Mój uśmiech był cierpki, ale chyba wystarczająco szczery (szczerze wyglądający), by zamienić pozbawiony wyrazu wzrok wilczycy na dwie, ledwie dostrzegalne w głębi złotych jak słońce w bezchmurny dzień tęczówek iskierki. Refleksja pierwsza „Nieszczególnie podoba mi się sposób bycia tej... młodej damy” przepadła szybko, ustępując miejsca niewinnemu „W zasadzie wydaje się całkiem miłym dzieckiem”.
- Witaj, Nymerio.
Oczy. Zagubić się w takich oczach. Położyć się i zasnąć, i czekać na śmierć. Zamarznąć pod jakimś krzakiem w labiryncie własnych przeczuć, czy głupich obaw. Zaschnięte skaleczenia na łapach i pot ściekający po czole zbyt słabego ciała.
Snuliśmy się po lesie, przysiadaliśmy wszyscy na swoich zmarzniętych piętach, względnie coś tam pomówiliśmy. Pozwalaliśmy wypływać z krtani słowom zupełnie niepotrzebnym, bez których obszedłby się świat, a które zobaczyły światło dzienne tylko po to, by uwikłać się w samych sobie, a potem zmętnieć. Rozmazać się, aż wreszcie pozwolić, aby bez cienia żalu zapomniano o nich na zawsze.
Tempo akcji było jednakowo, przyspieszone i spowolnione. W tamtym pięknym świecie, spokojnym jak staw, w którym podusiły się wszystkie karpie.
Serce, które płacze, wilk, który właśnie...
Lekko potrząsnąłem głową, wzdychając i przecierając czoło obiema łapami.
- Słyszałem, że dużo ostatnio ćwiczysz. A o twoim braciszku jakoś nic nie słychać...? - Nie do końca pewny, czy pytanie to miało być pytaniem, zakończyłem je smętnym półtonem, zawieszając słowa nad wzrokiem, a wzrok niemrawo posyłając na krótką wędrówkę za obojętnymi oczyma kwiatu naszej młodzieży. - Ale nie w tym teraz rzecz. Wezwałem cię, moja droga, byś w końcu wybrała swoje przyszłe stanowisko. I przy okazji przekazała bratu, aby w najbliższym czasie postarał się zrobić to samo.
Powstrzymałem się od kolejnych słów. Zamiast nich, bardziej na swoim własnym, wewnętrznym miejscu, było popatrzeć na nią wyczekująco, próbując zachęcić do wykazania w rozmowie jakiejkolwiek inicjatywy. Wyobraźcie sobie, Kochani, że bywają w rozmowach zdania niewypowiedziane i że są takowych zupełnie naturalnym elementem. Nigdy za swego marnego życia nie mogłyby stać się już niczym więcej, niż zagłuszeniem ciszy. Nieporęcznego skarbu, tak przecież kojącego w tym zepsutym świecie. To właśnie lubiłem powtarzać sobie w chwilach zwątpienia w ostatnie wartości, jakich widmo histerycznie kołatało się jeszcze po moim naruszonym umyśle.
< Nymerio? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz