się z basiorem. Kilkukrotnie obiegła łapami jego klatkę piersiową, nim zdołała przekonać samą siebie, że to naprawdę on, a kiedy wreszcie uwierzyła zmysłowi, wpadła w ramiona basiora i płakała, nie mogąc powstrzymać nagłej reakcji. Dopiero po chwili dotarło do niej, że Hyarin jej nie odepchnął i od razu poczuła, jak nerwowe bicie jej serce zwalnia pod wpływem nagłej radości.
Hyarin, nie zostawiaj mnie tutaj - chciała powiedzieć, jednak z wielkim trudem udało jej się od tego powstrzymać.
Hyarin, co ty tu robisz? - zdecydowała się zapytać, po upływie kilku sekund ku własnemu zdziwieniu zorientowała się jednak, że wciąż milczała. Żadne słowa nie chciały przejść jej przez gardło. Ciągle tylko płakała.
Nie spodziewała się go tutaj zobaczyć. Ostatnie czego spodziewała się po rozpoczęciu podróży to to, że nagle pojawi się Hyarin. To jak historia wyrwana zza pogranicza rzeczywistości. To jak książę, który przybył do niej na białym koniu.
— Przepraszam — wyszeptała, chociaż nie wiedziała, za co przeprasza. — Przepraszam!
Wiedziała, że jest już wolny, nie mogła jednak znaleźć powodu, dla którego miałby się tutaj pojawić. Po co on tu przyszedł? Żeby się z nią pożegnać? Chociaż jeszcze przed chwilą marzyła tylko o tym, żeby go spotkać, teraz pragnęła, by nigdy go nie zobaczyć, bo jak mogła teraz po prostu odejść?
Co powinna teraz zrobić? Namówić go do ucieczki? Traktować to spotkanie jako drugą szansę otrzymaną od losu i uciec z nim gdzieś, gdzie będą wolni przed całym światem, bez praw, bez kar i bez społeczności, która mogłaby ich osądzić?
Co powinna teraz zrobić? Zmienić kierunek zeznań i zamiast zamknięcia w psychiatryku błagać o stanowisko omegi, by mogła zostać w watasze i być przy Hyarinie? Nie mogła tego zrobić. Nie widziała możliwości, by to mogło się udać, nie teraz, kiedy wraz z bratem zdołali ułożyć tak dokładny plan. Tylko jeden raz udało im się wszystkich oszukać. Hyarin pojawił się w tym układzie jako ten jeden niepożądany, chaotyczny element, który sprawił, że wszystko runęło jak domek z kart. Lecz pomimo tego nie miała mu niczego za złe. Nie mogła go o nic winić.
Zaczęła śmiać się cicho przez łzy, bo po raz pierwszy od dawna nie wiedziała, co powinna dalej zrobić.
Biorąc głęboki oddech, z wielkim wysiłkiem pozwoliła, by przyszłość zniknęła dla niej dla tej krótkiej chwili, kiedy mogła pozostać w jego ramionach, gdzie mogła płakać i po raz pierwszy od wielu dni pozwolić sobie, by czuć się słabą.
< Hyarin? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz