środa, 10 lutego 2021

Od Kali CD Hyarina - ''Szkarłatny Tulipan''

Nagłe pojawienie się basiora było dla niej wydarzeniem tak cudownym, że nie spodziewałaby się po sobie reakcji jakkolwiek bardziej płomiennej i emocjonalnej, większego chaosu w swej na wskroś zmęczonej rzeczywistością głowie, gdyby zamiast jej przyjaciela na oblanej gasnącym jak kaganek szkarłatem zachodzącego słońca równinie pojawił się nagle skrzydlaty anioł zstępujący z nieba. Jednak nawet prawdziwe cuda potrafią niezwykle szybko przejść w umysłach wilków do rzeczywistości, zwłaszcza kiedy towarzyszy im senna atmosfera późnego wieczoru zapadającego po dniu, który dla wszystkich uczestników tej zbieraniny, łącznie z tymi, na których pojawienie się musieli jeszcze oczekiwać, był tak niesamowicie, równie ciężki. Emocje zaczęły powoli opadać wraz ze słońcem, które kładło się właśnie do snu na prostej linii horyzontu, a wraz tym również myśli wadery zdawały się klarować. Nie bez znaczenia był przy tym także nagły powrót zmysłu wzroku. Jej oczy spragnione widoku świata i chociaż namiastki kryjącej się w nim wolności przenosiły się po trójce zebranych jak oczy ciekawskiego dziecka, zatrzymując się kolejno na moment na każdej z postaci. 
Kara, która pomimo wywalczonego długą praktyką zawodowego profesjonalizmu widocznego na twarzy, zdradzała w zachowaniu pewne subtelne sygnały, że może być chociaż trochę rozbita między obowiązkiem a życiem prywatnym. 
Ciri, która wpatrywała się w milczeniu w ziemię i pewnie marzyła, by móc znaleźć się teraz gdzieś indziej. 
I Hyarin, o wzorowo jak zawsze wyprostowanej posturze, który wpatrywał się nieustannie w zachodzące słońce zasępionym, dumnym i trochę buntowniczym, dzikim nawet wzrokiem, dopełniając ogólnego podobieństwa do marmurowego posągu bohatera stojącego na wysokim cokole w centrum wielkiego miasta. Nie sądziła, by basior był teraz w nawet najmniejszym stopniu przerażony, ale czy myślał w ogóle co będzie dalej, teraz kiedy dobrowolnie wmieszał się w ten cały kocioł, zawracając ich gwałtownie z najbardziej nieszkodliwej drogi działania? Kali odniosła wrażenie, że nie obchodziło go to wcale. 
Oczekiwanie, aż nowi aktorzy pojawią się na scenie tej żałosnej sztuki, której czwarty akt znacznie wydłużył się i niepotrzebnie skomplikował, nadając na wskroś bezużytecznego wymiaru wszystkiemu, co mogła teraz zrobić lub powiedzieć czwórka zebranych przy południowej granicy wilków i odwodząc boleśnie wrażenie zbliżającego się  jeszcze przed kilkoma godzinami zakończenia, dłużyło się wraz z niezręczną ciszą, więc albo Hyarin potrafił biegać bardzo szybko, albo pościg, który ponoć za nim podążał, nie był aż tak zainteresowany sprawą.  
Napięcie wisiało jednak w powietrzu, choć Kali mogła być równie dobrze jedyną, która je czuła. Opierając się więc lekko o basiora, który pojawił się znikąd, nie chciała nawet walczyć z myślami, jakie powoli zaczęły oddalać ją od ich brutalnej rzeczywistości. 
Pytaniem, które na wskroś często wyłaniało się spomiędzy pogrążonych chaosem odmętów umysłu młodej wadery było to, w imię czego działał Hyarin, nie tylko pojawiając się tutaj w tak nieoczekiwanym zwrocie akcji, nie tylko w momencie dokonania zbrodni, ale właściwie od czasu ich pierwszego spotkania zaledwie kilka dni temu. Co było tym szczegółem, który tak często zauważała w jego zachowaniu, a czego mimo starań nie potrafiła nigdy nazwać, a tym bardziej zrozumieć? 
Czy naprawdę tym, co definiowało działania basiora, był honor i poczucie sprawiedliwości, podczas gdy ona i jej brat potrafili uciekać się tylko do kłamstw i oszustw, byleby tylko ocalić tylko tych, których zdecydowali się chronić, na których najbardziej im zależy? Dotychczas przekonana była, że cel uświęca środki, dlatego choć piękną i prawie poetycką wydawała jej się postawa basiora, od czasu popełnienia przez nich wspólnej zbrodni towarzyszyła jej niezachwiana pewność, że to ona jest tą, po czyjej stronie leży racja w tym dziwnym konflikcie ideałów. 
A może brakującym elementem tej układanki jest coś, czego nie potrafi dostrzec wilcze oko? Sama przecież zauważyła wcześniej, że zbrodnia powiązała ich łapy czerwoną nicią. Czy los chciał, żeby tak się stało i dlatego pokierował działania basiora w tę stronę? Czy niebo zapłakałoby, gdyby miała samotnie odsiadywać wyrok? Czy byłaby to prawie świętokradzka niesprawiedliwość, gdyby basior nie poniósł konsekwencji swojego czynu?  
A może Hyarin działał z czysto egoistycznym interesem? Wadera nie potrafiła jednak nazwać ani jednej rzeczy, którą mógłby ugrać, stając tutaj u jej boku, może prócz egoistycznej do szpiku kości samosatysfakcji i jakiegoś pustego uczucia wyższości i dumy, że właśnie on miał decydujące słowo w kształtowaniu prologu do zakończenia sprawy. 
Nie pierwszy raz miała ochotę przeklinać jego i jego niezrozumiałe dla niej ideały. 
– Co się dzieje? – odezwała się wreszcie, sfrustrowana nieudanymi próbami rozwikłania zagadki Hyarina. Jej głos zabrzmiał żałośnie cicho, nie zbudziło to jednak w niej zbytniego zaskoczenia; doskonale wiedziała, że nie był to pierwszy i tym bardziej nie ostatni raz, kiedy rozbuchany ogień uczuć poplątał w supeł jej struny głosowe. 
– Wyznałem wszystko Agrestowi, gdy dowiedziałem się, co zrobiłaś – wyjaśnił basior, a Kali od razu zacisnęła kły, po części z bólu i irytacji, a po części w ochronie przed wypowiedzeniem jakichś nieprzemyślanych słów. – Nie sądziłem, że twój plan obejmuje bezpodstawne oczyszczenie mnie z zarzutów, choć większość winy leży po mojej stronie – uniósł łapę, gdy zobaczył, że otwiera pysk, by mu przerwać. – Nie pozwolę, byś siedziała w tym sama. Zakładam, że wrócisz ze mną do watahy, zamiast odstawiać jakieś dziecięce zagrywki. Być może oboje nas umieszczą w szpitalu.  
Kali westchnęła krótko, bardziej w wyrazie ogarniającej ją wściekłości niż rozczarowania. Gdyby ich los miał wyglądać tak, jak przewidywał go basior, nawet nie miałaby szczególnych oporów przed tym, by go przyjąć, choć i tak czuła się winna, że cała inicjatywa wychodzenia po zmroku, która stała się zarzewiem wszelkich komplikacji wyszła od niej i jej wybiórczego podejścia do zasad prawa.  
Problem natomiast tkwił w tym, że czyn Hyarina dokonany był z pełną premedytacją. Wiedziała to ona i była pewna, że jeśli ktokolwiek usłyszy prawdziwą wersję wydarzeń, także będzie w stanie wydedukować czystą podłość jako czynnik definiujący w działaniu basiora. Nie sądziła, by miał za to trafić pod opiekę psychiatry, zwłaszcza że brakowało mu ścieżki obrony, jaką były wymykające się spod kontroli magiczne zdolności, a jaka stała się głównym powodem, dla którego wraz z bratem zdecydowali się przenieść ciężar sprawy na nią. Widziała bardziej, jakkolwiek czarny nie byłby to obraz, szybki proces, po którym Hyarin trafia prosto do więzienia, na wygnanie czy nawet pod czułą opiekę miejscowego mordercy - nie była z prawem na tyle blisko, by wiedzieć, która z tych kar przewidywana była obecnie za morderstwo z premedytacją, mogła jedynie przewidywać, że nie będzie to nic przyjemnego.   
– Przyjmę to pokornie, jeśli przestaniesz zgrywać bohatera – dokończył basior, a Kali, objęta mieszanką niedowierzenia, wściekłości i poczucia bezlitosnej porażki, zaczęła śmiać się bezgłośnie. Dopiero po chwili poczuła, że w jej oczach pojawiają się gorące łzy. Zdziwiła się, bo przecież cała sprawa wydawała jej się bardziej na wskroś zabawna niż smutna. 
– Oj przestań – usłyszała nad sobą spokojny, nawet odrobinę beztroski głos basiora, co ironicznie tylko bardziej pogłębiło jej żałośnie emocjonalną reakcję. 
Po tych słowach zapadła cisza. Zadowolony z siebie basior skończył swój wywód, tymczasem wadera zbierała się w sobie, by jakkolwiek mu skontrować. W początkowym momencie zdawało jej się nawet, że pragnie na swojego partnera w zbrodni nakrzyczeć. Wszystkie pobieżne plany i głębokie pragnienia okazały się być koniec końców pozbawione znaczenia - momentalnie przepadły, ponieważ nim wadera zdążyła opanować emocje, usłyszała za sobą głos, który był jej znany aż za dobrze. Wraz z nim na równinie pojawiła się jej ulubiona trójka. 
– Wreszcie... – odezwał się któryś ze starszych basiorów, wadera jednak nie była tym szczególnie zainteresowana, całą bowiem uwagę jej błękitnych oczu zdążyła zabrać już ponura postać brata, który dla odmiany unikał jej spojrzenia w prawie wstydliwym wyrazie. Chociaż uśmiechała się do niego smutno, jej ogon poruszał się z prawdziwą, prawie nieodpowiednią dla tego miejsca i czasu radością. Cieszyła się, bo wreszcie miała kogoś, kto ją zrozumie; z kim podzielić by się mogła jak chlebem goryczą tak spektakularnej porażki. 
– Hyarin, zostajesz … zatrzymany – zadyszany głos jej stryja sprawił, że odwróciła na chwilę uwagę od brata, wpatrując się w szarą postać niemal ciekawskim spojrzeniem. Choć ton, z jakim obwieścił swoje postanowienie był jak najbardziej władczy, to kłócił się jednak z nachyloną w wyrazie zmęczenia, chudawą sylwetką. Agrest kontrastował wyraźnie z postaciami towarzyszącej mu dwójki śledczych, którzy jak przykładni mundurowi stali w miejscu prosto i dumnie, z prawie groźnym wyrazem oczu. Przynajmniej ten starszy; młodszy mógł go najwyżej imitować z mniej lub bardziej pozytywnym skutkiem. 
Kali zastanawiała się, po co Alfa w ogóle się tutaj pojawił. Być może nie była jedyną, którą irytowała miejscami zuchwałość Hyarina. 
– Wedle rozkazu, mości władco – odezwał się sam zainteresowany, budząc w myślach wadery komiczne odczucie, że prawie wywołała go poczynionym przez siebie w myślach nieprzyjemnym spostrzeżeniem. Był to jednak dopiero początek, bo zaraz przesiąknięte ironią spojrzenie rozbawionego niewątpliwie basiora zatrzymało się na oczach Szkła w prawie wyzywającym geście. Śledczy połowicznie tylko wpadł w zasadzkę zuchwałego przestępcy, bo chociaż nie poruszył się nawet pojedynczym drżeniem i nie wypowiedział żadnego słowa, jego bursztynowe oczy zaszły cieniem i rozpętała się w nich prawdziwa burza. 
Ten widok wzbudził w waderze prawie rozbawienie; uśmiechając się w duchu, zdziwiła się nagle, zauważając, jak znacznie odmienne jest to uczucie od wstydu i bólu, jaki czuła, żegnając się z ojcem dziś rano. Może rzeczywiście bliskość Hyarina ją odmienia, a jej podobała się niewątpliwie tego rodzaju zmiana. Zdawało jej się, przynajmniej w tej krótkiej chwili, podczas trwania tej niewiele znaczącej sceny, że sposób Hyarina na życie jest znacznie łatwiejszy od jej własnego. 
– Wracajmy – płowy basior wypuścił odrobinę swojego gniewu przez słowa, wciąż jednak nie pozwalając, by w jakikolwiek sposób wymknęły się one spod płaszczyka zawodowego profesjonalizmu. 
I nikt nie sprzeciwiał się tej komendzie, jakby wszyscy odnieśli identyczne wrażenie, że to Szkło okazał się Alfą w tej zebranej pośpiesznie grupie. 
Osobliwa procesja ruszyła więc przez mrok nocy. Ich drogę rozświetlały ogniste zdolności Kary, która idąc wraz ze Szkłem na przedzie zawieszała w powietrzu, jak świece, wiązki płomieni, które gasły szybko w nieprzeniknionych ciemnościach mrocznej części doby, nie mogąc znaleźć pożywienia na żadnym z organicznych materiałów. Idąc u boku Hyarina, Kali wpatrywała się w ogniki, czerpiąc pewną przyjemność z pięknego widoku. A może, świadoma tego, co czeka ją u końca drogi, pragnęła wykorzystać jakoś i dobrze zapamiętać ostatnie chwile wolności? 
– Szkło, tobie powierzam tę dwójkę, by bezpiecznie dotarli na miejsce przeznaczenia – odezwał się nagle Agrest. – Natomiast na mocy danej mi władzy umieszczam was oboje w jaskini medycznej na obserwacji bądź ewentualnym leczeniu, na czas nieokreślony – zwrócił się do dwóch najbardziej nieszczęśliwych członków grupy. Wyrok Agresta zdziwił Kali na tyle, że od razu dreszcz emocji przebiegł wzdłuż jej kręgosłupa. Więc jednak psychiatryk? Ta myśl nie chciała zmieścić się w ogarniętym pesymizmem umyśle wadery. Otwierając szeroko oczy, mimowolnie złapała się za czoło, trawiąc słowa wolno jak wyjątkowo ciężki posiłek o wyjątkowo wspaniałym smaku. Dlaczego? Być może Agrest nie chciał uchylać poprzedniego wyroku, a więc zdecydował się tylko podciągnąć pod niego jeszcze i Hyarina... 
Kiedy prawda w końcu do niej dotarła, młoda wadera szczerze pragnęła krzyczeć i skakać z radości, nim jednak mogła podjąć jakiekolwiek działanie, jej uwagę odwrócił nagle głos brata: 
– Musiałeś się unieść honorem, co nie? – Kali śledziła wzrokiem kolejne ruchy Ry’a, kiedy podchodził do Hyarina, przez chwilę obawiając się, że jej porywczy brat może zaatakować jej przyjaciela. 
Nie doszło jednak do niczego wielkiego, a Hyarin oczywiście odciął się słownie młodszemu basiorowi. Wadera nie zwracała już jednak uwagi na tę zapewne błyskotliwą ripostę, nagle bowiem cała krew odpłynęła z jej twarzy, a ona sama czuła się tak słaba, że miała wrażenie, że cały świat zawirował tuż przed jej oczami. 
Jaskinia medyczna, dotarło do niej nagle. To oznaczało tylko jedno. 
Flora! 

Pomimo początkowego ataku paniki, który ledwo pozwolił jej poruszać się naprzód bez zakłócenia rytmu pomniejszonej teraz grupy, idąc w bladym świetle budzącego się poranka, Kali przestała martwić się tym, co powie Florze, kiedy spotka ją u końca drogi. Wszystko dlatego, że ogarnęło ją nadzwyczaj dziwne wrażenie, że do tego momentu... po prostu nie dożyje. Że jej serce nie przetrwa tego rodzaju konfrontacji, wcześniej łamiąc się po prostu na tysiąc kawałków.  
Nie czuła się już na tyle silna, by móc się wściekać, coś w głębi jej duszy pragnęło natomiast zamordować Hyarina za to, że swoim pochopnym działaniem doprowadził do tego rodzaju sytuacji. Przez chwilę musiała walczyć ze sobą, by nie zacząć krzyczeć z rozpaczy, a potem pragnęła po prostu płakać. A może obie te rzeczy jednocześnie. Chciała umrzeć, żeby nie musieć stawać przed takim zbyt ciężkim wyzwaniem. 
Jeśli bogowie istnieją, pozwolą mi odejść, nim znajdę się w jaskini medycznej, próbowała samą siebie pocieszyć. Jeśli miałaby truciznę albo broń, z pewnością by jej teraz użyła. Ry miał sztylet, wiedziała o tym, ale... chyba nie kochał jej na tyle, by pozwolić jej go użyć. A może właśnie kochał ją za mocno... Tak czy inaczej, zbyt wysokie stężenie stróżów prawa na metr kwadratowy nie pozwalało jej na pewno próbować mu go wyrwać i samodzielnie dokończyć dzieła. 
Nim zdążyła stanąć przed jaskinią medyczną i obliczem Flory, towarzysząca jej grupa zdołała jeszcze bardziej się rozrzedzić, składając się teraz prócz niej tylko z jej towarzysza zbrodni oraz brata, co chyba nie pomogło ukoić burzącego się w jej sercu niepokoju. 
Kiedy wreszcie nadszedł ten moment, w którym za późno już było na próbę ucieczki, wadera wstrzymała oddech, czekając w ostatnim akcie nadziei na najmniejsze objawy zbliżającego się zawału serca. Ponieważ jednak nic się nie działo, z wielkim bólem nabrała powietrza w płuca, pochylając głowę jakby w największej próbie błagania o wybaczenie. 
Czy istniał jakiś sposób, w jaki mogłaby jej to po prostu wytłumaczyć? 
– Flora, ja... – zaczęła, przerwał jej jednak nagły gest wadery, która szybko pokręciła głową na obie strony. Czy to rozczarowanie widziała w tym niemym odruchu? 
Ponownie okazało się, że towarzystwo jej brata ratuje jej skórę, bowiem po upływie nieznośnie ciężkiej chwili ku własnemu zdziwieniu spostrzegła, że próżno oczekuje w tak niszczącym napięciu na jakąkolwiek odpowiedź od medyczki; kiedy odważyła się podnieść oczy w niemym zapytaniu, spostrzegła, że Flora dawno nie patrzy już na nią, a na jej drogiego brata. A w jej pięknych oczach, zamiast strachu i nienawiści, odznacza się pokój i głęboka, stabilna radość. Kiedy Kali w niedowierzeniu przeniosła wzrok na Ry’a, spostrzegła, że on dużo bardziej otwarcie wyraża emocje, uśmiechał się bowiem szczerze, w nagłym akcie czegoś w rodzaju nieśmiałości uciekając co chwilę wzrokiem od wadery. 
– Oh – zdziwiona na wskroś młoda posłanka nie mogła powstrzymać ostrego jęknięcia. Nim zdążyła ugryźć się w język, przeklinała już własną porywczość, tym razem na szczęście tylko we własnych myślach; i tylko w myślach modliła się, by nikt w tym zgiełku zawirowań nie dostrzegł jej drobnego... sprzeciwu. 
Zgodnie z jej największą obawą mogło być jednak dokładnie tak, jak się z tego spodziewała, bo zaraz po jej drobnym wyskoku medyczka powróciła jakby do rzeczywistości i całe szczęście odpłynęło z jej twarzy, jakby w ciągu jednej chwili zdołała ukryć je głęboko w sercu. Flora nadzwyczaj chłodno i oszczędnie w gestach poprowadziła Kali i drugiego więźnia przez korytarze swojej jaskini, jakby tę dwójką nie łączyła nigdy nawet przyjaźń. Serce Kali pękało przy każdym kolejnym kroku; oddychając głęboko, jakby próbując powstrzymać paniczne reakcje, z trudem poruszała się naprzód, trochę nawet mimowolnie przepuszczając Hyarina przodem w krótkiej drodze do ich kwatery. 
– Prześpijcie się, porozmawiamy później, gdy będziecie przytomni – tak brzmiały następne słowa medyczki, kiedy ta zostawiała ich samych sobie w małym pokoju składającym się głównie i właściwie wyłącznie z dwóch skromnych łóżek. Kali nie mogła zdecydować, czy widok pomieszczenia wzbudza w niej poczucie przytulnej, prawie domowej, na wskroś bezpiecznej atmosfery, czy rodzą się w niej jednak pierwsze klaustrofobiczne odruchy. Zerknęła na Hyarina, próbując jakby wagą tego spojrzenia podzielić się z nim ciężkim dla serca niepokojem, po czym szybkim, nerwowym ruchem skoczyła na posłanie, zwijając się w kłębek i chowając twarz w łapach. Leżąc bez ruchu, drżała co chwilę, jakby jakimś cudem zagubiony podmuch lodowego powietrza zdołał wkraść się do tak odizolowanego pomieszczenia. 
Powrót do jaskini medycznej nie był na pewno czymś, czego pragnęła, zwłaszcza, że wlekły się teraz za nią tak beznadziejne okoliczności. 
Co się podziało z odwagą, która towarzyszyła jej, kiedy zaledwie przed upływem doby tak bardzo pragnęła ocalić Hyarina przed tego rodzaju ponurym losem? Co z tym pięknym uczuciem siły, świadomości, że jest w stanie czegoś dokonać? Oddałaby wszystko, by być w stanie znowu się tak poczuć. Zdawało jej się, że od momentu, w którym spotkała Hyarina na tamtej wypełnionej śniegiem równinie, ciągle tylko płacze.  
Wiedziała, że Flora może ją teraz pocieszyć, a przynajmniej pragnęła mocno w to wierzyć. Chociaż sama patrzyła teraz z odrazą na to, co zrobiła, to Flora przecież była inna. Inna niż wszyscy i bardziej czuła niż wszyscy, dlatego pewnie tylko ona z nich wszystkich jest w stanie jej przebaczyć. Czy wreszcie znalazła to, czego tak boleśnie pragnęła? Czy szczere uczucia Flory mogą być tym, co obmyje ją z ciążącej na niej winy?  
Musiała w to wierzyć, bo przecież nie spodziewała się nawet przez moment, że w drodze do odkupienia mogłaby posłużyć się tym, czym była tak niesprawiedliwa kara. Wiedziała, że nawet jeśli swoje odsiedzi, nawet jeśli kiedyś stąd wyjdzie, to absolutnie nic się nie zmieni. Może gdyby nie manipulowała wyrokiem i przyjęła to, co było jej narzucone z góry, odbycie kary wiązałoby się z prawdziwym oczyszczeniem, ale nawet teraz taka myśl napawała Kali odrazą. Wiedziała, że nie może bezwolnie pochylać się pod wichrami losu; póki miała siłę, musiała z nimi walczyć. 
Flora była jednak teraz od niej daleko, o wiele dalej niż na zwykłe wyciągniecie łapy. Tym, kogo miała teraz przy sobie najbliżej i z kim dzieliła swój ponury los był Hyarin, ale, miała wrażenie, on zawsze przypatrywał się jej z dezaprobatą, kiedy zaczynała płakać. 
Ale to wciąż lepsze niż bycie samotnym, prawda? 
Było w tej myśli coś, co dodało jej nagle odrobinę odwagi. Podniosła wzrok, wbijając spojrzenie rozpalonych uczuciem oczu w towarzysza. 
- Hej, Hyarin - pomyślała, pomimo początkowego ożywienia bojąc się może przekruszyć tymi słowami ciężką granicę okrutnej rzeczywistości. Przekorny uśmiech na jej twarzy z pewnością zdziwił basiora, nie odezwał się on jednak ani słowem, przypatrując jej się tylko z dystansem. - Przetrwamy to razem, albo wcale, prawda?   
I jakby na natychmiastowe poparcie tej myśli, rozłożyła się swobodniej na posłaniu, oddychając głęboko. 
Wciąż było dla niej niepojętym, jak bardzo bliski stał się jej nagle Hyarin. Ostatnim wilkiem, którego obdarzyła tego rodzaju zaufaniem był jej brat, co do którego miała absolutną pewność, że nigdy jej nie zdradzi i zawsze będzie przy jej boku. 
Czy z Hyarinem było podobnie? 
Ogarnięta tego rodzaju chaotycznymi myślami poczuła natychmiast silne pragnienie, by poczuć odrobinę więcej z tej łączącej ich bliskości. Kiedy jednak podniosła wzrok, spostrzegła, że jej towarzysz już śpi. Uśmiechnęła się z politowaniem, kręcąc głową.   

Obudził ją cień, który bezgłośnie przemknął po jednej z niskich ścian jaskini. Kali podniosła się natychmiast, czujna jak zwykle, po czym omiotła drobne pomieszczenie zaspanym wzrokiem. Spostrzegła, że do ich małego pokoiku wdarł się pomocnik medyka, który właśnie zostawiał im poranny posiłek pod jedną ze ścian. Napotkawszy jej przestraszone spojrzenie, wilk posłał waderze uśmiech o co najmniej pokrzepiającym wyrazie, po czym nie odzywając się ani słowem zniknął za wejściem, pogodnie machając jeszcze atramentowym ogonem.  
Kali zamrugała kilkukrotnie, jakby chciała przekonać samą siebie, że już nie śni, po czym dźwignęła się z łóżka z cichym westchnieniem, by niespiesznie podejść do podarowanego im posiłku. Nie jadła niczego od tamtego dnia, a ile minęło już czasu... Nawet nie chciała o tym myśleć. 
Widok mięsa zadziałał na nią teraz co najmniej jak narkotyk; żołądek zaczął ją uciskać, a usta mimowolnie zalewały się śliną. Coś w jej umyśle krzyczało, by natychmiast rzuciła się na mięso, wciąż jednak miała w sobie tyle kontroli, by pozwolić zwyciężyć niechęci i odrazie, jaka odzywała się cicho, lecz stanowczo gdzieś z tyłu jej głowy. 
Odwracając wzrok od błyszczącego krwią posiłku, wadera wgramoliła się z powrotem na posłanie, rozkopując ze złością przydziałowy szary koc. Jej myśli krążyły jeszcze przez chwilę wokół jedzenia, potem zaś, kiedy wadera sama miała nad wyraz dość tego monotematyzmu, doszła do głosu nagła, przytłaczająca chęć zapalenia papierosa. Może Ry przyjdzie kiedyś na wizytę i uda mu się przemycić kontrabandę, myślała z nadzieją. Westchnęła. Cieszyła ją myśl, że teraz, w odróżnieniu od ostatniego jej pobytu w jaskini medycznej mogła niemalże z pełną dowolnością przyjmować wizyty, nie martwiąc się o potencjalne zarażeniem bliskich jej osób ospą czy innym paskudztwem. Chorowanie psychicznie jest dużo bardziej wygodne niż fizyczne, pomyślała w zadumie. Może ich kara nie okaże się ostatecznie wcale tak dokuczliwa... 
Leżała tak przez jakiś czas, szczelnie owinięta szarym kocem jakby w obronie przed wymyślonym chłodem, kiedy nagle zorientowała się, że zaczęła dokuczać jej nuda. Podniosła niechętnie wzrok, żeby upewnić się, czy Hyarin jeszcze śpi. Basior rzeczywiście nie dawał znaku życia od wczorajszego wieczoru, a teraz powoli mijał już poranek. Zdziwiła ją trochę długość jego snu, ale mimo to postanowiła go nie budzić, jakby uznała, że po wczorajszym, obiektywnie patrząc heroicznym czynie, zasłużył sobie na chwilę lenistwa. 
Nie mając nic lepszego do roboty, zastanawiała się przez chwilę, czy nie wyjść porozmawiać z Florą, była to jednak ta jedyna rzecz, której pragnęła unikać jak ognia. Medyczka zasługiwała na usłyszenie prawdy z jej ust, ale... nie teraz. Wadera westchnęła, poruszając się niespokojnie na nieźle zdemolowanym już posłaniu. Powie jej wszystko, przysięga. I będzie błagać ją o wybaczenie, tylko że... później.  
Nim zdążyła ostatecznie odegnać od siebie podszepty rozbudzonej strachem i niepewnością wyobraźni, albo też ulec im i pobiec do drogiej sobie osoby, rozterki przerwało jej gwałtownie nagłe ponownie pojawienie się asystenta Flory. Po niezwykle krótkiej wymianie zdań okazało się, że celem, z jakim tym razem przybył do nich basior, było coś niezaprzeczalnie mniej przyjemnego niż danie uwięzionym perspektywy śniadania; granatowy wilk pojawił się bowiem po to, by wywołać Hyarina na rozmowę z psychologiem. Kali spoglądała przez chwilę na niespodziewanego gościa w ich małym świecie, a potem na śpiącego towarzysza, po czym nieobecnym, nad wyraz cichym głosem zaoferowała przejęcie pierwszeństwa w tej aktywności, podejrzewając, że tak czy inaczej była kolejna na liście psychologa. Wyjaśniła przy tym bardzo dosadnie, że jej przyjaciel nie czuje się najlepiej i zdążyła nawet wyrazić trochę błagalne życzenie, by go nie budzić. 
Pomocnik medyka chyba nie był dość przejęty całą sytuacją, by wdawać się w dyskusje, bowiem pokiwał tylko głową w krótkim wyrazie zgody, po czym zapraszającym gestem wskazał waderze drogę. Kali podniosła się niechętnie z łóżka, omal nie potykając się na nietkniętym obustronnie śniadaniu, które pozostawiono dla nich przy wejściu. 
Wadera przeszła przez krótki korytarz bez prowadzenia absolutnie żadnych monologów w głowie. Wszystkim, co była zdolna w tym momencie pomieścić w swoim umyśle, było przytłaczające uczucie strachu i stłumione dźwięki jakieś randomowej melodii, którą gdzieś kiedyś zasłyszała. 
W kolejnym pomieszczeniu było o wiele jaśniej, aż Kali zastanawiała się, czy nie lepiej byłoby dla niej założyć opaskę. Światło migało przed jej oczami, układając się w abstrakcyjne kształty, spośród których wyłoniła się w końcu rozbita na dwoje sylwetka smukłego, dosyć wysokiego basiora o czarnej sierści i wyróżniających się spoza niej oczach, które lśniły rubinowym blaskiem. 
Więc to jest właśnie nasz psycholog? Kali nie mogła powstrzymać uśmiechu, który wdarł się na jej twarz. Tym, co uznała za tak zabawną rzecz, był fakt, że nie dane było jej jeszcze nigdy poznać osobiście owego wilka, chociaż obiektywnie przypatrując się chociażby swojemu burzliwemu dzieciństwu, była w stanie bez trudu wskazać palcem co najmniej kilka sytuacji, które byłyby dla niej doskonałym pretekstem, by trafić na taką rozmowę już dużo, dużo wcześniej. 
– My się jeszcze chyba nie znamy – odezwała się od tak, po prostu, nie mając innego pomysłu na swój kolejny ruch. Od razu przysiadła na miejscu, czując przytłaczającą słabość, której nie pomagała bynajmniej migrena zbudzona kalejdoskopem zagubionego w pomieszczeniu białego światła. 
– Rzeczywiście, nie miałem przyjemności – odezwał się basior, w którego głosie dało się wyczuć pełną ekscytacji wesołość. Kali zdziwiła się trochę, marszcząc brwi. Ton wilka zdawał się jej co najmniej nieodpowiedni dla tego miejsca i czasu. – Jestem Vitale, psycholog – przedstawił się basior, nie decydując się jednak na oddalenie o krok z zajętego przed przybyciem wadery miejsca, by poprzeć swoje wyraźnie radosne słowa chociażby wymianą uścisku łapy. Kali nie wiedziała, czy czuje się bardziej zbita z tropu, czy urażona. 
– Kali. Posłanka – odburknęła, przecierając zmęczone krótkim snem i intensywnym światłem oczy. 
– Miło mi poznać. – Pan psycholog uśmiechnął się sympatycznie. – Choć, muszę przyznać, spodziewałem się spotkać z kimś innym. 
– Czy jest to jakiś problem? – odparła natychmiastowo jego rozmówczyni. 
– W żadnym wypadku – zapewnił entuzjastycznie basior. – Ponieważ wciąż jednak czeka mnie jeszcze rozmowa z drugim zatrzymanym, pozwól, że poproszę, byśmy załatwili tę naszą sprawę szybko. – Basior uśmiechnął się do niej, wadera jednak nie pokusiła się na jakąkolwiek odpowiedź. – Więc, co wydarzyło się tamtej nocy za naszą zachodnią granicą? 
Wadera milczała przez chwilę, czując na sobie naciskający wzrok basiora. Nie czuła potrzeby, by jakkolwiek się odzywać, odwodził ją zresztą od tego także fakt, że nie miała siły zastanawiać się nad strategią, jaką mogłaby przyjąć podczas konfrontacji z tak wielkim umysłem, jakim z pewnością był doświadczony w sztuce manipulacji umysłami Vitale. 
– Nic – burknęła po dłuższej chwili, może z nadzieją, że pozwoli jej to szybciej wrócić do łóżka. 
– Ach, rozumiem – spokojny głos basiora jeszcze bardziej wyostrzył czujność zmęczonej wilczycy. – Więc to prawda, co mówią? Nie było cię tam wcale, kiedy twój przyjaciel popełniał zbrodnię? A może przypatrywałaś się temu tylko? 
Wadera poczuła gwałtowny ucisk w pustym żołądku. 
– Nie! – wykrzyknęła, nim zdążyła jakkolwiek zastanowić się nad swoją sytuacją. Poderwała się z ziemi tak szybko, że przed jej oczami pojawiły się mroczki, aż musiała podtrzymać się łapą najbliższej ściany. Kiedy ciśnienie w jej czaszce odrobinę zelżało, podniosła wzrok na czarnego wilka, cedząc kolejne słowa, jakby były to najpodlejsze przekleństwa: – Powiedziałam już wszystko. To ja go zabiłam. I zjadłam. I wiecie co? – urwała na chwilę, oddychając ciężko przez zaciśnięte zęby. – Był cholernie smaczny. 
– Tak, domyślam się, że rzeczywiście był – odezwał się psycholog nieporuszonym głosem, jakby podobne spektakle dane mu było oglądać co najmniej kilkukrotnie w ciągu jednego miesiąca. – Cóż, poza tym, że Hyarin przyznał się już do morderstwa – przypomniał waderze basior, na co ta opuściła głowę i cisnęła ciche przekleństwo – to wszystko się zgadza. Pozostają nam więc właściwie tylko dwa pytania: Dlaczego to zrobiłaś i czy zamierzasz to jeszcze powtórzyć? 
– Nie – przyznała od razu wadera. – To była... jednorazowa słabość. 
– Możesz na mnie popatrzeć? – odezwał się basior, wolnym krokiem zbliżając się do niej na odległość bliższą, niż mogłaby tego pragnąć. Powstrzymując się od ostrzegawczego warknięcia, zdezorientowana wadera podniosła wzrok na postać psychologa, dysząc ciężko jak po wyjątkowo wymagającym wysiłku fizycznym. – Tylko popatrz. Ślina ścieka ci z pyska. – Psycholog przyglądał się jej, wzdrygając się jakby z odrazą. – A może to ta wścieklizna, co? – zażartował, wyłącznie chyba tylko dla własnej uciechy, bowiem jego jedynej towarzyszce całkiem nie było do śmiechu. Wręcz przeciwnie, zaczęła ogarniać ją ta charakterystyczna panika, która pojawia się w momencie stanięcia przed oskarżeniem o czyn, którego się nie popełniło, a jednocześnie w tonie i słowach przeciwnika odzywa się jasny sygnał, że niezwykle ciężko będzie się z tych oskarżeń wybronić. 
Prawdą było, że piekielny głód nie pozwalał jej nie patrzeć na wilka z łakomą chciwością, ale to przecież nie znaczy, że by go... To przecież normalna reakcja, prawda? Żołądek Kali odezwał się głośno w najmniej odpowiednim do tego momencie, a ona odruchowo ścisnęła brzuch łapą. 
– To nie... – przerażona wadera otarła pysk drugą, wolną łapą – ja tylko... 
Psycholog wpatrywał się w nią z udawanym smutkiem, przez który przebijało wyraźnie poczucie wyższości. 
– Obawiam się, że przed nami jeszcze długa praca. 

Wadera wracała do swojego pomieszczenia szybkim krokiem, tłumiąc napływające jej do oczu łzy. Towarzyszył jej strach i przytłaczające, brutalnie bolesne poczucie bycia pokonaną. Nie zatrzymała się nawet, by spojrzeć w oczy Florze, która czekała przed miejscem jej zjawiskowej porażki w konfrontacji z psychologiem, by dowiedzieć się czegoś o stanie psychicznym jednej ze swoich najnowszych pacjentów. 
Znalazłszy się z powrotem na łóżku, zaczęła płakać cicho, kryjąc twarz w materiale szarego, szorstkiego jak sucha trawa koca. Nikt jej już nie niepokoił, a jednak mimo upływu czasu jej serce nie zastało spokoju; raczej zabrakło jej w końcu sił, by dalej zanosić się płaczem. Budząc się z letargu, jaki przyszedł po fazie kompletnego załamania, mogła odnaleźć w umyśle tylko jeden, niesamowicie wyraźny wniosek. 
Musi jak najszybciej porozmawiać z Florą, zanim wymiana zdań z psychologiem jeszcze bardziej zdąży pogorszyć ich relację. 
Podniosła się z łóżka, ze słabym uśmiechem sięgając po wodę, która czekała na nią od rana. Ze smutkiem zauważyła wtedy, że Hyarin jeszcze się nie obudził. Chociaż niewątpliwie martwił ją jego długi sen, bardziej bolała ją samotność, na jaką nieświadomie ją skazywał. 
Mimo prawdziwej burzy, która szalała w jej umyśle, nie dając odpocząć od sporów pomiędzy płomiennymi pragnieniami i obawami rodem z najgorszych koszmarów, jej ciało pozostawało sztywne i bezczynne. Po rozmowie z psychologiem jej wolne popołudnie minęło jej jedynie na półsennym wpatrywaniu się w sufit czy też najbliższą ścianę. Ożywiła się jedynie na chwilę, kiedy pomocnik medyka pojawił się z wieczornym posiłkiem dla dwójki lokatorów niewielkiego pokoju. Ku własnemu zaskoczeniu wadera zauważyła, nie był to ten sam wilk, którego spotkała rano przy podobnej okazji, a raczej jakaś zupełnie nowa twarz. Z krótkiej i nad wyraz treściwej wymiany zdać dowiedziała się, że rzeczywiście basior pracował pod Florą od niedawna. I miał na imię Delta. 
– Delta – odezwała się wadera cichym, nieśmiałym prawie głosem. – Czy mogę poprosić następnym razem o jakiś... bezmięsny posiłek? – spytała krótko, mając nadzieję, że nie będzie zmuszona do tłumaczenia i argumentacji swojego dziwnego życzenia. 
– Bezmięsny? – młody basior zamyślił się na chwilę, po czym pokiwał szybko głowę. – Pewnie... Zobaczę, co da się zrobić. 
– Dziękuję – wadera uśmiechnęła się w szczerym wyrazie ulgi. Była pewna, że jeszcze trochę dałaby radę pociągnąć bez jedzenia, lecz jej ogarnięty paranoją umysł zaczął podsuwać jej już scenariusze, w których niedługo zaczęliby ją tutaj karmić przymusowo. Zawsze pozostawała też nadzieja, że Hyarin skusi się niekiedy także i na jej porcję mięsa, tworząc pozory, że oboje wzorowo się odżywiają, problem tkwił natomiast w tym, że Hyarin pozostawał nieprzytomny od wczorajszego wieczora. 
– A... Co z nim? – Delta wskazał nagle na jej śpiącego przyjaciela, przez co wadera przez chwilę odniosła przerażające wrażenie, że niewysoki asystent medyczki posiada wgląd w jej myśli; uspokoiła się jednak zaraz, biorąc głęboki oddech. Każdego pewnie zadziwiłby widok basiora, który od mniej więcej doby leżał sztywno jak kłoda tam, gdzie go położyli. 
– Hyarin... Śpi – odezwała się, wzruszając ramionami. – Od wczoraj nie dał znaku życia, ale podejrzewam, że po prostu wyczerpały go ostatnie wydarzenia. – Przekrzywiła głowę, poruszając się niespokojnie na skromnym posłaniu. – Niech śpi. Flora dotychczas nas nie odwiedzała, ale mam wrażenie, że pojawi się wraz z jutrzejszym dniem. Jeśli ona stwierdzi, że jego stan wymaga interwencji... To niech tak będzie. 
Delta pokiwał głową, zapewne usatysfakcjonowany tego rodzaju odpowiedzią i szybkim rozwiązaniem postawionym na pojawiający się nagle problem. Mały basior miał już opuszczać pokój dwójki pacjentów, kiedy zatrzymało go nagłe wołanie Kali. Gdy się odwrócił, spostrzegł, że wadera przyciska łapę do skroni, jakby gorączkowo próbując sobie coś przypomnieć. 
– Właśnie, Flora... Czy ona jest teraz bardzo zajęta? – zapytała, unikając spojrzenia dwubarwnych oczu basiora. Wyglądały identycznie jak te jej brata, a tego rodzaju nagłe skojarzenie wzbudziło w głowie wadery głęboki, niewytłumaczalny może do końca niepokój. 
– Flora wyszła – zakomunikował basior – nie ma jej teraz. 
– Wyszła? Dokąd? – rzuciła wadera, nie zastanawiając się nawet nad własnymi słowami. – O tej porze? 
– Przyszedł po nią śledczy. – Widząc przerażenie, jakie wzbudziły te słowa na twarzy wadery, basior dodał szybko: – Ale nic jej nie grozi! To wyglądało jak przyjacielski spacer. 
– Delta, ten śledczy... Czy on był... biały? Z oczami identycznymi jak twoje? 
Pomocnik medyka zastrzygł uszami w akcie nagłego zdziwienia. 
– Tak – odparł z wahaniem, na co Kali uśmiechnęła się szeroko. 
– Dziękuję, Delta. Chyba po prostu poczekam, aż Flora wróci. 
Basior mruknął jeszcze coś, co mogło zostać odczytane jako krótkie ''Do usług!'', po czym zniknął w ciemnościach korytarza. 
Kali siedziała jeszcze chwilę na miejscu, pogrążona w ponurych myślach, po czym wyłoniła się cicho do głównego pomieszczenia jaskini, by tam, schowana w cieniu przy pokaźnych rozmiarów głównym wejściu, oczekiwać cicho przybycia przyjaciółki. 
Ktoś kiedyś powiedział mi, że rozmowy w nocy są najwięcej warte, myślała, ukryta we wnęce. Wtedy, kiedy jesteśmy zbyt zmęczeni, by kłamać. 
Jaskinia medyczna pustoszała i milkła miarowo wraz z pogłębiającym się wieczorem. Rozproszeni po pomieszczeniu chorzy wracali powoli do wydzielonych im odizolowanych miejsc, a pracownicy znikali do domów, wykorzystując ostatnie godziny przed zapadnięciem całkowitego zmroku. Nikt już nie zwracał uwagi na drobną, osłabioną głodem waderę, która siedziała samotnie przy wejściu. Być może jej zachowanie było w oczach tubylców tylko kolejnym z objawów przypisanego jej szaleństwa, ot, bezmyślna tęsknota za wolnością. Kali nie miała zamiaru wyprowadzać nikogo z błędu, dopóki zostawiali ją w spokoju. 
Napięcie, jakie wędrowało po jej ciele, zelżało wraz z upływem czasu, w wyniku czego przysnęła mimowolnie na swoim miejscu. Wrodzona czujność jednak i tym razem jej nie zawiodła, dlatego gdy tylko usłyszała znajome głosy za grubą ścianą, poderwała się nerwowo z ziemi, by oddalić się na parę kroków. Omal się przy tym nie przewróciła, potykając się co rusz o własne łapy. Bardzo nie chciała słyszeć niczego z rozmowy tej dwójki i nawet nie chodziło jej o zachowanie kultury; wadera po prostu bała się, że coś, co może usłyszeć, będzie w stanie bezpowrotnie ją zranić. Przyciskając nerwowo łapy do uszu dla wszelkiej pewności, patrzyła jak Flora, pożegnawszy się z towarzyszem, przechodzi samotnie przez wejście jaskini. 
Biorąc nerwowy oddech, posłanka podeszła do niej niespiesznie. 
– Kali? – Flora cofnęła się instynktownie w chwili nagłego zaskoczenia, zupełnie jakby zamiast przyjaciółki zaczepił ją w ciemności jakiś zbir; i to jeszcze w jej własnym miejscu pracy! Zaraz jednak otrząsnęła się, przybierając słaby, uprzejmy uśmiech. – Co ty tutaj robisz? 
– Floro, ja... – zaczęła młodsza wadera. Cała determinacja ustąpiła z niej nagle na rzecz przytłaczającego zmęczenia; unikając spojrzenia medyczki, wbiła wzrok w ziemię, nerwowym gestem załamując łapy. – Muszę ci o czymś powiedzieć. 
– Słucham uważnie – odpowiedziała spokojnie wadera, nie zmieniając ciepłego wyrazu twarzy. 
– Cz-czy mogłabym... Czy chciałabyś... Wyjść ze mną na chwilę? Na zewnątrz? 
Starsza wadera westchnęła. Propozycja jej pacjentki nie była bynajmniej zgodna z obowiązującymi procedurami, ba, na ten moment nie mogła stwierdzić nawet z całą pewnością, by było działanie chociażby bezpieczne. Ponieważ jednak wydawało się to jedynie bardzo niegroźnym złamaniem zasad, które, zdawało się, mogło im przynieść sporo korzyści, wyraziła zgodzę cichym szeptem, który zniknął prawie pomiędzy ścianami miejsca, które nigdy nie zasypia. 
Wilczyce wyszły wolno z jaskini, przysiadając po zewnętrznej stronie jednej ze ścian szpitala. Kali odetchnęła głęboko chłodnym powietrzem, unosząc oczy ponad oplecione cieniem lasy i od razu poczuła, jak jej serce zaczyna mocniej bić; jakby tętno przyspieszone przez nerwowość perspektyw tego, w jaki sposób z pewnością zakończy się ta rozmowa, nie było wystarczające, tak jeszcze dołączył doń ciężar nadzwyczaj wyczerpującej ekscytacji widokiem nieba jak z obrazka, gdzie gwiazdy błyszczały jak nieskazitelne diamenty na drogim materiale o barwie królewskiego granatu. 
Znowu to uczucie. Znowu objął ją ten rodzaj gorączkowego podniecenia, przez które nagle straciła całkowicie z oczu swą ewentualną przyszłość. Znów nie miała ona więcej znaczenia; wadera ponownie poczuła, że dzisiejszy dzień jest wszystkim, co jej zostało. Że nie będzie dla niej jutra. 
– Więc – zaczęła, przenosząc zaszklone oczy na postać swojej towarzyszki. Uśmiech na jej twarzy, który kłócił się trochę na pierwszy rzut oka z wyrazem jej zapłakanego spojrzenia, był zbłąkany i trochę przerażający, jako idealne odbicie bolesnego, nieporęcznego chaosu, jaki dominował w jej oszalałym ostatnimi wydarzeniami sercu. Wadera odetchnęła głęboko, ostatni raz analizując pospiesznie w głowie słowa, które zdecydowała się wyrazić. – Zgaduję, że przed medykiem nic się nie ukryje, prawda? Wiesz już o wszystkim? 
Flora bez słowa pokiwała słabo głową, a Kali zaśmiała się krótko w odpowiedzi, ponownie przenosząc wzrok na pokryte gwiazdami niebo. 
– Chciałabym ci powiedzieć, że to wszystko nieprawda, ale... Dobrze wiesz, że nie mogę – jej głos złamał się pod wpływem płaczu. Oddychając charkliwie, przerwała na chwilę, by opanować drobną i chwilową dysfunkcję organizmu. – Problem w tym, że nie mogę. Nie jestem tak dobra, za jaką mnie uważasz. Nie jestem tak dobra, jaką chciałabym być dla ciebie.  
Wadera przerwała na chwilę, po części mając nadzieję usłyszeć odpowiedź, a po części męcząc się po prostu niezwykle każdym kolejnym słowem. Ponieważ jednak informacja zwrotna nie nadeszła, a Kali targały zbyt silne obawy, by pomimo początkowego pragnienia spróbowała wyczytać jakąkolwiek reakcje z twarzy bliskiej jej wadery, nie miała innej możliwości, jak tylko kontynuować, wpatrzona w odległe znaki na niebie: 
– Ten cały czas, który spędziliśmy razem – zaśmiała się krótko – widzisz, ja po prostu nie mogę wyzbyć się takiego okropnego wrażenia, że przez cały ten czas cię oszukiwałam. Że udawałam kogoś, kim naprawdę nie jestem. A teraz... Teraz sama mam problem ze zrozumieniem siebie.  
Poruszyła się niespokojnie, jakby pod wpływem nagłego skurczu, nasłuchując przez chwilę dźwięków z obścielonego nocą lasu. Przez chwilę towarzyszyło jej nerwowe wrażenie, że ktoś się zbliża i że nie są tu już z Florą same, po chwili jednak uspokoiła się, uświadamiając sobie, że to zapewne tylko dźwięki nocolubnej części tutejszej fauny. Wadera zachichotała cicho, jakby w przepraszającym geście. Czasem samej zdarzało jej się zapomnieć o tym, co oznaczały wyostrzone zmysły. 
– To jakby – po chwili tępego namysły wróciła do rozmowy albo raczej monologu, Flora bowiem kulturalnym, a może nawet przyjacielskim interesem zdecydowała pozwolić swojej pacjentce się wygadać.  – Jakby istniała jakaś druga ja... Nie wiem, co myśleć. Mogę dalej przed tym uciekać albo stawić temu czoła. Widzisz, ja wybieram walkę, jednak dopóki się z tym nie uporam... Obawiam się, że nie mogę być z tobą – urwała nagle, zaciskając kły jakimś niepasującym, dzikim prawie gestem – że nie możemy się przyjaźnić. 
– Potrzebujemy przerwy, to jasne – kontynuowała po chwili, przyciskając łapę do ust. Mokry zapach śniegu, jaki wyostrzył się tym gestem, odebrał jej na chwilę oddech. – Jednak jestem pewna, że jeśli kiedyś, że chociażby w innym życiu... Jeśli to wszystko będzie już za nami i jeszcze kiedykolwiek się spotkamy... Chciałabym znowu być twoją przyjaciółką. – Niespodziewanie przeniosła duże oczy na Florę, chwytając ją delikatnie za łapę, wciąż jeszcze jakby w geście błagania o przebaczenie. 
– Kali! – uśmiechnęła się Flora, a jej fiołkowe oczy zabłysnęły w świetle tysiąca gwiazd. Czy to możliwe, że brązowłosa wadera widziała w nich łzy? – Musisz być zmęczona. Oczywiście, że nadal możemy się przyjaźnić. 
– Przyjaźnić – młodsza wadera uniosła błękitne oczy do nieba, po czym odetchnęła głęboko, wypuszczając z ust obłoczek białego dymu, jakby pierwszy raz od wielu dni odnalazła spokój. – Tak, chciałabym, żeby tak było. – Patrząc w oczy medyczki, uśmiechnęła się szczerze. 

Atmosfera względnego spokoju, a także wiosenna świeżość nowych perspektyw ciągnęła się za młodą waderą aż do kolejnego dnia. Niewielki pokój, jaki dzieliła z Hyarinem wydawał jej się nagle dużo bardziej pogodny, nawet jeśli rozsądek podpowiadał jej, że było to jedynie jej subiektywne wrażenie - bo, pomimo południa na zegarze, wciąż mogła korzystać z pomieszczenia bez opaski na oczach. W powietrzu było coś niezwykłego, co sprawiało, że oddychało się jej lekko, a pomimo niezmienności pozostałych niedogodności jej umysł pozostawał względnie przytomny, co tylko pogłębiało w waderze niezwykłe odczucie, że medyczka podczas wczorajszej rozmowy naprawdę uleczyła ją za pomocą swoich niezwykłych mocy; jakby oczyściła jej płuca i gardło z kurzu gromadzących się nieporozumień i dopiero teraz wadera wiedziała, jak to jest żyć i oddychać pełną mocą. 
Niestety nie mogła tego samego powiedzieć o swoim towarzyszu niedoli. Chociaż Hyarin obudził się na granicy poranka z południem, jeszcze bardziej dopełniając szczęścia młodej wadery, to jego stan pozostawiał wiele do życzenia. Siedząc cicho w kącie, patrzyła, jak basior miota się niespokojnie po ich niewielkim metrażu. 
Może też powinna mu doradzić rozmowę z Florą? Szczególnie teraz, kiedy wiedziała o zbliżającej się nieubłaganie konfrontacji Hyarina z psychologiem, który miał znacznie mniej serca niż jej droga przyjaciółka.  
– Dobrze się czujesz? – zapytała, kładąc basiorowi łapę na ramieniu, kiedy poczuła, że najwyższa pora ukrócić tę przykrą scenę. Oczy, które wtedy na nią spojrzały, wypełnione były szaleństwem, ale względny pokój, który czuła w sercu od wczorajszej nocy pozwolił jej opanować przerażenie i wytrzymać bez ruchu negatywny ciężar tego spojrzenia. 
– Nic mi nie będzie – rzucił od razu, a Kali uśmiechnęła się z politowaniem, może trochę rozczarowana ewidentnym kłamstwem, w jakie zdecydował się brnąć jej grafitowy kolega. 
– Flora mówiła, że niedługo przyjdzie Vitale, to nasz psycholog. Będzie chciał z tobą rozmawiać... – zdecydowała się przekazać te ponure wieści, nim będzie za późno, poddając się już z wyszukiwaniem perspektyw nastania chociaż odrobinę bardziej odpowiedniego na to momentu. Bynajmniej nie było to jednak proste zadanie, dlatego jej cichy głos drżał niekontrolowanie przy każdym kolejnym słowie. Zmęczona tego rodzaju reakcjami Kali pozwoliła sobie przekląć w duszy, choć nie mogła powiedzieć, by była zdenerwowana; bardziej oplatał ją ciągle nieprzyjemny ciężar zmartwienia. 
– Ciebie już zgarnął? – zapytał basior, a Kali kiwnęła od razu głową. 
– Był tu, gdy spałeś. Zadawał dużo pytań… chyba przed nim nie da się nic ukryć – pod wpływem zacierających się, ale wciąż jeszcze bolesnych wspomnień na twarzy wadery pojawił się lekki, przepełniony zmęczeniem uśmiech. Być może początkowo chciała pocieszyć nim basiora, później jednak jej własne odczucia przechwyciły gest, koruptując go w ten sam sposób, co każde z jej nieśmiało wypowiadanych słów. 
I, zupełnie jakby była to wcześniej skomponowana akcja, nim słowa młodej posłanki zdążyły zawisnąć na dobre w powietrzu, przez otwarte drzwi weszła do ich skromnego pokoju medyczka. Kali uśmiechnęła się, witając się z nią skinieniem głowy, nie mogła jednak powstrzymać się przed nieśmiałym opuszczeniem wzroku, jakby widok wadery okazał się dla niej zbyt ciężki. 
Nim grafitowy basior zniknął w eskorcie jej fiołkowookiej przyjaciółki, Kali podniosła się niespokojnie na posłaniu, po czym zawołała za nim ciche: ‘’Powodzenia!’’. Taki przynajmniej miała zamiar, kiedy jednak słowa opuściły jej usta, ze zdziwieniem zauważyła, że wydobył się z nich tylko cichy szept. Jej głos był na tyle słaby, że pewnie nawet nie dotarł do uszu znikającego w korytarzu basiora, który zresztą i tak miał teraz pewnie ważniejsze rzeczy na głowie. 
Wadera opadła na posłanie z wyrazem twarzy, który mógłby sugerować, że młoda posłanka jest teraz całkowicie zbita z tropu. Sama nie wiedziała, o co jej w tym nagłym działaniu chodziło. 
W oczekiwaniu na powrót basiora towarzyszyło jej nerwowe napięcie. Siedząc na łóżku, kiwała się nerwowo jak w rytm jakiejś niesłyszanej nikomu, nadzwyczaj energicznej melodii, bezwiednie drapiąc czasem jedną z łap lub wargę. Dopiero kiedy przy jednym z takich zamiarów zauważyła krew pod swoimi pazurami, opuściła łapy, oddychając nerwowo. 
Nawet pomimo odizolowania, na jakie skazywało waderę prawie więzienne pomieszczenie, słuch pozwalał jej przechwycić czasem jakieś dźwięki z poszczególnych lokacji sporych rozmiarów jaskini; tym razem jednak, choć nadstawiała uszu z całej siły, nic nadzwyczajnego nie docierało do jej głowy. To chyba dobry znak, prawda?, myślała, przygryzając pazury. Kiedy zorientowała się, co robi, przeklęła pod nosem, w akcie rezygnacji opadając bezwolnie na twardawe łóżko. 
W końcu się pojawił - przeszedł przez jaskinię nad wyraz zmęczonym, wolnym krokiem i choć unikał zerkania w oczy ciekawej ze wszelkich miar wadery, i tak była ona w stanie dostrzec w jego spojrzeniu ten sam rodzaj niezdrowego samozadowolenia, które niemal zawsze było oznaką kłopotów. Basior wziął, być może nie do końca świadomie, przykład ze swojej tymczasowej współlokatorki, kładąc się natychmiast na posłaniu z cichym westchnieniem. 
– Co? – mruknęła Kali, której tylko jasne oczy, wbite w przyjaciela z czujnością łowcy obserwującego potencjalną ofiarę, wystawały zza szarego koca. –  Jak poszło? 
Basior milczał przez chwilę, jakby zupełnie nie był zainteresowany wymianą zdań z towarzyszką niedoli.  
– Nie za dobrze – odezwał się w końcu, jednak przez jego głos doskonale przebijała się niechęć, której chyba nawet zresztą nie starał się szczególnie ukryć. 
– No to jest nas dwoje – Kali parsknęła śmiechem, odkopując koc, by przewrócić się na plecy. Leżąc przez chwilę bez ruchu, uśmiechała się lekko do szarego sufitu, po czym, jakby w akcie jakiejś niezdrowej ekscytacji, poruszyła się niespokojnie, przenosząc wzrok na towarzyszącego jej basiora. – Ty, Hyarin – odezwała się, próbując zwrócić na siebie uwagę towarzysza. – Próbowałeś go zabić? – spytała, unosząc brwi. 
Podnosząc na chwilę wzrok znad własnej pościeli, kronikarz miał wyraźnie pewną trudność z określeniem, czy pytanie jest poważne, czy stanowi tylko jakiś wyjątkowo nieudany żart, co odbiło się w szerszym rozwarciu drobnych, złotych oczu, przez które natychmiast przemknęła strużka zagubionego gdzieś wśród czterech grubych ścian i ciężkiego sufitu światła. 
– Ta – mruknął po chwili, unosząc kącik ust w ostrej, karykaturalnej prawie namiastce uśmiechu. – A ty? Chciałaś go zjeść? 
– Żebyś wiedział – wadera parsknęła śmiechem, kładąc odruchowo łapę na brzuchu, w miejscu, gdzie znajdował się jej niespokojny pod wpływem głodu żołądek. – Beznadziejny z nas przypadek, prawda? 
Ta dziwna rozmowa urwała się w tamtym momencie, jeszcze zanim zdążyła na dobre się rozwinąć. Przez resztę dnia dwoje wilków odpoczywało w ciszy, chłonąc atmosferę spokoju, jaką dawały im chwile izolacji od całego świata. Jednak tylko głupiec nie byłby w stanie zauważyć, że ich spokój był na wskroś pozorny, jak piękny obrazek zasłaniający dziurę w sypiącej się tynkiem ścianie. Bo, choć żadne nie chciało przyznać się do tego drugiemu, w ich myślach przewijały się nieustannie wszelkie możliwe scenariusze ich co najmniej niepewnej przyszłości. 
Ciszę, która pomimo pięknego opakowania kryła w sobie pewien nieprzyjemny ciężar, przerwał niespodziewanie pomocnik medyka, który wmaszerował bezceremonialnie do pozbawionego drzwi pokoju, przypominając brutalnie pacjentom o braku prywatności, na jaki byli tutaj skazani. 
Przynosząc, jak poprzednio, wieczorny posiłek, młody basior skłonił lekko głowę w prawie uprzejmym geście, by bez chwili zwłoki rozpłynąć się w cieniach korytarza. 
Kali na ten widok zapomniała od razu o rozmyślaniach, które przerwane zostały jej właściwie w pół zdania. Przełykając zbierającą się w ustach ślinę, zerwała się entuzjastycznie z łóżka, by, machając ogonem jak rozweselony szczeniak, przyjrzeć się z bliska osobliwemu w swym gatunku podarunkowi. 
Kiedy ujrzała, co tak naprawdę kryło się w drewnianych naczyniach, zwyczajne utrzymanie się na łapach urosło dla niej nagle do rangi niewypowiedzianie trudnego zadania. Nie powstrzymując się zbytnio przed opadnięciem na najbliższą ścianę, warknęła żałośnie przez ściśnięte kły. Mięso. 
Od tamtego dnia nie potrafiła już nawet patrzeć na mięso. 
Wracając do łóżka na słabych łapach, starała się uśmiechać, by jej zdziwiony już wystarczająco towarzysz nie zdołał zauważyć jej łez. Sama zresztą nie była pewna, dlaczego tak emocjonalnie zareagowała; po prostu nie jadła już niczego tak długo, a jej wczorajsze życzenie niepotrzebnie rozbudziło w niej nadzieję. 
– Coś nie tak? – usłyszała zdziwiony głos przyjaciela, którego spojrzenie czuła na sobie już od dłuższego czasu. Wadera zwinęła się w kłębek, unikając przez chwilę odpowiedzi. 
– Nie. Możesz zjeść też moją porcję – wymamrotała, chowając twarz w materiale koca.

< Hyarin? > 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz