No to się porobiło… Ciri starała się być cierpliwa i czekała na
Admirała do zachodu słońca, czyli do momentu, w którym mógł jeszcze legalnie po
nią przyjść. No cóż mogę powiedzieć… ten basior wyjątkowo chce pokazać jak
bardzo nie jest warty uczucia, którym darzy go ta wilczyca. W życiu spotykamy
wiele istot potrafiących zmienić nasze życie. Niezależnie jaka będzie to
zmiana, jest ona nieodwracalna. Czasem to co wydaje się złe, po dłuższym czasie
okazuje się jednak dobre. Tak samo jednak działa to w drugą stronę. Jaką zmianą
będzie dla Ciri związek z Admirałem?
Ja wiem, ja wiem, ja wiem, ja wiem, ja wiem
Że jesteś zraniony
Ty wiesz, ty wiesz, ty wiesz, ty wiesz, ty
wiesz
Że jestem tutaj, żeby cię ocalić
- Co tam śpiewasz Ciri? –
zagadnęła mnie Flora, gdy czekałam przy wyjściu, aż przyjdzie po mnie Admirał.
Myślałam, że śpiewam na tyle cicho, żeby jej nie przeszkadzać. Miałam jednak
wrażenie, że Flora wyłapywała umysłem złe emocje zupełnie jak pająk swoje
ofiary w uplecione przez nich sieci.
Ty wiesz, ty wiesz, ty wiesz, ty wiesz, ty
wiesz
Że zawsze jestem tutaj dla ciebie
Ja wiem, ja wiem, ja wiem, ja wiem, ja wiem
Że podziękujesz mi później
- A to nic takiego… śpiewanie
mnie uspokaja. – wyznałam sama nie wiedząc dlaczego. Po ostatnich wydarzeniach
czułam, że wiele się zmieniło, nie tylko w moim życiu, ale też zachowaniu. Pogodna
maska, którą nosiłam przez większość życia zaczęła się powoli kruszyć, ukazując
moją, niezbyt piękną czy wesołą, prawdziwą twarz. Zaczęłam częściej szczerze
pokazywać swoje uczucia oraz mówić o nich. Miałam wrażenie, że po aż pierwszy
sama zdawałam sobie sprawę co naprawdę czułam, jakbym nosiła tę maskę także
przed samą sobą.
- Kierujesz do kogoś konkretnego
słowa tej piosenki? – zapytała zaciekawiona Flora, która czyściła powoli i
dokładnie użyte tego dnia narzędzia i naczynia.
- Właściwie o tym nie myślałam. –
zastanowiłam się chwilę, recytując w głowie słowa dla przypomnienia. – Jak o
tym wspomniałaś, to chyba tak. Zdecydowanie są do kogoś. – powiedziałam z
uśmiechem, który absolutnie nie był wymuszony. Po raz pierwszy w życiu byłam
naprawdę szczęśliwa i nie mogłam się doczekać co będzie dalej. Marzyłam o
wspólnym życiu z Admirałem, o wspólnej pracy, rozmowach, upojnych nocach… a to
wszystko skryte w ścianach jego, znaczy się naszej, jaskini. No właśnie, tylko
gdzie był Admirał? Nie powinien już tu być?
---
Ból, bez miłości
Ból, ciągle mi mało
Ból, lubię jego brutalność
Bo wolę czuć ból niż zupełnie nic
- Coraz bardziej obrazowe te
Twoje piosenki. – powiedziała Flora z uśmiechem i skrytym w głosie
zmartwieniem. Uśmiechnęłam się do niej słabo jakby opowiedziała mi słaby żart a
ja zareagowałam z uprzejmości. Nie ma go.
Czy tak będzie teraz wyglądać moje życie? Codzienny rollercoaster uczuć
spowodowany zachowaniem najbardziej ukochanej przeze mnie osoby? Nie byłam
pewna czy tak to powinno wyglądać, jednak po raz kolejny czułam się
niewystarczająca, przez brak zainteresowania z jego strony. A już myślałam, że
ten czas minął.
Słońce schowało się już za
górami, zostawiając na niebie piękną fioletowo-pomarańczową łunę. Jeszcze kilkanaście
minut i świat spowije ciemność oświetlana jedynie przez niepełny księżyc.
Chciałam zobaczyć swoje nowe miejsce zamieszkania jeszcze przy świetle słońca,
ale najwyraźniej nie miałam na co liczyć. Wstałam gwałtownie z ziemi i
zwróciłam się do Flory.
- Idę już.
- Myślałam, że na kogoś czekasz. –
powiedziała zdziwiona wadera podchodząc do mnie.
- Tak, ale już skończyłam z
czekaniem. – odpowiedziałam z przekąsem i smutnym uśmiechem. Niech tylko znajdę
tego rdzawo-brązowego basiora, będzie błagał by jego decyzja o porzuceniu mnie
nigdy nie przeszła mu przez głowę.
- Uważaj na siebie. – powiedziała
Flora z uśmiechem i wróciła do środka, by zająć się swoimi pacjentami.
Ruszyłam w narastającym mroku w
stronę gór, mając nadzieję znaleźć tam swojego niedorzecznego ukochanego.
---
Mój nos podniósł się do góry,
czując znajomy mi zapach wymieszany wśród wielu innych. Dwa z nich jednak mocno
się wyróżniały. Jeden należał do basiora jej życia a drugi do dwunożnej
kreatury, która jakimś cudem zadomowiła się w naszych szeregach. Oba te zapachy
były nie do pomylenia, dlatego szłam za nimi, aż do samego końca.
Początek mojej wędrówki był
szybki, mocny i aż naładowany gniewem. Szybko jednak poczułam zmęczenie
nieużywanych przez długi czas mięśni i ledwo co odratowanych wnętrzności.
Poczułam to może zbyt duże słowo, ale w mojej sytuacji zdążyłam się już nauczyć
sygnałów jakie dawało mi moje ciało, nie czujące impulsów bólu, wysyłanych z
receptorów bólowych do mojej ewidentnie zaburzonej głowy. Zwolniłam, więc kroku
dając wytchnienie mięśniom oraz wysokim emocjom, które podburzał szybki krok. Wtedy
też uruchomiło się moje procesy myślowe, wcześniej przytłumione złością. A co jeśli coś się stało? Myślałam, że
po tym co się stało w jaskini medycznej, wszystko między nami stało się już
jasne. Po co Admirał miałby przyznawać się do swoich uczuć, żeby zaraz zostawić
mnie na pastwę losu? Znał mnie od urodzenia, wiedział jak reaguje na takie
sytuacja, nawet jeśli przy poprzedniej nie miał pojęcia dlaczego tak zareagowałam…
Chociaż powinien był wiedzieć, moje sygnały były niczym wielki billboard z
napisem „Kocham Cie!” Złość zmieniła się w zmartwienie i nawet zaczęłam myśleć,
że wolałabym, żeby mnie olał, niż żeby nie przyszedł bo coś mu się stało.
Doszłam w końcu do ukrytej w
górach jaskini. Stanęłam w wejściu patrząc na ledwie oświetlone księżycową łuna
wnętrze. Oczy rozszerzyły mi się ze strachu widząc co znajdowało się w środku.
Trzy nieruchające się ciała leżały na ziemi, rozrzucone jak po jakimś wybuchu.
Tuż obok nich stał czworonożny inaczej, patrząc na to wszystko z nietęgą miną. Gdy
skrzydlaty patyczak zauważył moja obecność, wycofał się automatycznie jakby
chciał mnie wpuścić do środka.
- Co tu się stało!? – krzyknęłam rozpaczliwie,
starając się nie zwracać uwagi na słabość własnego głosu. Droga tu była
wyczerpująca, jednak w tej chwili nie zważałam w ogóle na stan swojego ciała.
Powinnam była dotrzeć tu wcześniej, nie czekać, tylko przyjść jak tylko Flora odprawiła
mnie z jaskini. Mundus zaczął mówić coś o współpracownikach, ale jak rozpoznałam
w jednym z ciał Admirała, nie słuchałam go więcej. Podbiegłam do niego,
otaczając go swoim ciałem, jakby miało ochronić go przed wszystkim co złe.
- Co mu się stało? – spojrzałam na
skrzydlatego, gdy upewniłam się, że mój ukochany żyje.
- Spokojnie, nic groźnego. Jutro
rano pójdę po odtrutkę i jakoś ich dobudzimy. – Odtrutkę? Że co proszę?
- Jutro!? Nie ma mowy! –
krzyknęłam czując więcej siły we własnych strunach głosowych. – Idziesz teraz. –
mój głos nie uznawał sprzeciwu, a mimo to patyczak postanowił kwilić o coś innego.
- Jest noc. Wszyscy śpią, nie mam
możliwości…
- Nie obchodzi mnie to!? –
krzyknęłam słysząc łamiący mi się głos. Otrząsnęłam się z łez i podeszłam do
Mundusa, który zaczął powoli wycofywać się na zewnątrz. – Masz iść teraz.
Natychmiast. Jeśli nie wrócisz w ciągu godziny to licz się z ty, że już nigdy
nie użyjesz Admirała do swoich chorych eksperymentów, a on zniknie spod Twoich
pierzastych łap na zawsze. Zrozumiano!? – Skrzydlaty wyglądał na jednocześnie
zszokowanego i opanowanego. Jakby nieudolnie starał się schować emocje za swoim
długim, spiczastym bezzębnym dziobem.
- Ale… - zaczął niepewnie ptak,
jednak znów mu przerwałam.
- Lecisz już. Nie obchodzi mnie
kogo musisz obudzić, czy zabić, żeby to zdobyć. A i daj mi jeszcze swój
płaszcz. – powiedziałam i wystawiłam łapę po bordową narzutę. Skrzydlaty
zmarszczył na chwile brwi i już otwierał dziób, żeby coś powiedzieć, jednak
słysząc moje pomruki niezadowolenia, zaczął momentalnie się rozbierać.
Chwyciłam płaszcz, szlafrok, narzutę, czy co to tam było i wróciłam do leżącego
bez ruchu Admirała. Przykryłam go skrawkiem materiału i położyłam obok niego,
chcąc cały czas czuć jego bijące serce. Gdy odwróciłam się na chwile w stronę
wyjścia z jaskini, Szaro-niebieskiego ptaka już nie było.
<Admirał?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz