Rodzice byli źli. Bardzo źli. Nie wiedziałam, czy to przez to jak wiele wydarzyło się dzisiejszego dnia, ale ich myśli jasno dawały mi do zrozumienia, że zwykłe przepraszam nie wystarczyło. Nawet Ciri nie była w stanie mnie obronić, mimo że zarzekała się, że to był jej pomysł. Czułam się fatalnie i to wcale nie chodziło o poczucie winy, ponieważ nie czułam, że zrobiłam coś złego. To tata nas zostawił samych, byłam w tym samym wieku co brat, wiec dlaczego to ja miałam się nim opiekować? Nawet jeśli zachowywałam się dojrzalej, to nadal byłam tylko dzieckiem, pragnęłam uwagi i miłości. Zrozumienia, którego nie mogłam dostać, ponieważ byłam „jedyna w swoim rodzaju”. Co dostawałam zamiast tego? Złość, krzyki, migreny i zrzucanie winy, która zdecydowanie nie powinna być zrzucana na szczeniaka. Wiedziałam, że mama była bardziej zła na tatę niż na mnie, ale nadal czuła do mnie żal, który przeszywał moje skronie niczym tysiące igiełek wbijanych na raz. Nie chciałam się tak czuć, marzyłam by choć na chwilę poczuć spokój, usłyszeć ciszę, która nigdy nie nawiedza mojego umysłu. Byłam pewna, że oddałabym wszystko za tą krótką chwile bez żadnych dźwięków. Nawet noc nie dawała mi ukojenia, dlatego opcji było bardzo niewiele.
Gdy burza emocjonalna minęła i
cała moja rodzina ułożyła się do spania, postanowiłam uczynić drugą bezmyślną
rzecz tego samego dnia. Wymknęłam się po cichu z jaskini i pod osłoną nocy
pobiegłam na plaże. Pomimo chłodu przeszywające moje ciało, biegłam ile sił
przed siebie, głównie po to, żeby jak najszybciej ominąć Polanę Życia i
przesiadujące tam drapieżniki. Jeśli miałam stąd odejść to na własnych
warunkach, bez niczyjej pomocy. Pomimo nocnej pory, mój umysł nadal nie zaznał
spokoju, a napierające myśli, sny i nie wiadomo co jeszcze, zaczynały wywoływać
zawroty głowy. Ledwo udało mi się dobiec do morza, poczułam zimno ogarniające
moje łapy, przyspieszone bicie serca, próbowałam się skupić i przeżywać te
ostatnie chwilę najlepiej jak byłam w stanie jednak nie było mi to dane.
Ostatnie co pamiętam to księżyc w pełni oświetlający morską taflę niczym
strażnik naszej krainy. Później film z mojego życia urywa się.
Ten, który wskaże jej drogę
Obudziłam się cała obolała.
Słońce ogrzewało jeden z moich boków, w powietrzu czułam świeży, nieznany mi
zapach. Nie miałam siły żeby wstać i mimo bolących mięśni czułam spokój.
Leżałam więc dalej, nasłuchując dźwięków naokoło i wdychając pięknie pachnące,
czyste powietrze. Dopiero po kilkunastu chwilach zorientowałam się, że wokoło
panuje cisza. Słuchać było jedynie delikatny szum wiatru, żadnych zwierząt,
żadnego szmeru, żadnych niechcianych myśli.
- Cisza jest cudowna
prawda? – usłyszałam czyjś głos i od razu otworzyłam szeroko oczy. Przed sobą
zobaczyłam węża. Malutkiego gadającego węża, w kolorach fioletu i niebieskości,
ze złotymi zdobieniami i czujnymi równie złotymi oczami.
Gad wyraźnie chciał zwrócić na
siebie moją uwagę, jednak po otwarciu oczu zobaczyłam również otaczające mnie
miejsce. Śmiało mogłam powiedzieć, że nie byłam w piękniejszym miejscu i choć
niewiele jeszcze widziałam w życiu, to wierzyłam, że nic wspanialszego nie
zobaczę. Świeża, jakby dopiero co wyrośnięta trawa, otaczająca ogromne,
rozłożyste drzewo przypominała w dotyku najmilszą sierść jaką dane mi było
dotykać. A to drzewo… podniosłam wzrok ku górze, starając się jak najwięcej
dostrzec pomiędzy gęstymi gałęziami, które posiadały równie gęste, otaczające
każdą gałązkę, liście. Niektóre łodygi uginały się bardziej niż inne i nie
potrzebowałam dużo czasu by dostrzec dlaczego. To była jabłoń. A owoce
wyglądały jakby były idealnie dojrzałe, soczyste, w przepięknym czerwonym
kolorze.
- Ja jednak wolałbym częściej usłyszeć
jakiś dźwięk, oprócz własnego głosu. – poskarżył się wijący się obok mnie wąż.
W końcu spojrzałam na niego starając się skupić na nim całą moją uwagę. Wokół
nas nie było żywej duszy, a jabłoń była jedyną rośliną rosnącą w pobliżu.
Otaczała nas bezkresna połać zielonej, nieskazitelnej trawy. To raj? Czy więzienie? Pomyślałam sobie
i nagle zapragnęłam dowiedzieć się co ja robię w tym niezwykłym miejscu.
- Kim jesteś? – zaczęłam
najprostszym pytaniem jakie przyszło mi do głowy. Gad rozprostował swoje
zwinięte ciało jakby chciał rozprostować kości. Ale on chyba nie miał kości,
prawda?
- Wąż grzechu pierworodnego,
Nieprzyjaciel Boga, Kusiciel… dużo by wymieniać, ale możesz mi mówić Lucjan. A
kim ty jesteś? – odbił pałeczkę w moją stronę.
- Ja? – spytałam nie wiedząc
nawet co odpowiedzieć. Kim ja właściwie jestem? Wilkiem? Nymerią? Czy tylko to
mnie jakkolwiek opisywało? – Jestem Nymeria.
- Co Cię do mnie sprowadza
Nymerio? – halo, czy teraz nie była moja kolej na pytanie?
- Teraz ja pytam. Co to za
miejsce? – Lucjan spojrzał na mnie uważnie, po czym skinął nieznacznie głową.
- Słusznie. Jesteśmy w Edenie, a
raczej jego mocno skromniejszej wersji. Mówi Ci to coś?
- Nic a nic.
- Tak myślałem. – gad zamyślił
się chwilę, po czym zaczął mi wyjaśniać początki swojego istnienia. – Wszystko
zaczęło się tutaj. Byłem najmądrzejszy ze wszystkich żyjących tu istot, miałem
nieśmiertelność i wspaniałe niczym niezmącone życie. – oczy zwierzęcia zaczęły
świecić z silnych emocji. Złość wręcz wylewała się z niego i była praktycznie
namacalna. – Gdyby nie Bóg i jego ukochani ludzie, nadal bym tak żył. Ta ludzka
kobieta dała się nabrać i zjadła jabłko z widocznego tu drzewa. Zjedzenie go
daje mądrość, która nie koniecznie daje szczęście. Byłem przekonany, że Bóg
wypędzi zdradliwy pomiot z Ogrodu i moje życie, i życie innych zwierząt wróci
do normy. Myliłem się jednak. Oprócz
ludzi, Pan ukarał także mnie. Niby to była moja wina, a nie tej bezmyślnej,
łatwowiernej dziewki, którą stworzył. Że niby nie wykonałem swojego zadania
jako strażnika świętego źródła. Cały ogród został skażony, a Bóg za mój
występek skazał mnie na wieczność w samotności, zneutralizował częściowo moje
moce za pomocą tej obręczy – wskazał pyskiem złota bransoletę na jego ciele – i
tak tutaj żyje od tamtego czasu, pilnując tej kupy gałęzi…
Rodzice mówili mi, że ludzie
wierzyli w różnego rodzaju Bogów i bożków. Ich życiem rządził wymyślony twór,
lepszy od nich, którego nigdy nie widzieli, a jednak w niego wierzyli. Wąż
także zdawał się w to wierzyć.
- To… chyba jesteś samotny.
- Nie bardzo. Lubię swoje własne
towarzystwo, jednak nie mam nawet na co polować, czego odkrywać. Jedzenie trawy
przejadło mi się dobre wieki temu. – niewiele rozumiałam z tego co do mnie
mówił wąż. Może to ze względu na mój wiek, albo po prostu mój sen był wyjątkowo
nierealny. Bo to musiał być sen, prawda?
- No dobrze, to teraz moje
pytanie. Jak tu trafiłaś? – po usłyszeniu tego pytania, miałam już otwierać
pysk, żeby od razu na nie odpowiedzieć. Jednak zorientowałam się, że kompletnie
nie pamiętałam jak to się wydarzyło. Jedynym logicznym wyjaśnieniem był sen.
- Właściwie to nie wiem. Pewnie
po prostu poszłam spać.
- Nie, Nymerio. To tak nie
działa. Ludzie trafiali tu zwykle po dramatycznych przeżyciach, gdy byli blisko
śmierci, kalectwa lub szaleństwa. – Ludzie? O czym on mówił? – Pozwolisz, że
zadam ci jeszcze jedno pytanie? – zastanowiłam się chwilę, czy sama mam jakieś
pytania, ale nie mogłam w tym momencie na żadne wpaść. Kiwnęłam więc głową i
czekałam na jego słowa.
- Masz jakiś problem? – no tego
się nie spodziewałam.
- Słucham?
- No, jaki jest Twój problem? Bóg
od jakiś stu lat wysyła do mnie ludzi, testując mnie, jakby chciał mi wybaczyć,
ale najwyraźniej nie robię tego czego ode mnie oczekuje. Może tym razem chodzi
o coś innego, skoro jesteś wilkiem… - Lucjan zamyślił się na kilka chwil. Ja w
tym czasie zastanawiałam się jaki mógłby być mój problem.
- Właściwie… to mam problem. Ja,
chyba słyszę myśli innych. – gad spojrzał na mnie i wyrwał się momentalnie z
zamyślenia. Gestem głowy pokazał mi, żebym kontynuowała. – Nie potrafię nad tym
panować. Moje życie od urodzenia to ciągły szum w głowie, migreny i zwroty
głowy. Czuję, że nie jestem dość silna, żeby sobie z tym poradzić, a nikt wokół
mnie, nie rozumie mnie na tyle, by mi w tym pomóc.
- Moc powiadasz… - wąż zaczął
rozglądać się naokoło. – Cośśśśś ty znowu wymyślił, Boże!? – krzyknął w eter po
raz pierwszy wystawiając swój długi język na zewnątrz. Po chwili spojrzał
ponownie na mnie. – A moje myśli słyszysz?
- Nie. Po raz pierwszy w życiu,
nie słyszę kompletnie nic. – uśmiechnęłam się lekko. – to cudowne uczucie.
- To dobrze, dobrze. Może… -
zamyślił się ponownie, sprawiał wrażenie jednocześnie spokojnego i
zdenerwowanego. Jakby chciał pokazać, że to co się dzieje jest mu kompletnie
obojętne, ale prawdziwe uczucia nie potrafiły pozostać w ukryciu. – Pozwolisz
mi do siebie zajrzeć?
Spojrzałam na niego wielki
oczami. Że co?
- Gdzie zajrzeć? – spytałam jak
małe głupie dziecko, którym poniekąd nadal byłam.
- No do Twojej głowy.
Zdecydowanie nie jesteś tu bez powodu. To, że nie pamiętasz jak się tu
znalazłaś oznacza, że twoja podświadomość coś ukrywa przed Tobą. Samej sobie
nie pomożesz, więc jakby nie patrzeć jesteś zdana na mnie.
Po raz kolejny musiałam
zastanowić się nad odpowiedzią. Co się mogło stać, gdy ten gad zajrzy mi do
głowy? Niezależnie od jego słów, nadal wierzyłam, że to wszystko tylko sen i
jak tylko otworze rano oczy, to wszystko wróci do normy. Może chociaż będę
wypoczęta…
- Możesz zajrzeć. – powiedziałam
tylko, a Lucjan od razu przystawił swoją głowę do mojego czoła. Jego oczy
zamknęły się, więc postanowiłam zrobić to samo. Nie myślałam o niczym
szczególnym, starałam się, żeby moje myśli były raczej neutralne. Po niecałej
minucie, wąż odsunął się ode mnie.
- No dobrze, już wszystko wiem.
Choć ze mną. – powiedział pewnie i ruszył w kierunku jedynego, jak zrozumiałam,
zakazanego drzewa w pobliżu. Bez zbędnych pytań poszłam za nim, a gdy byliśmy
już dość blisko zauważyłam wgłębienia w korze przy samych korzeniach drzewa.
Czy to były drzwi? Tak, im bardziej się zbliżaliśmy, tym wyraźniejsze się
stawały. Drzewo było ogromne, aby okrążyć jego obwód, spokojnym krokiem,
potrzebowałabym z minutę przynajmniej. Takie drzewa na pewno nie rosną w naszej
watasze.
- No to hop do środka. –
powiedział gad, otwierając przede mną drzwi. No cóż, raz się żyje. Co może mi
się stać, jeśli wejdę przez magiczne drzwi w przedwiecznym drzewie, razem z
Boskim Kusicielem?
Ta, która się nie poddała
Po przejściu przez drzwi wszystko
na parę chwil stało się czarne. Dopiero później mrok zaczął ustępować, ukazując
dobrze mi już znane miejsce. Polana życia lśniła w pełnym słońcu, ciepło
rozlewało mi się po karku, a roślinność wyglądała jakby dopiero co wyrosła,
ukazując się w oprawie świeżej, jasnej zieleni. Tafla wody, bez cienia lodu,
odbijała słońce, tworząc niejako łunę srebrzystego blasku nad całą polaną.
Patrzyliśmy na to wszystko z góry, stojąc na jednym z masywów otaczających całą
polanę.
- Dlaczego jesteśmy tutaj? Możemy
zejść na dół? – spytałam patrząc na towarzyszącego mi węża.
- Nie ma takiej potrzeby. Stąd
zdołamy zobaczyć i usłyszeć wszystko. – nie minęło dużo czasu a sama mogłam się
o tym przekonać. Na dole pojawiły się wilki. Część z nich od razu rozpoznałam,
ale nie wszystkie były dla mnie znajome. Tata, nasz alfa Agrest, Szkło, Ciri… i
jedna wadera, której nie znałam. Wilki szły w przeciwną stroną, opuszczały
polanę i stanęły na skraju lasu.
- Musisz ich znaleźć, Nym. –
powiedział Agrest kierując swoje słowa do nieznanej mi wadery. Zaraz. Nym?
- To ja!? – spytałam zdziwiona,
że wcześniej tego nie dostrzegłam. Lucjan pokiwał głową.
- Widzisz… to jest jedna z Twoich
dróg. Każde życie ma znaną od początku przyszłość, jednak rozwidla się ona na
wiele równych stron i to tylko od Ciebie zależy, którą drogą przeżyjesz swoje
życie. – wytłumaczył mi wąż. Patrzyłam w skupieniu jak dorosła ja, siedziała w
skupieniu przed lasem. Była taka… piękna. Ja byłam piękna. Nie wyglądałam już
jak jakiś tam szczeniak, moje łapy były długie i szczupłe, podobnie jak tułów.
Byłam wysoka, podobnie jak mój tata, ale mniej umięśniona, choć czułam, że
siły, a już na pewno zwinności mi nie brakowało. Moje umaszczenie nabrało
więcej koloru, a gdzie nie gdzie widać było złote ozdoby, które wydawały
metaliczny dźwięk przy każdym moim ruchu.
- Ale, co ona robi? – Ona? Nie,
nie ona. – Znaczy… co ja robię?
- Jesteś Tropicielem. Często
pomagasz ojcu w polowaniach, ale tym razem chodzi o coś innego. Twoja matka i
brat zaginęli.
- Tropicielem? Ale przecież wcale
nie mam aż tak dobrego węchu. – patrzyłam dalej jak starsza ja siedzi bez
ruchu. Trwało to może zaledwie minutę, po czym wstała i bez większych emocji
powiedziała:
- Tu ich nie ma.
- Jeszcze nie rozumiesz? –
wtrącił się w moją obserwacje gad. Pomachałam przecząco głową, czując się jak
nierozumna, głupia istota. Wąż westchnął. – No dobrze, to ci wytłumaczę.
Widzisz, byłaś uparta w dążeniu do celu i nigdy się nie poddałaś. Ćwiczyłaś
całe dnie, żeby pozbyć się migren, zawrotów głowy i opanować swoją moc w takim
stopniu, abyś mogła normalnie funkcjonować. Dokonałaś tego bez niczyjej pomocy
i śmiało można powiedzieć, że jesteś teraz jednym z potężniejszych wilków w
watasze. – otworzyłam szeroko oczy i z dumą spojrzałam na swoją starszą wersję.
– Fakt, jesteś trochę narcystyczna i wyprana z uczuć, jednak uważam, że to
najlepsza z Twoich dróg. Jesteś w stanie pomóc innym. Tak jak teraz. – wąż
spojrzał na grupkę wilków, które ruszyła teraz w stronę plaży i zatrzymała się
przed wschodnią częścią lasku. – Przeczesujesz las w ciągu kilku minut, żeby
znaleźć żyjące tam istoty.
- I nie mam migren? Myśli nie
wlatują mi do głowy?
- Tego nie wiem, ale wiem, że nad
tym panujesz. Nad emocjami, nad mocą. Ani ogień ani umysł nie jest już Twoim
wrogiem. – ponownie skinął głową na moją starszą postać. – Popatrz na trawę. W
Edenie wypaliłaś każde źdźbło trawy, którego dotknęły Twoje płonące łapy.
Widzisz, żeby z tą trawą coś się działo?
- Nie! – krzyknęłam z ekscytacji
i przejęcia, że jestem w stanie dokonać tak wielkiej rzeczy. – nawet ognie z
moich łap zniknęły.
- Tak, teraz są na Twoje
zawołanie. Nawet Twój ojciec tego nie opanował. – Przyglądałam się jeszcze
chwile sobie. Zauważyłam nawet lekko złote linie moich płomieni, które
prowadziły gdzieś w głąb lasu, który przeczesywałam. Linie, które
prawdopodobnie widziałam tylko ja. Nagle wadera drgnęła i wyglądało, że skupiła
się na jednym miejscu.
- Skryty las! – krzyknęła nagle z
pełną determinacja i wbiegła do lasu, a za nią reszta mojej wilczej rodziny.
Naprawdę potrafiłam dokonać tego wszystkiego sama? Jeżeli ten sen miał w sobie
choć trochę prawdy, to może nie powinnam się tak martwić swoim życiem. Jeżeli
ona miała wystarczającą siłę… a ona jest mną… To znaczy, ze ja też mam tą siłę
w sobie!
- No dobra, czas na kolejną
drogę! – zapowiedział Lucjan, a sceneria zaczęła się rozmywać. Poczułam przez
chwilę jakbyśmy latali i nagle znaleźliśmy się po drugiej stronie Polany Życia.
Ta, która nie dała rady
Tym razem pierwsze co zobaczyłam
to wyschnięte na wiór stepy. Przedziwnie było zobaczyć tą połać ziemi w takim
stanie, pod pokrywą śniegową wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Znowu
staliśmy na najwyższym szczycie, tuż przy suchej ziemi, oglądając wszystko z
góry. Nie musiałam długo czekać na pojawienie się wilków. Dokładniej dwóch
wader. Dobrze mi znanych. Z wielkimi oczami słuchałam ich konwersacji.
- Nym, wiem że jest ci ciężko!
Przeżyłam coś podobnego w Twoim wieku, na pewno jestem w stanie Ci pomóc. –
Szara wadera w pozycji gotowości, najwyraźniej starała się załagodzić sytuację.
- Nikt nie jest w stanie mi
pomóc! – wrzasnęła starsza wersja mnie. Widziałam, że nie była tak dorosła jak
ta poprzednia. Albo jeszcze nie weszła w dorosłość, albo dopiero co to zrobiła.
- Daj mi chociaż spróbować! –
Pogoda sprzyjała emocjom, które oglądałam. Deszcz zaczął zraszać suche
dotychczas ziemie stepów.
- Oj, Ciri, Ciri… taka biedna,
niezrozumiana, niekochana, musi ukrywać prawdziwą siebie! Rodzice wiedzą, że
pieprzysz się z Admirałem? Z synem swojej siostry! Hahahahaha, to dopiero
gratka! – jej śmiech zjeżył mi włosy na karku, z resztą nie tylko mi. Ciri się
cała spięła i patrzyła z coraz większą złością na mnie samą. – A wiesz, że Twój
ukochany, wcale Cię nie kocha? Wykorzystuje Twoje umiejętności, by robić swoje
chore eksperymenty. – Rywalka zawarczała przeciągle.
- Przestań! – krzyknęła Ciri. W
jej oczach widać było gniew i zbierające się łzy.
- Przy okazji, używa sobie też
Twojej napalonej cipki, bo w sumie czemu nie. Skoro sama rozkładasz przed nim
nogi jak tylko na Ciebie spojrzy. – Pysk mojej starszej wersji wygiął się w
wariackim uśmiechu. Kły zalśniły w spadających kroplach deszczu.
- Nic o nas nie wiesz!
- A właśnie tu się mylisz. Wiem o
was wszystko. Każdą złą, brudną i niewybaczalną myśl. – Oczy starszej Nymerii
zrobiły się jak dwa spodki, a uśmiech powiększał się z każdym kolejnym słowem.
– Wszystko przylatuje do mnie jak na zawołanie, nawet nie muszę o to prosić.
- Błagam Cię, Nym! Ja…
- Kogo błagasz? Mnie? – Z oczu
Ciri zaczęły spływać łzy, a może to był tylko deszcz? – Przecież jestem tylko
Omegą! To ja zostałam odrzucona!
- Sama sobie jesteś winna!
Zasłużyłaś sobie na to, po tym wszystkim co zrobiłaś!
- A zrobię więcej… - jej słowa
przeszły w szept, a kilka sekund później rzuciła się z chorą wściekłością na
Ciri. Zamknęłam oczy, pełna strachu, nie chcąc patrzeć na to jak, to się
skończy. Lucjan milczał.
- Zabierz mnie stąd! – krzyknęłam
słysząc odgłosy walki. Nie chciałam tego widzieć. Nie chciałam znać tej drogi.
To pewnie nawet nie była prawda, to tylko mój mózg robił sobie ze mnie żarty.
- Faktycznie, może nie powinnaś
tego widzieć w tym wieku. – powiedział Lucjan. Jego głos pokazał, że także był
wstrząśnięty tym co zobaczył. – Przepraszam Cię, Nymerio. Niestety nie mam
kontroli nad tym co zobaczysz. – odgłosy walki ustały, więc powoli zaczęłam
otwierać oczy. Nadal staliśmy w tym samym miejscu, ale sceneria wokół nie była
już ta sama. Z nieba padały niczym nie zmącone promienie słońca, a stepy były
puste i spokojne, tak jak zazwyczaj.
- Ja… co to było!? – wrzasnęłam i
wystraszyłam się ponownie. Mój głos brzmiał tak jak jej. Tak jak chorej,
oszalałej Nymerii.
- Nie każda Twoja droga prowadzi
do happy endu. Czeka Cię dużo przeciwności i wyborów. W zależności co wtedy
wybierzesz… no resztę już chyba rozumiesz.
- Ale jak to się stało? Jak
mogłam być tak niezrównoważona? – zapytałam starając się przywrócić umysłowi
jasność umysłu.
- Nigdy nie zdołałaś całkowicie
opanować swojej mocy. Żyłaś w umysłach innych i zaczęłaś dowiadywać się rzeczy,
które Cię zmieniły. Później zaczęłaś to wykorzystywać… zaczęłaś zabijać,
wywołałaś nawet zamach na waszą alfę, chcąc przejąć władzę. Ostatecznie nie
udało Ci się to, ale wiele wilków ucierpiało lub zginęło przez Twoje
poczynania.
- Dlatego zostałam Omegą…
- Tak, właśnie tak. Tylko Ciri
zawsze w Ciebie wierzyła, widząc w Tobie siebie. Nie byłaś jednak skora do
współpracy. – westchnęłam cicho i
otrzepałam się z emocji. Spojrzałam na węża smutnym wzrokiem.
- Czy następna wizja będzie
szczęśliwa?
- Nie mogę Ci tego zagwarantować.
Jeśli chcesz możemy zrobić przerwę i wrócić na chwile do Edenu. – zaproponował
Lucjan i choć przez chwilę rozważałam tą opcję, to postanowiłam iść dalej.
Chciałam jak najszybciej się obudzić i mieć to wszystko już za sobą. Przecież
to wszystko i tak nie była prawda.
- Nie, idźmy dalej. –
powiedziałam z mocą, o którą bym samej siebie w tym momencie nie podejrzewała.
Ta, która się poddała
W kilka sekund znaleźliśmy się w
nowej lokalizacji. Tym razem była to plaża i teraz staliśmy bezpośrednio na
zimnym piasku wymieszanym ze śniegiem. Była noc, wokół słychać było tylko szum
morza i spokój godziny księżyca. Niestety nie na długo.
- To ona! – krzyknął znajomy mi
głos. Kawałek dalej zaczęło się robić zamieszanie. Spojrzałam na gadziego
towarzysza ze strachem w oczach. Lucjan nie wyrażał żadnych emocji i ciszą
zachęcał mnie do podejścia do zbiorowiska. Wąż ruszył pierwszy i wślizgnął się
pomiędzy stojące nad kimś wilki. Zaczęłam powoli podchodzić do przodu, jednak
nie zdążyłam dojść kiedy Lucjan wrócił, patrząc na mnie niemrawo.
- Wiesz, może jednak zrobimy tą
przerwę. Właściwie to już się dużo nauczyłaś, nie musisz więcej oglądać. –
powiedział stając mi na drodze. Nie chciałam jednak teraz zawrócić. Cokolwiek
tam się działo, musiałam to zobaczyć. Wyminęłam Lucjana i znalazłam wolne
miejsce pomiędzy Szkłem i Ciri. Usiadłam obok i wychyliłam się by spojrzeć na
sensację, która wywołała takie poruszenie. Wystarczyła sekunda bym pożałowała,
że nie posłuchałam Lucjana.
- Nie oddycha! – ktoś krzyknął.
Ktoś dawał instrukcje, ale nie byłam w stanie już nikogo słuchać. Patrzyłam na
swoje ciało, które bez życia leżało na mokrym piasku. Futro było sztywne od
zamarzniętej na nim wody, oczy szeroko otwarte i bez wyrazu. Byłam… martwa.
Odeszłam kilka kroków dalej i wpadłam na węża. Odwróciłam się ze łzami i
strachem w oczach.
- Co to wszystko znaczy!?
Dlaczego nie jestem nawet dorosła? – Lucjusz patrzył na mnie ze skruszona miną.
- Bo to się dzieje teraz.
- Jak to teraz!? Przecież ja… ja
nie chciałam… - i wtedy wszystko do mnie wróciło. Właśnie, że chciałam.
Pragnęłam się zabić. Wejść do wody i już z niej nigdy nie wyjść. Tylko, że
najwyraźniej coś poszło nie tak i mimo wszystko wróciłam.
- Czy to dlatego tu jestem? –
spytałam i patrzyłam raz na Lucjana, raz na ratujące mnie zgromadzenie.
Przecież widać było, że nie ma już co ratować. Dlaczego, oni w ogóle się tym
przejmowali?
- Nie wiem, Nymerio. Wiem jednak,
że tutaj się pożegnamy. – wąż zaczął być wyjątkowo niewyraźny.
- Czekaj, nie zostawiaj mnie tu!
Chce wrócić do Edenu! – krzyczałam za nim, ale on robił się coraz bardziej
wyblakły.
- Dostałaś kolejną szansę
Nymerio. Teraz od Ciebie zależy co z nią zrobisz. – powiedział i rozpłynął się
całkowicie w powietrzu.
-Jaką sznasę!? Nie zostawiaj
mnie! – wrzasnęłam w panice. Nie wiedziałam co mam robić. Łzy spływały mi po
policzkach, czułam przeszywające mnie zewsząd zimno, które nasilało się z każdą
chwilą. I nagle poczułam coś znajomego. Szmery w mojej głowie. One wróciły. Z
każdą sekundą słyszałam je coraz lepiej, były chaotyczne, wymieszane, wbijały
mi się w czaszkę niczym gwoździe powoli wbijane młotkiem, raz za razem. Zaczęłam
tracić oddech, był coraz płytszy, urwany i nierówny. Zaczęłam wracać do
zbiegowiska, żeby jeszcze raz spojrzeć na swoje ciało. Nie zdążyłam jednak
zrobić nawet kroku.
- Serce zaczyna bić! – wrzasnął
ktoś tuż obok, a później wszystko stało się czarne.
---
Ocknęłam się plując wodą z płuc,
jednocześnie czując suchość słonej wody w pysku. Moją głowę od razu obleciały
miliony myśli zgromadzonych, ktoś coś krzyczał, ktoś mnie szarpał i przytulał.
Inni wzdychali z ulgą, a jeszcze kolejni zaczęli szeptać coś między sobą. Nie
coś.. bardzo dobrze wiedziałam co i nikt nie pozostawiaj złudzeń co dokładnie
myśli o tej całej sytuacji.
- Kochanie, jak dobrze, że
wróciłaś. – poznałam głos taty, który ściskał mnie tak jak jeszcze nigdy.
Czułam jego ciepło przepływające przeze mnie. Zimno wypełniało całe moje ciało.
Nawet łapy straciły towarzyszący mi od urodzenia płomień.
- Dość! – krzyknął ktoś w oddali.
– Dajcie jej odetchnąć! – Ciri stanęła przed moimi oczami niczym anioł podający
mi swoją pomocną łapę i czuwający nad moim dobrem. W głowie ukazała mi się
scena, jak niewiele starsza ja, przedziurawia jej gardło na wylot. Szybko
jednak usunęłam tą wizję z pierwszego planu. Po chwili zostali przy mnie tylko
najbliżsi. Mama wypłakała się w moje ramie, ogrzała mnie swoim ciałem i poszła,
żeby pilnować mojego brata. Tata i Ciri postanowili zaprowadzić mnie do Flory,
u której miałam spędzić następne kilka dni. Czułam chaos panujący w mojej
własnej głowie, oraz w głowach towarzyszących mi wilków. Jednak jednocześnie
czułam też spokój niewiadomego pochodzenia. Dostałam drugą szansę i wiedziałam,
że tym razem jej nie zaprzepaszczę.
- Chcesz o tym porozmawiać? –
spytała mnie Ciri, gdy leżałam już owinięta skórami w jaskini medycznej. Tata
podtrzymywał ogień, który palił się przy moich łapach i poszedł rozmawiać z
Florą.
- Chyba… nie jestem jeszcze na to
gotowa. – zachrypiałam ściśniętym do bólu gardłem. Uśmiechnęłam się jednak
lekko. – Ale już wszystko dobrze. Cieszę się, że tutaj jestem. – wadera
uśmiechnęła się na te słowa i widać było, że odetchnęła z ulgą. Czując ciepło
wracające do moich kończyn i ciała, zwinęłam się w najmniejszy kłębek jaki
potrafiłam i zamknęłam oczy do snu. Moje serce biło miarowo i spokojnie, nie
zważając na szmery i chaos panujący w moim umyśle. Nie potrzebowałam dużo czasu
by zasnąć.
---
- Mam coś dla Ciebie. –
usłyszałam Lucjana i otworzyłam szeroko oczy. Znowu byłam w Edenie. Jednak…
wyglądał jakby trochę inaczej. Jabłoń, nie była już jedynym drzewem na
bezkresnej polanie. Wokoło pojawiły się nowe sadzonki, krzaki, kwiaty… nawet
inne zwierzęta.
- Co tu się stało?
- Udało się. – uśmiechnął się
wyjątkowo szczerze gad. Widziałam w jego oczach prawdziwe szczęście. – Mogę
teraz odbudować ogród, razem z innymi zwierzętami. Nie jest już pobłogosławiony
przez Boga, ale przestał też być moim więzieniem. Nie jest tak piękny jak
wcześniej, ale i tak jest cudownie. – Ten ogród może być jeszcze piękniejszy?
- To niesamowite, Lucjan! –
uśmiechnęłam się do niego i z podziwem patrzyłam na zmiany przez niego
wprowadzone.
- Proszę. – powiedział waż
podając mi swoim długim ogonem, złoty, świecący przedmiot. Chwile mi zajęło
zanim zdałam sobie sprawę, że to bransoleta, którą nosił przez cały ten czas. –
Dostałem pozwolenie by Ci to oddać. Dopóki będziesz to nosić, Twoje moce będą
przytłumione i łatwiej nauczysz się nad nimi panować. – patrzyłam na piękny
przedmiot przez kilka długich chwil.
- Nie mogę tego przyjąć. To…
powinnam sama dać radę, nie chce iść drogą na skróty.
- Nie traktuj tego tak. Popatrz
na to jak na ulepszenie. Coś co pozwoli ci być lepszą i nie pozwoli skrzywdzić
innych. – kiwnęłam tylko głową, nie wiedząc jak podejść do tego niezwykłego
prezentu. – Poza tym, możemy się także dzięki niemu komunikować.
- Jak? – spytałam momentalnie.
- Nauczysz się z czasem. Jednak
nie nadużywaj tego, mam tu pełne łuski roboty. – zaśmiałam się na to
powiedzenie. Lucjan następnie użył swojej mocy by pomóc założyć mi nową ozdobę.
Z pomocą swojej mocy, ożywił złotego węża, który powoli okrążył jedną z moich
łap i dopasował się idealnie do jej rozmiaru.
- Jak będziesz rosnąć, bransoleta
będzie rosnąć razem z Tobą. – wyjaśnił gad, odpowiadając na jeszcze nie zadane przeze
mnie pytanie. Miałam nadzieje, że Lucjan porozmawia jeszcze ze mną. Może nie
był najmilszym stworzeniem jakie poznałam, ale wiedział już o mnie tyle, że
siłą rzeczy zaczęłam go lubić. Stał się teraz już nie tylko wytworem mojej
wyobraźni, ale i kimś co jestem pewna, że istnieje naprawdę.
- Zmykaj młoda, mam dużo do zrobienia
przed zachodem słońca. – Lucjan machnął ogonem zanim zdążyłam cokolwiek
powiedzieć. Mrugnęłam oczami i piękny ogród zniknął z mojego wzroku a na jego
miejsce ukazały się lśniące oczy mojej matki, która przypatrywała mi się w
zmartwieniu.
- Nymeria! – krzyknęła i
rozszlochała się przytulając się do mnie. Nikogo więcej z nami nie było, z wejścia
do jaskini wpadały promienie słońce, więc pewne było, że noc już minęła. Noc, w
której omal nie straciłam życia. Obróciłam się w stronę matki i wtedy poczułam
coś przeszkadzającego mi na łapie. Wysunęłam ją spod ogrzewających mnie skór i
zobaczyłam bransoletę od Lucjana. Gad miał rację. Nie słyszałam już niechcianych
myśli. Nastała cisza taka jak w Edenie, przerwana tylko płaczem mojej matki.
Schowałam łapę z nową ozdobą z powrotem i spojrzałam na swoją rodzicielkę.
- Kocham Cię, mamo. –
powiedziałam przytulając się do niej co momentalnie przerwało jej płacz.
- Ja Ciebie też Skarbie.
Teraz już wiedziałam jaką głupotę
zrobiłam. Nie miałam zamiaru zaprzepaścić kolejnej danej mi szansy. Przeżyje to
życie najlepiej jak będę umiała i wykorzystam dane mi zdolności, żeby obronić
moją rodzinę przed złem. Byłam tego pewna.
<Koniec>
<A może CDN?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz