- Jak to właściwie jest być politykiem?
Słowa rozbrzmiały jak tysiące maleńkich dzwonków, otulanych ponurym kocem mgły. Drażniły uszy. Zaciskały wilcze kły, choć spragnionemu nagrody szkliwu nie miały do zaoferowania mięsa lepszego i mniej nietykalnego, niż własne dziąsła.
- Wiesz, chyba... dobrze - powiedziałem tak cicho, że zamiast w spokoju dopowiedzieć ostatnie litery, zmuszony byłem odchrząknąć, by nie wpaść w ciasną pułapkę słabości głosu. Nie, na najniklejszy przejaw niczego, w czym nie chlupała czysta siła, nie mogłem sobie pozwolić.
Byłem wszak sobą. Agrestem wszechmocnym, Agrestem błyskotliwym i przebiegłym. Agrestem trochę tylko złagodzonym przez przytłaczające poczucie bezpieczeństwa...
Zupełnie bez powodu, po moim pysku spłynęła pojedyncza łza, która zniknęła w sierści rosnącej na nadgarstku, zanim ktokolwiek zdążył ją ujrzeć.
- Aha.
- Tak - mruknąłem bez cienia pasji, wydając z siebie głos tylko po to, by nie pozwolić ciężkiej ciszy ogarnąć nas w całości.
- Rozumiem - odrzekła szybko. W plątaninie tysiąca dźwięków, które nie były w stanie wywołać nawet pojedynczej fali delikatnych dreszczy, każde słowo było jak ostrze noża przecinającego czarny worek i pozwalającego nabrać powietrza uwięzionemu w nim szczenięciu. A jednak zdawały się wypowiedziane bez żadnego przekonania. Bez emocji.
"Co za groteskowa rozmowa" - przyszło mi do głowy, jednak przez nagły wypadek, mgnienie oka, jeden z ułamków sekund zmieniających przyszłość, nie zdecydowałem się na kontynuowanie tej równie groteskowej myśli.
Nasze spojrzenia skrzyżowały się bowiem na krótko po momencie, w którym zdałem sobie sprawę, że oboje mówimy dokładnie tym samym tonem.
Może powinno to wywołać w małej głowie jeszcze mniejszego Agresta pewną prostą refleksję. Taką, która powtarzana dziatwie od najmłodszych lat przez najdroższe na świecie matki i najukochańsze babcie wtapia się w świadomość tak mocno, że staje się wyznacznikiem dobrego i złego, dwóch z niewielu więcej skrajnych pojęć, które słusznie kierują życiem większości z nas.
A jednak, w małej głowie jeszcze mniejszego Agresta, wzbudziło to tylko podejrzenia.
Dlaczego?
- Chodźmy - uśmiechnąłem się, oszczędnym ruchem łapy wskazując jej drogę. Biała wilczyca podążyła za tym gestem i już po chwili dreptaliśmy wąską ścieżką pomiędzy wysokimi trawami, zgniecionymi przez leżącą na nich od wielu dni, grubą warstwę śniegu. - Dziwne pytanie.
Z jej strony dobiegł cichy pomruk. Chyba nawet nie żaden szczególny, znaczący pomruk. Ot, coś, co formuje się w głowie nawet wtedy, gdy jest w niej tylko pustka. Najzwyklejszy w świecie odruch, który, jeśli w ogóle może o czymś świadczyć, świadczy o tym, że istota, która go wydała, nadal żyje.
- Polityk... jak każdy inny wilk - wzruszyłem ramionami - działa. Tylko predyspozycje czasem ma specyficzne.
Niektóre pytania, zadane przez niektóre osoby i w niektórych okolicznościach, bywają okropne. Nawet wilka, który zazwyczaj potrafi rozmyślać o sobie godzinami i z pieczołowitością godną tylko prawdziwego egoisty wynosić do chmur, przygładzać i fasonować każde wydumane zdanie, są w stanie sprowadzić do nizin, uciszyć, sprawić, że jego język nagle nadzieje się na metalicznie błyszczący haczyk i zdrętwieje, zupełnie bezradnie kurcząc się w ostatnich, nieudolnych konwulsjach, jak ryba, która traci siły na walkę z wędkarzem.
Tak więc i mój język zesztywniał.
- A ty... opowiedz coś o sobie, proszę. - W jednej chwili wróciłem do bezpiecznej pozycji jedynego prawowitego władcy piasku, po którym stąpały moje łapy. O ileż wygodniej bywa zdystansować się od rozmówcy i udać, że ma się zielone pojęcie o tym, jak należy prowadzić rozmowę, nieprawdaż?
< Espoir? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz