Na podstawie piosenki:
"Moonlight Shadow"- Mike Oldfield
"Moonlight Shadow"- Mike Oldfield
Księżyc latał dziś nisko nad lasem. Odbijał się jak balon od szczytów gór i sunął po niebie z pasażerem na gapę. Byłam niewiele mniejsza od samego ciała niebieskiego, leżałam rozpłaszczona na jego powierzchni, ubrana w sukienkę w kolorze brudnego błękitu. Księżyc powoli wirował, zmieniał fazy co sprawiało, że raz byłam głową do góry, a raz do góry nogami. Oglądałam krajobraz ziemi, jednak daleko mój wzrok nie sięgał, bo kawałki lasu zbyt oddalone od księżyca rozpływały się we mgle. Zobaczyłam jak ciemna strona mojej kulistej skały zawija się za krawędź jego powierzchni, więc wstałam i zaczęłam iść w jego kierunku. Cień nadal uciekał, więc zaczęłam biec, by znaleźć się po ciemnej stronie. Nagle zza krawędzi księżyca wyszedł czarny cień pistoletu, daleko po drugiej stronie. Nie, to był wilk. Moje białe futro po jasnej stronie, jego czarna sylwetka po mrocznej, wisieliśmy głowami w dół. Wyglądał jak ten dziwaczny wilk Eothar Atsume, czułam jego złe zamiary, być może chciał mnie zabić, jest niebezpieczny, więc wzięłam pistolet i do niego strzeliłam, a na jego piersi zalśnił szkarłatem ciemny otwór. Atsume złapał za swoją kościaną maskę i zdjął ją, a przede mną stanął Magnus. Podeszłam do niego na ciemną stronę, a on spojrzał mi w oczy namiętnie.
- Myślisz że kiedyś spadniemy?
- Po co spadać jak można latać.- Zaczęłam się owijać długim niebieskim szalem, bo nie miałam już nic na sobie i było mi zimno w stratosferze.
- Lata tylko cień światła.
- Nie umiem być światłem, nieważne ile się staram, zawsze kogoś pogrążę w mroku. Agrest ja, ja nie potrafię być wiecznie biała, kiedy przepełnia mnie tyle smutku. Chciałabym jedynie pomóc póki nie umrę, by inni nie czuli się tak okropnie co ja.
- Ja już umarłem.
- O nie, przepraszam! Ja nie chciałam…- Zaczęłam owijać jego pierś i szyję szalikiem w nadziei, że zatamuję krwawienie.
Podniosłam też z jednego z kraterów czapkę i włożyłam ją na głowę wilka. Jego sierść była biała jak śnieg, a może bardziej jak skorupka jajka, jego oczy dwukolorowe wlepiły się w moje. Ry schylił się i przytulił mnie, a jego krew umazała moje cętkowane futerko. Poczułam, że mam w nim oparcie, że mogę mu zaufać, powiedzieć o wszystkim i znaleźć zrozumienie. Może on nie oczekuje ode mnie ciągłej bieli, może z nim mogę pozostać po ciemnej stronie księżyca. Zanim zdążyłam o cokolwiek zapytać, nabój, który wystrzeliłam, przeleciał już pełną orbitę księżyca i przestrzelił nas na wylot. To był drugi raz.
- Jesteś strasznie miły, wiesz? odpowiedziałam z uśmiechem.
- Smakowała ci jelenina?- Z jego ust zaczęła ciec strużka krwi, więc wytarł ją szalikiem.
Byliśmy cali umazani we krwi, jakbyśmy jedli jelenia, zaśmiałam się na tą myśl. Teraz powinniśmy odnaleźć jakąś rzekę by się umyć, ale w stratosferze nie ma żadnych rzek. Nabój powrócił i przebił nas trzeci raz, i czwarty, a ja nadal patrzyłam na niebo rozmarzona. Piąty, pocałowałam go, szósty.
- Chyba powinniśmy pójść nad rzekę. Jesteśmy cali brudni.
Ry na te słowa przeszedł na jasną stronę, a cień księżyca podążał za nim, zamieniając część pod moimi łapami w jasną. Pomimo, że próbowałam się do niego przedrzeć, dogonić, biegłam jakby w powietrzu, moje łapy rozchlapywały tylko ziemię, ale nie potrafiłam się przedrzeć przez to niby bagno. Mimo, że Ry'iemu grunt kończył się powoli pod łapami, basior szedł dalej, a cień zabrał go w kierunku ziemi. Po chwili zniknął w gęstwinie lasu, zostawiając mnie we łzach. Zostałam i modliłam się.
- Widzimy się w niebie...- z mokrymi policzkami machałam mu z powierzchni księżyca. - Jesteś dobry, trafisz do właściwego miejsca.
Zeskoczyłam na ziemię, a drzewa śpiewały moje słowa pożegnania. Widziałam go daleko na horyzoncie, ale wiedziałam, że go nie dogonię. Po chwili również i drzewa zniknęły, niesione przez cień światła. Tylko ja nie mogłam już stanąć w mroku tego księżycowego blasku. Dlatego nie mogłam się wznieść i dogonić Magnusa. Jego czerń zabierała całą ciemność i nie zostawiała nic dla mnie. Domino smutek już nie mógł unosić. Księżyc spadł z orbity ziemi, zaczął płonąć jak ogromna kometa, a gdy dodarł do powierzchni, zmiażdżył wystraszoną waderę swoją radością.
- Myślisz że kiedyś spadniemy?
- Po co spadać jak można latać.- Zaczęłam się owijać długim niebieskim szalem, bo nie miałam już nic na sobie i było mi zimno w stratosferze.
- Lata tylko cień światła.
- Nie umiem być światłem, nieważne ile się staram, zawsze kogoś pogrążę w mroku. Agrest ja, ja nie potrafię być wiecznie biała, kiedy przepełnia mnie tyle smutku. Chciałabym jedynie pomóc póki nie umrę, by inni nie czuli się tak okropnie co ja.
- Ja już umarłem.
- O nie, przepraszam! Ja nie chciałam…- Zaczęłam owijać jego pierś i szyję szalikiem w nadziei, że zatamuję krwawienie.
Podniosłam też z jednego z kraterów czapkę i włożyłam ją na głowę wilka. Jego sierść była biała jak śnieg, a może bardziej jak skorupka jajka, jego oczy dwukolorowe wlepiły się w moje. Ry schylił się i przytulił mnie, a jego krew umazała moje cętkowane futerko. Poczułam, że mam w nim oparcie, że mogę mu zaufać, powiedzieć o wszystkim i znaleźć zrozumienie. Może on nie oczekuje ode mnie ciągłej bieli, może z nim mogę pozostać po ciemnej stronie księżyca. Zanim zdążyłam o cokolwiek zapytać, nabój, który wystrzeliłam, przeleciał już pełną orbitę księżyca i przestrzelił nas na wylot. To był drugi raz.
- Jesteś strasznie miły, wiesz? odpowiedziałam z uśmiechem.
- Smakowała ci jelenina?- Z jego ust zaczęła ciec strużka krwi, więc wytarł ją szalikiem.
Byliśmy cali umazani we krwi, jakbyśmy jedli jelenia, zaśmiałam się na tą myśl. Teraz powinniśmy odnaleźć jakąś rzekę by się umyć, ale w stratosferze nie ma żadnych rzek. Nabój powrócił i przebił nas trzeci raz, i czwarty, a ja nadal patrzyłam na niebo rozmarzona. Piąty, pocałowałam go, szósty.
- Chyba powinniśmy pójść nad rzekę. Jesteśmy cali brudni.
Ry na te słowa przeszedł na jasną stronę, a cień księżyca podążał za nim, zamieniając część pod moimi łapami w jasną. Pomimo, że próbowałam się do niego przedrzeć, dogonić, biegłam jakby w powietrzu, moje łapy rozchlapywały tylko ziemię, ale nie potrafiłam się przedrzeć przez to niby bagno. Mimo, że Ry'iemu grunt kończył się powoli pod łapami, basior szedł dalej, a cień zabrał go w kierunku ziemi. Po chwili zniknął w gęstwinie lasu, zostawiając mnie we łzach. Zostałam i modliłam się.
- Widzimy się w niebie...- z mokrymi policzkami machałam mu z powierzchni księżyca. - Jesteś dobry, trafisz do właściwego miejsca.
Zeskoczyłam na ziemię, a drzewa śpiewały moje słowa pożegnania. Widziałam go daleko na horyzoncie, ale wiedziałam, że go nie dogonię. Po chwili również i drzewa zniknęły, niesione przez cień światła. Tylko ja nie mogłam już stanąć w mroku tego księżycowego blasku. Dlatego nie mogłam się wznieść i dogonić Magnusa. Jego czerń zabierała całą ciemność i nie zostawiała nic dla mnie. Domino smutek już nie mógł unosić. Księżyc spadł z orbity ziemi, zaczął płonąć jak ogromna kometa, a gdy dodarł do powierzchni, zmiażdżył wystraszoną waderę swoją radością.
***
Obudziłam się wczesnym rankiem. Światło poranka wpadało do jaskini na moją wesołą mordkę. Miałam to znajome, bardzo zwyczajne uczucie, że znowu coś mi się śniło, ale nie potrafiłam sobie nijak przypomnieć, co to było. Tylko jakieś uczucia i rozmazane szarości. Czego tu się spodziewać, moja pamięć jest beznadziejna. Machnęłam więc na to łapą i poszłam poszukać jakiegoś śniadanka, niszcząc świeży, niezwruszony śnieg na polanie.
***
Ta daa! Moja interpretacja nie jest zbyt skomplikowana. Cień światła to zwyczajnie smutek, który jest przynoszony przez jakieś wesołe zdarzenie. Pytanie, dlaczego postanowiłam w to wpleść fantazję młodej, samotnej wadery pozostanie odwieczną tajemnicą xD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz