niedziela, 7 lutego 2021

Od Admirała CD Ciri - "Taniec z Aniołami"

Od wczesnego wieczora przygotowywałem się do poważnej zmiany w swoim życiu, a w zasadzie, do ciągu poważnych zmian, z których każda miała postawić mnie o stopień wyżej w drabinie dokądś.
Cel pozostawał niejasny, ale byłam pewien, że istniał gdzieś, tam.
Pierwszą i najważniejszą rzeczą było oczywiście sprowadzenie do naszej jaskini nowej mieszkanki, pozostającej jeszcze w hotelu o bielonych (chociaż wcale nie, ale to taka przenośnia) ścianach. Miało do tego dojść już tego samego dnia wieczorem, więc jak szalony biegałem po jaskini, naprędce przekładając walający się po niej sprzęt z miejsca na miejsce i wyprzątając wszystkie śmieci na zewnątrz.
Następną rzeczą, która czekała mnie tego dnia, było przyjęcie do działalności dwóch współpracowników. Klab i Skoart mieli przybyć lada chwila, mniej więcej poinstruowani już co do planu na następne dni. Wiedziałem, że minie trochę czasu, zanim wdrożą się w rytm pracy i douczą nawet podstawowych rzeczy, w których mieli służyć mi pomocą...
- Hej, Admirał, to ty? Tu mieszkasz? - Jak zwykle ciemniejszy i większy z nich zajrzał do środka jako pierwszy. - O panie, jaka chałupa.
- Cześć. Rozgośćcie się - mruknąłem, próbując pomieścić między przednimi łapami nożyk, drut i szczypce naraz, żeby szybko przerzucić je do kąta za pudłem z probówkami wypełnionymi VCQ, stojącym nieco dalej.
- Nie no, całkiem ładnie tu masz.
- Ma... my. Mamy. Od jutra będzie tu mieszkać też moja dziewczyna.
- U, chłopie, rozwijasz się - zarechotał Klab.
- Dobra, stary, daj spokój. - Skoart, lekko ściągając brwi już zaczął eksplorować pomieszczenie, krążąc pod ścianami i z powagą przyglądając się wszystkim narzędziom.
- To od czego zaczynamy? - Klab, który zdawał się mieć dziś wyjątkowo żywiołowy nastrój, usiadł na środku i poklepał kolana przednimi łapami.
- Na razie nic. Zaraz wszystko wam powiem.
- A to co? - Zapytał Skoart, wyjmując z pudła jedną z probówek. - Nie zamarzło?
- Zostaw! - Rzuciłem swoje zajęcie i w mig znalazłem się przy nim, by odebrać mu szklany pojemniczek.
- To jest niebezpieczne, nie ruszaj - warknąłem - wiesz jak to działa?
Coś ukrytego głęboko wewnątrz mnie, zaczęło cicho namawiać do opowiadania.  Obejrzałem się za siebie, szybko przeglądając w głowie listę rzeczy uporządkowanych i leżących w zupełnym nieładzie, by oszacować, ile czasu mogę poświęcić na wprowadzanie znajomych do tematu, póki rwali się do pracy.
- No dobra, tu macie probówki z Wirusem Świadomej Bezsilności. Odkażasz, podłączasz prosto do strzykawki, przebija się to denko i można używać go do obezwładniania. Nie zamarzło, jakby zamarzło, byłoby bezużyteczne. - Nie umiałem tłumaczyć tak pięknie, jak mój skrzydlaty wspólnik, a tego dnia nawet gdybym umiał, jakoś specjalnie nie chciało mi się tego robić.
- O, czyli można użyć go na polowaniu? - Jasny wilk przyjrzał się nadal niezgrabnie trzymanej w łapie probówce, jednak zaciekawienie w jego oczach szybko zostało zastąpione obojętnością. - E, nie warte zachodu. Dużo szybciej i wygodniej jest własnymi zębami. A jak się tego w ogóle używa?
- Nie znasz się - wyciągnąłem szkło z jego łapy. - To nie służy do polowań. A nawet jakbyś chciał zeżreć coś zarażonego, przez przypadek mógłbyś sam załapać. Zresztą nie wiem, nie było na to testowane.
- To po co to?
- To my to przetestujemy! - Klab wesoło wciął się do rozmowy. Na krótką chwilę położyłem uszy po sobie i przewróciłem oczyma.
- Dobra, to co robimy? - Wydawało się, ze jeszcze chwila, a zaczną nawzajem się przekrzykiwać.
- Powiedziałem, wy na razie czekacie - odburknąłem, nie będąc już nawet pewny, któremu. - Muszę tu trochę posprzątać, a za chwilę idę po Ciri.
- To ona? - Większy posłał mi porozumiewawcze spojrzenie. Pokonałem w sobie nieśmiałą chęć odwzajemnienia go i zacisnąłem szczęki, kiwnąwszy tylko głową. Bądź poważny, Admirale.
- Ej, musisz nas poznać.
- Przecież się poznacie.
- No ale wiesz, bliżej. - Koniec tego wybitnie śmiesznego zdania był równy kolejnej fali rechotu.
- Ty żartujesz? - zmrużyłem oczy.
- Oj Adek, żartowałem - czując, że przekroczył jakąś niewyraźną granicę, basior podniósł się prędko i klepnął mnie w plecy. Dla bezpieczeństwa trzymanego chybotliwie, pomiędzy palcami, cennego środka, odłożyłem go z powrotem do pudełka, a zanim wymyśliłem kolejne słowa, które miały zająć rwących się do roboty towarzyszy, do moich uszu dotarł odgłos skrzydeł przed jaskinią. Ach, kto to przyszedł.
- Admirał - przerwał, wchodząc do środka i widząc skierowane na siebie dwie dodatkowe pary oczu.
- To właśnie Klab i Skoart, o których ci mówiłem - przedstawiłem beznamiętnie - chłopaki, to Mundus.
- Kto? - odruchowo prychnął Skoart. - To one też mają imiona?
Obaj popatrzyliśmy na niego jak na wariata, po czym przybyły, omijając komentarz milczeniem, zwrócił się bezpośrednio do mnie.
- Adek, masz jutro z Achpilem spotkanie ogarniające robotę.
Westchnąłem boleściwie. Ostatnimi czasy coraz mniej ciągnęło mnie do pracy, a gdy tylko pomyślałem o tym, ile jeszcze było do zrobienia, żeby w ogóle móc zacząć całe to nasze poszukiwanie, miałem ochotę rzucić to wszystko i ostatecznie wyjechać w Bieszczady.
Tymczasem, kątem oka zauważyłem, że Skoart znów wyjął z pudła probówkę i nieumiejętnie zaczął wciskać ją do strzykawki wielorazowej.
- Co ty robisz - rzuciłem, całą mocą próbując wyrazić swoje niezadowolenie i rozczarowanie.
- Chcę już zacząć, nie wiem, robić cokolwiek.
- Daj to, nie umiesz - zaśmiał się drugi wilk, szybko zbliżając się do kompana i najpierw wykonując ruch, jakby chciał odebrać mu narzędzie, jednak po pierwszej nieudanej próbie po prostu zajrzał do kartonu i wciągnął z niego drugą próbkę.
- Admirał do cholery - syknął czworonożny inaczej, na co włos zjeżył mi się na karku.
- Dobra, już, już, załatwię to - burknąłem - masz jobla na punkcie tych kilku szkiełek.
- Ty też powinieneś, biorąc pod uwagę, że to najcenniejsze szkiełka w promieniu setek kilometrów.
- Ej, chłopaki, zostawcie to, no. - Zanim słowa wybrzmiały, zagłuszyło je dzwonienie pojemniczków o kamień.
- Kurczę, Adek, pękło. Znaczy chyba trzy...
Chwila grozy zawieszona w powietrzu, została błyskawicznie ucięta przez Mundusa, który złapał stojącą pod ścianą butelkę spirytusu i przedzierając się przez stojącą nad probówkami wilki, wylał większą część jej zawartości na i tak już mokrą ziemię.
- Oj, przepraszam za to, za nich... - Wykrzywiłem pysk w podkówkę.
- Dobra, koniec. Powiedz ile potrzebujesz, resztę trzeba będzie stąd zabrać. - Chociaż negatyw czworonoga starał się mówić spokojnie, jego głos drżał.
- Ej, dałeś mi je, mogę z nimi robić co chcę, tak?
- Nie, nie możesz. To wspólna własność.
- Skąpiradło!
- Ej - trzeci głos na nowo włączył się do rozmowy. Tym razem okazał się nim Klab, dziko wymachujący strzykawką zaklinowaną na palcach - Adek, pomóc ci?
Tempo akcji nagle przyspieszyło. Cofnąłem się o krok, gdy przed oczyma mignął mi Mundus osiągający poziom ziemi i pędzące w jego kierunku łapy z igłą. Skoart z dzikim piskiem podążył za kolegą, nabijając kolejną probówkę na strzykawkę i teraz obracając w paluchach już dwie naraz. Oczywiście rzuciłem się na pomoc, z braku lepszego pomysłu, chwytając jedyną bezkrwawą broń, która była w zasięgu łapy.
Tym właśnie sposobem, już po chwili, po jaskini latały w sumie cztery próbki nabite na strzykawki w wilczych łapach.
- Chodź tu gadzie! - krzyknął Klab, na co biegnący za nim Skoart zawtórował mu jakimś niezrozumiałym bełkotem.
- A ty co? - Ciemny odwrócił się zaalarmowany, po czym nagle zaskowyczał, gdy jasny wpadł w niego z rozpędu, trafiając w jego brzuch wyciągniętą przed siebie łapą. - Aaa, diable, ukłułeś mnie...
Z tymi słowy na wygiętych z przejęcia wargach, oddał mu swoją strzykawką.
- Oj przeszzprzeraszam - Skoart odsunął się chwiejnie, w ostatnim odruchu skinąwszy głową na igłę wystającą ze swojej łapy - bo ja siebie przez przypadek...
Gdy mój wzrok przeniósł się z pokłutych kompanów na resztę jaskini, przypomniałem sobie o zaciśniętej na swoim palcu rączce strzykawki i o tym, jak cenna była ta próbka... A więc jak żal byłoby ją zmarnować.
Z dzikim okrzykiem skoczyłem w stronę Mundusa, kątem oka dostrzegając jakiś doping ze strony jeszcze ruszającego się Klaba.
Zanim jednak zdążyłem namierzyć cel, moje ramię przebił bolesne użądlenie.
- O ty szujo... - Zaciskając kły na wnętrzu własnego policzka, poczułem wyciśniętą z niego kroplę słonej krwi. - Oj zapłacisz mi za to...

Ach, Admirał, czy ty kiedyś weźmiesz się w garść...?

Było już późno w nocy, gdy Ciri wreszcie dotarła do jaskini. Sama. W jej oczach więcej było zmartwienia, niepokoju o powód, pytania, niż złości.
Mundus widząc ją, w pierwszej chwili pomyślał, że dla tego jednego wilka jest stanowczo za dobra. Następnie, że najwyraźniej miała sporo ze swojej matki. Zaraz po tym jednak doszedł do wniosku, że jeśli rzeczywiście tak jest, wycofanie się w pobliże wyjścia było dobrym pomysłem.
Smętnie spojrzał na leżące w kącie pozostałości po pustych i potłuczonych probówkach, dla własnego zdrowia psychicznego rezygnując z komentarza, choćby wypowiedzianego w myślach.
- Co tu się stało?! - zapytała, jakby próbując zrekompensować słabość swojego głosu, jego dynamicznym tonem. Niemal równocześnie przetarła policzek łapą. - I kim są te zwłoki?
- To, widzisz - popatrzył na leżące pośrodku jaskini dwa ciała - chyba wasi nowi współpracownicy.
- Admirał! - w jednej chwili była już przy nim, pochylając się nad pokrytym bordową sierścią ciałem. - Żyje... co mu się stało?
- Spokojnie, nic groźnego. Jutro rano pójdę po odtrutkę i jakoś ich dobudzimy.

< Ciri? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz