Na podstawie ballady:
Oraz delikatnie inspirowane pieśnią ''Rozkwitały pąki białych róż''
Płonie miasto. Łuna pożogi,
rozciągnięta nad zachodnim brzegiem. Powstanie, powstanie.
Słońce wstało nad okupowanymi
terenami dawnej Watahy Srebrnego Chabra, która oficjalnie przestała
istnieć jakiś miesiąc temu. Tak podawały pieczołowicie
sporządzane kroniki, opisujące każdy dzień, rozgrywającego się
dramatu. Hyarin wstał, przecierając ze znużeniem oczy. Działo się
tak wiele, że rzadko wychodził ze swojej jaskini, ślęcząc nad
zapiskami, które miały na wieki uwiecznić ten tragiczny czas,
mieszkającej na tych ziemiach społeczności. Bezpieczniej też było
nie wychylać nosa na zewnątrz, gdzie specjalnie powołany zespół
wyłapywał niedobitków, którzy jeszcze w jakiś sposób stawiali
opór najeźdźcy. Pozostało ich już niewielu, co parę dni
powstałe zaraz po eskalacji konfliktu podziemie dowiadywało się o
śmierci kolejnego towarzysza. Basior rzucił ołówek, który dalej
trzymał w zębach na blat i poruszył ramionami, próbując
rozluźnić napięte mięśnie. Zerknął jeszcze na najwcześniejszy
zapis, na dzień przed napaścią. Śmierć Agresta spowodowała
chaos, którego nie sposób było opanować. Nie mieli przywódcy,
który mógł ich poprowadzić do walki i, mimo starań Szkła,
wszystko najwyraźniej poszło według oczekiwań wrogów. Zapanowała
panika i dezinformacja, kto chciał – poddał się. Ci, co nie
zgadzali się na stawiane przez przedstawicieli Watahy Szarych
Jabłoni warunki, ukryli się i modlili o cud. Hyarin z westchnieniem
przewrócił kartki, by dotrzeć do drugiego dnia masakry. Napaść
na jaskinię medyczną, gdzie wyrżnięto w pień każdego, kto tylko
przyznał się do lojalności wobec byłego przywódcy. A przyznali
się wszyscy, choć wiedzieli, że to oznaczało wydany na nich wyrok
śmierci. Potem praktycznie każdy dzień naznaczony był czyjąś
krwią. Rozsądniejsze jednostki chodziły parami lub w drobnych
grupach, ale tych, którzy wyruszali w pojedynkę zwykle nie widywano
już żywych. Zazwyczaj wczesnym rankiem Szkło i kilku ochotników
ruszało na przeczesywanie okolicznych terenów w poszukiwaniu nowych
ciał, by zapewnić im, choć częściowo godny pochówek. Natomiast
Hyarin spisywał to wszystko z aptekarską dokładnością, w jego
kronikach znajdowały się nawet prawdopodobne przyczyny zgonu i ich
szczegółowy opis. Czy było to bolesne? Tak, ale największym
szokiem i bólem odznaczyła się, dla niego jak i dla innych, śmierć
Agresta. Być może dlatego, że został zamordowany przez kogoś,
kto w teorii miał być sojusznikiem.
- Można? - z zamyślenia wyrwał go
zmęczony głos. Odwrócił się, dobrze wiedząc kogo tam zastanie.
W wejściu stał cień dawnego Szkła. Płowa sierść stała się
jeszcze bardziej wyblakła niż wcześniej, włosy na pysku i głowie
przerzedziły się i gdzieniegdzie posiwiały. Mocno schudł, żebra
odstawały mu jak kostusze na średniowiecznych rycinach.
- Proszę – odparł krótko Hyarin,
zapraszając go gestem do środka. Za basiorem wślizgnął się
jakiś rudawy strzęp sierści, który prędko schował się w
wyłomie skalnym, machając trzema okazałymi ogonami. Gospodarz
zerknął pytająco na pierwszego ze swoich gości, który
zdezorientowany spojrzał po sobie, po czym dopiero dostrzegł smukłą
sylwetkę kryjącą się w cieniu.
- Paki – śledczy rzucił karcąco w
stronę kryjówki wilka, który zaraz wyszedł zawstydzony.
- Nie chcę zostawać sam, mój dom
jest niedaleko ich obozu – szepnął, wodząc od jednego do
drugiego szklistymi oczami. Wyglądał trochę lepiej niż Szkło,
ale i na nim odcisnęło się piętno ostatnich wydarzeń.
- Wybacz. Wiem, że mieliśmy być
sami, ale odkąd Yir... - płowy basior urwał w pół słowa i
westchnął. - Poczekaj na mnie na zewnątrz, jakby działo się coś
niepokojącego, przyjdź – zwrócił się ponownie do Pakiego,
który posłusznie opuścił jaskinię, kładąc się kawałek dalej
w zasięgu wzroku rozmówców.
- Jest kolejne ciało – śledczy
potarł łapą czoło i spojrzał na kronikarza lekko nieobecnym
wzrokiem. - Ciri znalazła Mishę w jakimś rowie, rozciętą na pół.
Zakopiemy ją dziś wieczorem. Potem, tam gdzie zawsze, jest
spotkanie. Wiem, że bardzo poważnie podchodzisz do swojej pracy,
ale liczę na twoją obecność. Czas byśmy podjęli jakąś próbę
odbicia naszego domu, jakkolwiek żałosna, by ona nie była.
- Chodzą słuchy, że Dergud podpisał
pakt z diabłem – Hyarin uśmiechnął się lekko. Sam nie wiedział
czy wierzyć plotkom, ale wrogowie dysponowali ogromnym wojskiem i
zasobami, których gromadzenie nie mogło tak po prostu umknąć
uwadze sąsiadów. Agrest musiał coś wiedzieć, gdyby trwało to od
dłuższego czasu. Czy w innym wypadku alfa z WSJ faktycznie wszedł
w konszachty z siłami ciemności?
- Sprowadził dzikie psy zza
południowych jezior. Samo to, że nasi sojusznicy zdradzili... -
Szkło zaklął pod nosem, ale praktycznie natychmiast przywołał
się do porządku. - Nie wiem jak długo trwało ich tajemne
porozumienie.
- Dlaczego mówisz mi to wszystko? -
grafitowy basior poruszył uszami,w których zadzwoniły kolczyki.
Szkło uśmiechnął się blado, bez wesołości jakby ten grymas był
zarezerwowany na lepsze czasy. Wyglądał jak uosobienie wojny, ale
nie tej mężnej, heroicznej, walecznej. Nie przypominał antycznego
posągu gladiatora z powiewającą peleryną i potężnym trójzębem
w dłoni, a bezbronną ofiarę, która nikomu nic nie zrobiła, choć
musiała teraz płacić najwyższą cenę za błędy osób, które w
teorii miały ją poprowadzić do lepszego życia. Takie właśnie
jest oblicze wojny. Kryje się w oczach najmniejszych, tych,
którzy poumierają z głodu lub z rąk przeciwników. Widok
rozdzierający serce, śledczy nagle stał się maleńki jak nowo
narodzone szczenię.
- Mówię ci to, ponieważ liczę, że
jako kronikarz uwiecznisz to wszystko dla potomnych. Historia pisze
się sama, ale potrzebujemy kogoś, kto zamknie ją w przekazie
przystępnym dla każdego, dla naszych dzieci. Być może nie
dożyjemy jutra. Ale to wszystko przetrwa – wskazał na grubą
księgę na stole, która leżała otwarta na zapisie z drugiego dnia
napaści na tereny watahy. Nadchodzą od południa, wiedzeni
pragnieniem śmierci. Oczy ich ciemne, drapieżne, jak bezdenne
studnie, w których nie uświadczy się ni kropli wody. W ostatnich
promieniach słońca lśnią wyszczerzone kły. Przeróżnej są
maści, niektórzy z żołnierzy to potomkowie czystej krwi wilków.
Nadszedł dzień, w którym dziecko ewolucji stanęło do walki ze
swoim protoplastą.
Hyarin kiwnął głową, odprowadzając
przybysza do drzwi. Na ich widok Paki poderwał się i podbiegł z
wyrazem ulgi na twarzy.
- Zjawią się wszyscy, którzy
przetrwali. Przyjdź – rzucił na odchodnym śledczy i ruszył w
stronę doliny, trzymając się ściany lasu, by nie zostać
zauważonym. Obok niego dreptał lisopodobny basior, który pewnie,
gdyby mógł, zapadłby się pod ziemię. Kronikarz patrzył jeszcze
chwilę za odchodzącymi, po czym wrócił do jaskini. Ponownie
usiadł za stołem i przewrócił kartki, by dotrzeć do samego końca
księgi, gdzie było wolne miejsce. Zapisał cienkim, równym pismem:
Dzień 33. Wraca nadzieja. Choćbyśmy szli w otchłań piekielną,
wiemy, że czynimy dobrze. Idziemy po swoje.
Słońce zawisło nisko nad granią,
gdy Hyarin dotarł do ukrytego w krzewach przejścia, prowadzącego
do kryjówki. U wylotu tunelu dostrzegł leżącą waderę o ciemnym
pysku, która wlepiała w niego duże oczy.
- Myśleliśmy, że nas nie
zaszczycisz – mruknęła zgryźliwie, ale uśmiechnęła się zaraz
i wstała z ziemi.
- Ciebie też dobrze widzieć, Ciri –
wykrzywił wargi w pogardliwym uśmieszku i machnął jej ogonem
przed nosem, gdy wczołgiwał się do dziury w ziemi. Parę metrów w
głąb korytarz rozszerzał się, ale Hyarin i tak musiał iść
mocno pochylony. Dotarł wreszcie do dużej jaskini, oświetlonej
pochodniami. Sufit ginął w mroku, więc nie można było dokładnie
powiedzieć ile pomieszczenia ma metrów wysokości. Ściany mieniły
się kolorami za sprawą tkwiących tam kamieni szlachetnych. Basior
jednak nie zwracał uwagi na to prozaiczne piękno. Spoglądał na
twarze siedzących wokół stołu wilków. Dwa z nich pochylały się
nad wytartymi mapami, rozłożonymi na blacie.
- Hyarin! - dobiegł do niego radosny
okrzyk, nim drobna wadera jak pocisk uderzyła w jego pierś. Siła z
jaką to zrobiła odchyliła go lekko do tyłu.
- Nie chciałam przychodzić, tata
mówił, że ciężko pracujesz, ale tak tęskniłam za tobą –
wyrzucała z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego.
Hyarin objął ją łapą i przysunął jeszcze bliżej do siebie.
- Mogłaś przyjść, to zawsze jakaś
odskocznia od tego całego dramatu – basior potarł swój pysk o
pyszczek Kali, która rozpromieniła się jeszcze bardziej.
- Patrzcie kogo przyniosło – rzucił
wilk o barwie zbliżonej do ciemnego mahoniu. Hyarin skinął głową
wszystkim zgromadzonym, ze zgrozą stwierdzając jak niewielu ich
pozostało przy życiu. W ciągu miesiąca zżyli się jak prawdziwa
rodzina, odejście każdej kolejnej osoby sprawiało, że posklejane
serce rozpadało się ponownie. Ten ciemnobrązowy osobnik, który
zerkał teraz w jego stronę to Admirał, cudem przeżył pierwsze
dni. Obok niego siedziała Tiska, z zaczerwienionymi oczami,
najprawdopodobniej od łez, których nie próbowała już nawet
wstrzymywać. Magnus zginął tydzień temu, a czas najwyraźniej nie
leczył ran w tym przypadku. Dalej Szkło i Duch, z nosem w mapach,
przesuwali niewielkie kamienie po narysowanych lasach i wzdłuż
płaskich rzek. Nieco z boku trzymał się Paketenshika, nerwowo
drapiący łapą w ziemi. Hyarin wrócił myślami do swoich
zapisków. Yira znaleziono martwego nieopodal wybrzeża, miał
poderżnięte gardło i rozszarpany brzuch. Paki zdawał się dalej
nie wierzyć w jego śmierć. W kącie siedziała Lato jak zwykle
samotnie, nie wykazując zbytniego zainteresowania całą sytuacją.
Ostatnimi, którzy okupowali akurat lewą część jaskini byli C6,
Revasserie i Almette, która
niefortunnie wróciła z podróży. Za Hyarinem zeszła Ciri, która
skierowała się prosto do Admirała. Kronikarz delikatnie odsunął
Kali i podszedł z nią do stołu.
- Skoro są wszyscy, możemy zaczynać
– w głowie wilka odezwał się głos Ducha, który podniósłszy
wzrok znad stołu wpatrywał się teraz wprost na niego. -
Przyniosłeś ze sobą sprawozdanie?
W odpowiedzi otrzymał teczkę z
opisanym każdym dniem ostatniego miesiąca, którą otworzył powoli
i z nabożną niemal czcią wyciągnął schowane tam kartki.
- Jak sami widzicie, przeżyła nas
dwunastka. Prawie jak Apostołowie – zaśmiał się na to
porównanie, ale cała reszta milczała, wsłuchując się w chłodny
głos Ducha. Po chwili milczenia strateg podjął na nowo:
- Może i tak. Będziemy apostołami
nowego świata. Nawet, jeśli polegniemy, idea w imię, której
walczymy, przetrwa w naszej śmierci. Nie będę mówił tu o tych,
którzy przeszli na stronę wroga, by ratować swoją skórę –
skrzywił się. - Plan jest ryzykowny, praktycznie niemożliwy do
zrealizowania – po jaskini przebiegł pomruk dezaprobaty. Nie było
to motywujące, wręcz przeciwnie, sprawiło, że morale drastycznie
spadło. Biały basior nie zważał na to i ciągnął dalej:
- Jutro w południe wzniecimy
powstanie. Przestajemy się kryć pod ziemią jak szczury, jeśli
przyjdzie nam umrzeć to godnie. Nasza walka opierać się będzie na
sabotażu i starej, dobrej wojnie partyzanckiej. Jest nas za mało na
otwartą konfrontację. Od tej pory nikt nie chodzi sam, zostajecie
podzieleni na trzyosobowe grupy, w każdej jest przynajmniej jeden
wojskowy, który ma stosowne przeszkolenie. O ile cokolwiek w tej
sytuacji jest stosowne... - dodał ciszej z lekko wyczuwalną ironią,
na którą Szkło uśmiechnął się ze smutkiem, po czym przejął
od niego pałeczkę:
- Bez zbędnego przedłużania. Grupa
pierwsza ''Granatnik'' to Ciri, Admirał i Paketenshika – pierwszy
dream team stanął razem przed stołem, czekając na wytyczne. -
Zajmujecie się podkładaniem ładunków wybuchowych. Tutaj macie
wszystko rozpisane – śledczy podał im kartkę i wymienił kolejne
drużyny:
- Grupa druga, ''Sójka'' – Duch,
Almette i Tiska. W skrócie powiadamiacie resztę o zbliżających
się wrogich oddziałach i przewidujecie ich kolejne ruchy. Grupa
trzecia, ''Zośka'' – Hyarin, Kali i C6. Wam przypadło w udziale
działanie o charakterze sabotażowym, głównie zapobieganie
wykonania manewrów wroga. I grupa czwarta, ''Koń trojański'' –
ja, Lato i Revasserie. Desant i wywiad.
Wszyscy spojrzeli po sobie i zaczęli
przeglądać otrzymane od Szkła szczegółowe instrukcje. Hyarin z
ulgą przyjął fakt, że będzie mógł mieć Kali przy sobie.
Zerknął na trzymaną w ręku kartkę. Jutro blisko południa
niedaleko zachodniej ściany gór będzie przemieszczał się oddział
zaopatrzeniowy. Zadaniem jego grupy będzie ich zatrzymać, by
''Granatnik'' mógł zrobić swoje. Nie wydawało się to zbyt
trudnym zadaniem. Uśmiechnął się złowieszczo. Gra trwa.
Widzę ludzi jak idą na rozstrzelanie. Jak oczy dziecka płoną. Zmiłuj się nad nimi, Panie!
Noc nie była zbyt
łaskawa dla dwunastki ocalałych. Nim Hyarin i Kali zasnęli wtuleni
w siebie, rozmawiali jeszcze chwilę o ostatnich wydarzeniach.
- Ciężko mi uwierzyć, że Mundus to
zrobił. Byłam pewna, że jest lojalny wobec Agresta, wobec nas
wszystkich... - wadera zdusiła zbierający się w gardle płacz i
uspokoiła oddech. Leżący obok niej basior kiwnął powoli głową.
- W tej sytuacji jestem skłonny
uwierzyć, że Dergud maczał palce w tym, co powinien zostawić w
spokoju – szepnął, przypominając sobie słowa Szkła. ''Mają
broń palną, dzikie psy i rosomaki z północnych gór. Każdy z
żołnierzy uzbrojony jest w pikę z żelaznym ostrzem, tarczę i
sztylet. W przypadku walki na otwartej przestrzeni prawdopodobnie
byliby uformowani w czworobok, słabsi z przodu. Nawet w takim
wypadku nie damy rady się przedrzeć, pozostaje zasadzka.'' Kali nie
odpowiedziała już, zasnęła przytulona do jego boku. On również
złożył łeb na ziemi i osunął się w ciemność, ostatnią
względnie spokojną noc.
Gdy obudził się rano, wadery nie było
przy nim. Opanowując narastającą panikę, wyszedł na spotkanie
chłodnego, letniego poranka. Pogoda wydawała nie przejmować się
tym, co zaraz rozegra się na tej ziemi. Niebo było czyste, co
zapowiadałoby upał, lecz Hyarin czuł, że okoliczności będą
sprzyjające ich działaniom. Nawet wiatr w akcie solidarności wiał
w stronę morza, co znacznie ułatwiało przekradnięcie się
niezauważonym. Pobiegł w stronę jaskini Kali, czując z każdym
zakrętem oddech śmierci na karku. Zastał ją w przedsionku,
przygotowującą się do wyjścia. Rzucił się na nią z wyrazem
bezbrzeżnej ulgi na pysku.
- Nie strasz mnie tak więcej,
szczególnie w takich czasach – zażądał z nutą rozpaczy, lecz
prędko zamilkł, widząc jej zaczerwienione oczy. Zbliżył się
powoli do niej i pocałował delikatnie, czując jej mokry od łez
nos.
- Boję się – szepnęła, gdy
oderwali się od siebie i dopiero wtedy zobaczył, że jej usta
spłynęły krwią. Otarł ją, tak samo jak jej mokre policzki.
- Będziemy tam razem. Pomyśl, że
idziemy po lepsze jutro – spróbował ją uspokoić, ale ona tylko
potrząsnęła głową.
- Dobrze wiesz, że idziemy po śmierć
– powiedziała z pasją jak poeta romantyczny, który w tej
krótkiej frazie chce wylać na zewnątrz cały swój ból w nadziei,
że ktoś go w końcu dostrzeże. Hyarin zerknął na słońce, które
sięgało już zenitu.
- Już czas. Czeka nas kawałek drogi
– powiedział, a gardło ścisnął mu blady strach. Nie o siebie,
a o nią. O jego jedyny sens życia.
Tak łzami zalewa się świat. Krwawą łzą budzi się świt. Bo to deszcz krwi.
Wszyscy byli na swoich miejscach.
Hyarin widział jedynie czubki uszu Ciri, która chowała się wraz
ze swoją grupą w zaroślach po drugiej stronie wąwozu, którym
miało dostać się zaopatrzenie do obozu WSJ. Zadaniem ''Zośki''
było zabarykadowanie drogi trzema zwalonymi drzewami. Czekali w
skupieniu na ustalony sygnał. Wystarczyło, że konwój zbliży się
jeszcze tylko parę metrów. Wtem rozległ się głuchy odgłos
strzałów.
- Co jest? - syknął C6, nadstawiając
uszu. Zaczęli się rozglądać, naprzeciwko ich kryjówki też widać
było spore poruszenie. Zza krzewu leszczyny mignął rudy ogon
Pakiego, ale ten najwyraźniej szybko przywarł do ziemi, nasłuchując
jak pozostali. Pochód zatrzymał się, jeden z wilków idących na
przedzie ruszył w przeciwną stronę, by sprawdzić, co się dzieje.
Reszta okrążyła skrzynie z zapasami, najwyraźniej mając zamiar
bronić ich nawet kosztem życia. Hyarin zaklął w duchu, obserwując
jak grupa tworzy zwarty krąg. To, by było na tyle, jeśli chodzi o
element zaskoczenia. Po dłuższej chwili oczom wszystkich ukazał
się niewielki oddział zwiadowczy wroga, który prowadził Szkła,
Lato i Res. Futra całej trójki zdobiła krew, nie wiadomo czy ich
czy tych, przez których zostali schwytani. Sabotażyści przysunęli
się bliżej, by usłyszeć krótką rozmowę.
- Rebelianci. Chcieli się przedostać
przez zaporę. Dalej wierni tamtemu – groźnie wyglądający czarny
basior, dowódca zwiadowców, splunął pod nogi Szkła, który nawet
na niego nie spojrzał. Stał dumnie, z wypiętą piersią jak
zwycięzca, spoglądając władczo na swoich oprawców. Mimo
wymizerowanej postury, zniszczonej przez ostatnie dni, przypominał
młodego księcia podczas własnej koronacji na pana świata. Czy to
tak umierał Agrest? Czy tak wyglądał, gdy Mundus wydusił z niego
ostatnie tchnienie życia?
- To chyba jego brat, nic dziwnego –
mruknął niepewnie ten od zaopatrzenia, wyraźnie czując respekt do
swojego przedmówcy. Tamten przyjrzał się Szkłu z nagłym
zainteresowaniem.
- Może pora, byś do niego dołączył,
co? - zaśmiał się okrutnie, po czym przyłożył pistolet do karku
śledczego i bez zawahania strzelił. Dwie wadery, które mu
towarzyszyły, zdążyły wydać z siebie tylko zduszony okrzyk, nim
spotkał je ten sam los. Hyarin z trudem przełknął ślinę i
poczuł jak pierś rozrywa mu niemy krzyk, którego nikt nigdy nie
usłyszy.
- Tato... - szepnęła Kali tonem
pełnym niedowierzania, by zaraz krzyknąć głośniej: - Tato!
Kronikarz chwycił ją, zanim zdążyła
wybiec na otwartą przestrzeń. Jej ciałem wstrząsał szloch,
wyrywała mu się z łap, pragnąc dostać się do zwłok ojca.
- Uspokój się! Już mu nie pomożesz
– wychrypiał Hyarin, ciągnąc ją w stronę lasu. Ruszyli
biegiem, odprowadzani przez dźwięk wystrzałów, które już nie
miały szansy ich dosięgnąć.
Ziemia splamiona posoką. Zdeptana, plugawa.
- Ja … chcę zostać sama – Kali
uśmiechnęła się słabo i zniknęła w czeluściach jaskini. Nawet
w takiej chwili miała siłę, by robić dobrą minę do złej gry.
Hyarin stał w progu, niepewny, co powinien zrobić dalej. Ostatnią
rzeczą, na którą miał ochotę było zostawianie jej teraz samej.
Usłyszał jeszcze cichy szelest, nim zapadła złowroga cisza, taka
jak po trzech śmiertelnych strzałach, które odebrały życie ich
przyjaciołom. Ich rodzinie. W końcu po paru minutach stróżowania,
odszedł w stronę jaskini, w której wczoraj o tej porze zebrali się
wszyscy. Wiedział, że w razie czego wyczuje niebezpieczeństwo, w
którym hipotetycznie mogłaby się Kali znaleźć.
- W razie czego, zawołaj mnie –
powiedział do ciemności, która panowała w jej domu, nim sam
zwrócił się ku obliczu nocy, która bezlitośnie zamknęła w
żelaznym uścisku cały świat wokół.
W jaskini zastał Ducha. Biały basior
siedział za stołem ze szklanką substancji wiadomego pochodzenia,
sądząc po stanie jego świadomości. Chwiał się na boki, jego
mętny wzrok zwrócił się w stronę Hyarina dopiero po chwili.
- To koniec – rozbrzmiał w głowie
kronikarza zaskakująco trzeźwy głos. Zimny i obojętny, przez co
mogłoby się wydawać, że w ogóle go to nie obeszło. Do momentu
aż wstał i, patrząc nieprzytomnie na towarzysza, strzelił sobie w
głowę z pistoletu, który trzymał w łapie. Ostatnim odgłosem,
który dotarł do uszu zszokowanego basiora było ciężkie tąpnięcie
ciała o ziemię. I znów cisza, w której pozostał zupełnie sam.
Samotny żeglarz pośród okrutnych fal morza cierpienia.
Słyszę dudnienie karabinu. Obrzydliwy to dźwięk. Niczym brawa. Oszalałego w euforii tłumu.
Brzask ujawnił jeszcze jedno ciało.
Tiska leżała zwinięta w kłębek w odległości kilometra od bazy
WSJ. Zwłoki grupy wywiadowczej ocalali zaciągnęli do kryjówki,
gdzie dołączyły do martwego Ducha, którego Hyarin zostawił tak
jak padł po strzale. Garstka powstańców rozeszła się zaraz po
zakopaniu każdego z ciał. Nie mieli pojęcia o swoich planach, być
może część miała zamiar uciec, taką przynajmniej miał nadzieję
grafitowy basior, zmierzający do Kali, która nie pojawiła się na
pogrzebie. Skinął głową Ciri i Admirałowi, jakby podświadomie
czując, że widzi ich ostatni raz. W drodze do jaskini ukochanej
skierował się w stronę Różanego Wodospadu. Wokół rozlewiska
rosły krzewy róż o każdym możliwym odcieniu czerwieni, różu i
fioletu. Zerwał jedną, najpiękniejszą jaką znalazł, o płatkach
koloru głębokiej purpury, na których wdzięczyły się ku słońcu
krople porannej rosy.
- Nie mogę odejść z ziemi moich
ojców – szepnęła wadera, obracając kwiat w łapach. Siedzieli
przed jaskinią, on z pyskiem zwróconym ku zachodzącej gwieździe,
ona z wzrokiem wbitym w trawę, zbyt zieloną, zbyt soczystą jak na
te okrutne czasy.
- Czy ofiarujesz mi ten smutek, który
ciąży ci na sercu? - szepnął, przysuwając się bliżej.
Popatrzył na nią dopiero, gdy wyczuł uporczywe spojrzenie wbite w
niego. W jej oczach dostrzegł niespodziewaną pewność jakby
podjęła już decyzję, co robić.
- Umrę wraz z moją rodziną. Niech
pochłonie mnie miejsce, które widziało jak dorastałam – rzekła,
nie odpowiadając na jego pytanie bezpośrednio, jednak wiedział, że
w ten sposób okazała największe zaufanie.
- Wiesz, gdzie rosną najpiękniejsze
róże? - uśmiechnął się, ocierając pysk o jej nos. Uśmiechnęła
się na to z niespodziewaną ulgą. Nie spodziewał się, że będzie
szukała u niego aprobaty do swojego planu.
- Chcę umrzeć wśród nich. Chcę
stać się jedną z dzikich róż. Lecz potrzebuję twojej pomocy.
Sama nie dam rady.
Skąd ten śmiech, dlaczego się śmiejesz? Jego obłąkana twarz zastygła. Nie chcesz umierać? Lepiej jest umrzeć, niż dalej trwać w ich sidłach.
Gdy tylko słońce wzeszło, dwoje
tragicznych kochanków, których miłość zastała w najgorszym
czasie z możliwych, udali się ku wodospadowi. Powitały ich krwawe
kwiaty, lekki powiew wiatru, piękne oblicze letniego poranka, świat,
który zdawał się całym sobą ich przekonywać, że istnieje inne
wyjście. Jednak w oczach Kali lśniła determinacja, której nie
sposób było zburzyć. Usiadła nad brzegiem, zanurzając łapę w
chłodnej wodzie, rozkoszując się jej ostatnim w życiu dotykiem.
Po chwili odwróciła głowę w stronę Hyarina, który stał kawałek
za nią. Zdał sobie sprawę, że to wszystko dzieje się naprawdę,
że zaraz pomoże wilczycy odejść z tego świata. Tej, którą
pokochał prawdziwie szczerym uczuciem. Ona odejdzie teraz z jego
ręki na jej własną prośbę.
- Dziękuję ci, kochanie –
szepnęła, gdy zbliżył się, wyczuwając, że drży nie mniej niż
on sam.
- Świat jest okrutny. Coś tak
pięknego przepadnie. Najwspanialszy kwiat jaki ktokolwiek mógł
ujrzeć... – odparł słabo, próbując nie dopuścić, by łzy,
które cisnęły mu się do oczu znalazły drogę na zewnątrz. W
odpowiedzi Kali ujęła jego twarz w dłonie i złożyła na jego
wargach delikatny pocałunek.
- Dołączysz do mnie za chwilę –
wyszeptała, odsuwając się i zamykając oczy, wciąż z cieniem
uśmiechu na pysku. Hyarin z ogromnym bólem rozwarł szczęki i
jednym ruchem zacisnął je na gardle wadery, wykorzystując do tego
pokłady swojej mocy. Z otwartej tętnicy trysnęła ciepła krew,
ochlapując mu żuchwę i klatkę piersiową. Dopiero, gdy martwe
ciało Kali osunęło się do wody, z jego piersi wydobył się
gorzki płacz, na który nie pozwalał sobie przy nikim. Siedział,
trzymając jej głowię w łapach, nie pozwalając by rwący nurt
zaniósł ją dalej, ku nieznanemu. Jego serce pękło, czuł się w
środku pusty jak porzucona na plaży muszla, której pozostało
bierne przyglądanie się wydarzeniom rozgrywającym się wokół
niej. Wiedział, co musiał zrobić, lecz nie mógł się ruszyć,
wokół ciała Kali rozkwitła plama krwi, która barwiła wodę na
bladoróżowy kolor. Siedział tak dłuższy czas, praktycznie nie
czując chłodu, który przenikał go do szpiku kości, sam nie
wiedział czy to przez wodę czy przez śmierć, która wzywała go i
przyciągała, by na zawsze mógł połączyć się z ukochaną.
Nastał ten moment, w którym wypuścił z ramion swój sens życia,
który, już jako martwa skorupa, popłynął w dół rzeki. Hyarin
biegł za nią, aż dotarł do dużego odwoju. Woda rozbijała się o
skały, szumiąc groźnie, niknęła gdzieś w dole. Tam czekała
jego miłość. Rzucił się z wystającego kamienia na jej
spotkanie, czując się wolny jak nigdy dotąd.
Na kamiennym stole w jaskini Hyarina
została jego księga, która miała czekać na godnego następcę
lub czytelnika, być może na zawsze już, pozostając nietkniętą.
Otwarta była na ostatniej zapisanej stronie, która została
zapełniona tym samym równym pismem, co reszta kartek oraz jedną
mokrą plamą po samotnej łzie, która zawieruszyła się gdzieś w
przypływie rozpaczy. Przepadła nadzieja, przepadnie i miłość.
Żywa pozostanie jedynie pamięć.
Koniec
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz