piątek, 26 lutego 2021

Od Hyarina - ''Kwiat powstańca'' (opowiadanie konkursowe)

 Na podstawie ballady:

Oraz delikatnie inspirowane pieśnią ''Rozkwitały pąki białych róż''

TEKST

Płonie miasto. Łuna pożogi, rozciągnięta nad zachodnim brzegiem. Powstanie, powstanie.
 
Słońce wstało nad okupowanymi terenami dawnej Watahy Srebrnego Chabra, która oficjalnie przestała istnieć jakiś miesiąc temu. Tak podawały pieczołowicie sporządzane kroniki, opisujące każdy dzień, rozgrywającego się dramatu. Hyarin wstał, przecierając ze znużeniem oczy. Działo się tak wiele, że rzadko wychodził ze swojej jaskini, ślęcząc nad zapiskami, które miały na wieki uwiecznić ten tragiczny czas, mieszkającej na tych ziemiach społeczności. Bezpieczniej też było nie wychylać nosa na zewnątrz, gdzie specjalnie powołany zespół wyłapywał niedobitków, którzy jeszcze w jakiś sposób stawiali opór najeźdźcy. Pozostało ich już niewielu, co parę dni powstałe zaraz po eskalacji konfliktu podziemie dowiadywało się o śmierci kolejnego towarzysza. Basior rzucił ołówek, który dalej trzymał w zębach na blat i poruszył ramionami, próbując rozluźnić napięte mięśnie. Zerknął jeszcze na najwcześniejszy zapis, na dzień przed napaścią. Śmierć Agresta spowodowała chaos, którego nie sposób było opanować. Nie mieli przywódcy, który mógł ich poprowadzić do walki i, mimo starań Szkła, wszystko najwyraźniej poszło według oczekiwań wrogów. Zapanowała panika i dezinformacja, kto chciał – poddał się. Ci, co nie zgadzali się na stawiane przez przedstawicieli Watahy Szarych Jabłoni warunki, ukryli się i modlili o cud. Hyarin z westchnieniem przewrócił kartki, by dotrzeć do drugiego dnia masakry. Napaść na jaskinię medyczną, gdzie wyrżnięto w pień każdego, kto tylko przyznał się do lojalności wobec byłego przywódcy. A przyznali się wszyscy, choć wiedzieli, że to oznaczało wydany na nich wyrok śmierci. Potem praktycznie każdy dzień naznaczony był czyjąś krwią. Rozsądniejsze jednostki chodziły parami lub w drobnych grupach, ale tych, którzy wyruszali w pojedynkę zwykle nie widywano już żywych. Zazwyczaj wczesnym rankiem Szkło i kilku ochotników ruszało na przeczesywanie okolicznych terenów w poszukiwaniu nowych ciał, by zapewnić im, choć częściowo godny pochówek. Natomiast Hyarin spisywał to wszystko z aptekarską dokładnością, w jego kronikach znajdowały się nawet prawdopodobne przyczyny zgonu i ich szczegółowy opis. Czy było to bolesne? Tak, ale największym szokiem i bólem odznaczyła się, dla niego jak i dla innych, śmierć Agresta. Być może dlatego, że został zamordowany przez kogoś, kto w teorii miał być sojusznikiem.
- Można? - z zamyślenia wyrwał go zmęczony głos. Odwrócił się, dobrze wiedząc kogo tam zastanie. W wejściu stał cień dawnego Szkła. Płowa sierść stała się jeszcze bardziej wyblakła niż wcześniej, włosy na pysku i głowie przerzedziły się i gdzieniegdzie posiwiały. Mocno schudł, żebra odstawały mu jak kostusze na średniowiecznych rycinach.
- Proszę – odparł krótko Hyarin, zapraszając go gestem do środka. Za basiorem wślizgnął się jakiś rudawy strzęp sierści, który prędko schował się w wyłomie skalnym, machając trzema okazałymi ogonami. Gospodarz zerknął pytająco na pierwszego ze swoich gości, który zdezorientowany spojrzał po sobie, po czym dopiero dostrzegł smukłą sylwetkę kryjącą się w cieniu.
- Paki – śledczy rzucił karcąco w stronę kryjówki wilka, który zaraz wyszedł zawstydzony.
- Nie chcę zostawać sam, mój dom jest niedaleko ich obozu – szepnął, wodząc od jednego do drugiego szklistymi oczami. Wyglądał trochę lepiej niż Szkło, ale i na nim odcisnęło się piętno ostatnich wydarzeń.
- Wybacz. Wiem, że mieliśmy być sami, ale odkąd Yir... - płowy basior urwał w pół słowa i westchnął. - Poczekaj na mnie na zewnątrz, jakby działo się coś niepokojącego, przyjdź – zwrócił się ponownie do Pakiego, który posłusznie opuścił jaskinię, kładąc się kawałek dalej w zasięgu wzroku rozmówców.
- Jest kolejne ciało – śledczy potarł łapą czoło i spojrzał na kronikarza lekko nieobecnym wzrokiem. - Ciri znalazła Mishę w jakimś rowie, rozciętą na pół. Zakopiemy ją dziś wieczorem. Potem, tam gdzie zawsze, jest spotkanie. Wiem, że bardzo poważnie podchodzisz do swojej pracy, ale liczę na twoją obecność. Czas byśmy podjęli jakąś próbę odbicia naszego domu, jakkolwiek żałosna, by ona nie była.
- Chodzą słuchy, że Dergud podpisał pakt z diabłem – Hyarin uśmiechnął się lekko. Sam nie wiedział czy wierzyć plotkom, ale wrogowie dysponowali ogromnym wojskiem i zasobami, których gromadzenie nie mogło tak po prostu umknąć uwadze sąsiadów. Agrest musiał coś wiedzieć, gdyby trwało to od dłuższego czasu. Czy w innym wypadku alfa z WSJ faktycznie wszedł w konszachty z siłami ciemności?
- Sprowadził dzikie psy zza południowych jezior. Samo to, że nasi sojusznicy zdradzili... - Szkło zaklął pod nosem, ale praktycznie natychmiast przywołał się do porządku. - Nie wiem jak długo trwało ich tajemne porozumienie.
- Dlaczego mówisz mi to wszystko? - grafitowy basior poruszył uszami,w których zadzwoniły kolczyki. Szkło uśmiechnął się blado, bez wesołości jakby ten grymas był zarezerwowany na lepsze czasy. Wyglądał jak uosobienie wojny, ale nie tej mężnej, heroicznej, walecznej. Nie przypominał antycznego posągu gladiatora z powiewającą peleryną i potężnym trójzębem w dłoni, a bezbronną ofiarę, która nikomu nic nie zrobiła, choć musiała teraz płacić najwyższą cenę za błędy osób, które w teorii miały ją poprowadzić do lepszego życia. Takie właśnie jest oblicze wojny. Kryje się w oczach najmniejszych, tych, którzy poumierają z głodu lub z rąk przeciwników. Widok rozdzierający serce, śledczy nagle stał się maleńki jak nowo narodzone szczenię.
- Mówię ci to, ponieważ liczę, że jako kronikarz uwiecznisz to wszystko dla potomnych. Historia pisze się sama, ale potrzebujemy kogoś, kto zamknie ją w przekazie przystępnym dla każdego, dla naszych dzieci. Być może nie dożyjemy jutra. Ale to wszystko przetrwa – wskazał na grubą księgę na stole, która leżała otwarta na zapisie z drugiego dnia napaści na tereny watahy. Nadchodzą od południa, wiedzeni pragnieniem śmierci. Oczy ich ciemne, drapieżne, jak bezdenne studnie, w których nie uświadczy się ni kropli wody. W ostatnich promieniach słońca lśnią wyszczerzone kły. Przeróżnej są maści, niektórzy z żołnierzy to potomkowie czystej krwi wilków. Nadszedł dzień, w którym dziecko ewolucji stanęło do walki ze swoim protoplastą.
Hyarin kiwnął głową, odprowadzając przybysza do drzwi. Na ich widok Paki poderwał się i podbiegł z wyrazem ulgi na twarzy.
- Zjawią się wszyscy, którzy przetrwali. Przyjdź – rzucił na odchodnym śledczy i ruszył w stronę doliny, trzymając się ściany lasu, by nie zostać zauważonym. Obok niego dreptał lisopodobny basior, który pewnie, gdyby mógł, zapadłby się pod ziemię. Kronikarz patrzył jeszcze chwilę za odchodzącymi, po czym wrócił do jaskini. Ponownie usiadł za stołem i przewrócił kartki, by dotrzeć do samego końca księgi, gdzie było wolne miejsce. Zapisał cienkim, równym pismem: Dzień 33. Wraca nadzieja. Choćbyśmy szli w otchłań piekielną, wiemy, że czynimy dobrze. Idziemy po swoje.
Słońce zawisło nisko nad granią, gdy Hyarin dotarł do ukrytego w krzewach przejścia, prowadzącego do kryjówki. U wylotu tunelu dostrzegł leżącą waderę o ciemnym pysku, która wlepiała w niego duże oczy.
- Myśleliśmy, że nas nie zaszczycisz – mruknęła zgryźliwie, ale uśmiechnęła się zaraz i wstała z ziemi.
- Ciebie też dobrze widzieć, Ciri – wykrzywił wargi w pogardliwym uśmieszku i machnął jej ogonem przed nosem, gdy wczołgiwał się do dziury w ziemi. Parę metrów w głąb korytarz rozszerzał się, ale Hyarin i tak musiał iść mocno pochylony. Dotarł wreszcie do dużej jaskini, oświetlonej pochodniami. Sufit ginął w mroku, więc nie można było dokładnie powiedzieć ile pomieszczenia ma metrów wysokości. Ściany mieniły się kolorami za sprawą tkwiących tam kamieni szlachetnych. Basior jednak nie zwracał uwagi na to prozaiczne piękno. Spoglądał na twarze siedzących wokół stołu wilków. Dwa z nich pochylały się nad wytartymi mapami, rozłożonymi na blacie.
- Hyarin! - dobiegł do niego radosny okrzyk, nim drobna wadera jak pocisk uderzyła w jego pierś. Siła z jaką to zrobiła odchyliła go lekko do tyłu.
- Nie chciałam przychodzić, tata mówił, że ciężko pracujesz, ale tak tęskniłam za tobą – wyrzucała z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego. Hyarin objął ją łapą i przysunął jeszcze bliżej do siebie.
- Mogłaś przyjść, to zawsze jakaś odskocznia od tego całego dramatu – basior potarł swój pysk o pyszczek Kali, która rozpromieniła się jeszcze bardziej.
- Patrzcie kogo przyniosło – rzucił wilk o barwie zbliżonej do ciemnego mahoniu. Hyarin skinął głową wszystkim zgromadzonym, ze zgrozą stwierdzając jak niewielu ich pozostało przy życiu. W ciągu miesiąca zżyli się jak prawdziwa rodzina, odejście każdej kolejnej osoby sprawiało, że posklejane serce rozpadało się ponownie. Ten ciemnobrązowy osobnik, który zerkał teraz w jego stronę to Admirał, cudem przeżył pierwsze dni. Obok niego siedziała Tiska, z zaczerwienionymi oczami, najprawdopodobniej od łez, których nie próbowała już nawet wstrzymywać. Magnus zginął tydzień temu, a czas najwyraźniej nie leczył ran w tym przypadku. Dalej Szkło i Duch, z nosem w mapach, przesuwali niewielkie kamienie po narysowanych lasach i wzdłuż płaskich rzek. Nieco z boku trzymał się Paketenshika, nerwowo drapiący łapą w ziemi. Hyarin wrócił myślami do swoich zapisków. Yira znaleziono martwego nieopodal wybrzeża, miał poderżnięte gardło i rozszarpany brzuch. Paki zdawał się dalej nie wierzyć w jego śmierć. W kącie siedziała Lato jak zwykle samotnie, nie wykazując zbytniego zainteresowania całą sytuacją. Ostatnimi, którzy okupowali akurat lewą część jaskini byli C6, Revasserie i Almette, która niefortunnie wróciła z podróży. Za Hyarinem zeszła Ciri, która skierowała się prosto do Admirała. Kronikarz delikatnie odsunął Kali i podszedł z nią do stołu.
- Skoro są wszyscy, możemy zaczynać – w głowie wilka odezwał się głos Ducha, który podniósłszy wzrok znad stołu wpatrywał się teraz wprost na niego. - Przyniosłeś ze sobą sprawozdanie?
W odpowiedzi otrzymał teczkę z opisanym każdym dniem ostatniego miesiąca, którą otworzył powoli i z nabożną niemal czcią wyciągnął schowane tam kartki.
- Jak sami widzicie, przeżyła nas dwunastka. Prawie jak Apostołowie – zaśmiał się na to porównanie, ale cała reszta milczała, wsłuchując się w chłodny głos Ducha. Po chwili milczenia strateg podjął na nowo:
- Może i tak. Będziemy apostołami nowego świata. Nawet, jeśli polegniemy, idea w imię, której walczymy, przetrwa w naszej śmierci. Nie będę mówił tu o tych, którzy przeszli na stronę wroga, by ratować swoją skórę – skrzywił się. - Plan jest ryzykowny, praktycznie niemożliwy do zrealizowania – po jaskini przebiegł pomruk dezaprobaty. Nie było to motywujące, wręcz przeciwnie, sprawiło, że morale drastycznie spadło. Biały basior nie zważał na to i ciągnął dalej:
- Jutro w południe wzniecimy powstanie. Przestajemy się kryć pod ziemią jak szczury, jeśli przyjdzie nam umrzeć to godnie. Nasza walka opierać się będzie na sabotażu i starej, dobrej wojnie partyzanckiej. Jest nas za mało na otwartą konfrontację. Od tej pory nikt nie chodzi sam, zostajecie podzieleni na trzyosobowe grupy, w każdej jest przynajmniej jeden wojskowy, który ma stosowne przeszkolenie. O ile cokolwiek w tej sytuacji jest stosowne... - dodał ciszej z lekko wyczuwalną ironią, na którą Szkło uśmiechnął się ze smutkiem, po czym przejął od niego pałeczkę:
- Bez zbędnego przedłużania. Grupa pierwsza ''Granatnik'' to Ciri, Admirał i Paketenshika – pierwszy dream team stanął razem przed stołem, czekając na wytyczne. - Zajmujecie się podkładaniem ładunków wybuchowych. Tutaj macie wszystko rozpisane – śledczy podał im kartkę i wymienił kolejne drużyny:
- Grupa druga, ''Sójka'' – Duch, Almette i Tiska. W skrócie powiadamiacie resztę o zbliżających się wrogich oddziałach i przewidujecie ich kolejne ruchy. Grupa trzecia, ''Zośka'' – Hyarin, Kali i C6. Wam przypadło w udziale działanie o charakterze sabotażowym, głównie zapobieganie wykonania manewrów wroga. I grupa czwarta, ''Koń trojański'' – ja, Lato i Revasserie. Desant i wywiad.
Wszyscy spojrzeli po sobie i zaczęli przeglądać otrzymane od Szkła szczegółowe instrukcje. Hyarin z ulgą przyjął fakt, że będzie mógł mieć Kali przy sobie. Zerknął na trzymaną w ręku kartkę. Jutro blisko południa niedaleko zachodniej ściany gór będzie przemieszczał się oddział zaopatrzeniowy. Zadaniem jego grupy będzie ich zatrzymać, by ''Granatnik'' mógł zrobić swoje. Nie wydawało się to zbyt trudnym zadaniem. Uśmiechnął się złowieszczo. Gra trwa.

Widzę ludzi jak idą na rozstrzelanie. Jak oczy dziecka płoną. Zmiłuj się nad nimi, Panie!

 
Noc nie była zbyt łaskawa dla dwunastki ocalałych. Nim Hyarin i Kali zasnęli wtuleni w siebie, rozmawiali jeszcze chwilę o ostatnich wydarzeniach.
- Ciężko mi uwierzyć, że Mundus to zrobił. Byłam pewna, że jest lojalny wobec Agresta, wobec nas wszystkich... - wadera zdusiła zbierający się w gardle płacz i uspokoiła oddech. Leżący obok niej basior kiwnął powoli głową.
- W tej sytuacji jestem skłonny uwierzyć, że Dergud maczał palce w tym, co powinien zostawić w spokoju – szepnął, przypominając sobie słowa Szkła. ''Mają broń palną, dzikie psy i rosomaki z północnych gór. Każdy z żołnierzy uzbrojony jest w pikę z żelaznym ostrzem, tarczę i sztylet. W przypadku walki na otwartej przestrzeni prawdopodobnie byliby uformowani w czworobok, słabsi z przodu. Nawet w takim wypadku nie damy rady się przedrzeć, pozostaje zasadzka.'' Kali nie odpowiedziała już, zasnęła przytulona do jego boku. On również złożył łeb na ziemi i osunął się w ciemność, ostatnią względnie spokojną noc.
Gdy obudził się rano, wadery nie było przy nim. Opanowując narastającą panikę, wyszedł na spotkanie chłodnego, letniego poranka. Pogoda wydawała nie przejmować się tym, co zaraz rozegra się na tej ziemi. Niebo było czyste, co zapowiadałoby upał, lecz Hyarin czuł, że okoliczności będą sprzyjające ich działaniom. Nawet wiatr w akcie solidarności wiał w stronę morza, co znacznie ułatwiało przekradnięcie się niezauważonym. Pobiegł w stronę jaskini Kali, czując z każdym zakrętem oddech śmierci na karku. Zastał ją w przedsionku, przygotowującą się do wyjścia. Rzucił się na nią z wyrazem bezbrzeżnej ulgi na pysku.
- Nie strasz mnie tak więcej, szczególnie w takich czasach – zażądał z nutą rozpaczy, lecz prędko zamilkł, widząc jej zaczerwienione oczy. Zbliżył się powoli do niej i pocałował delikatnie, czując jej mokry od łez nos.
- Boję się – szepnęła, gdy oderwali się od siebie i dopiero wtedy zobaczył, że jej usta spłynęły krwią. Otarł ją, tak samo jak jej mokre policzki.
- Będziemy tam razem. Pomyśl, że idziemy po lepsze jutro – spróbował ją uspokoić, ale ona tylko potrząsnęła głową.
- Dobrze wiesz, że idziemy po śmierć – powiedziała z pasją jak poeta romantyczny, który w tej krótkiej frazie chce wylać na zewnątrz cały swój ból w nadziei, że ktoś go w końcu dostrzeże. Hyarin zerknął na słońce, które sięgało już zenitu.
- Już czas. Czeka nas kawałek drogi – powiedział, a gardło ścisnął mu blady strach. Nie o siebie, a o nią. O jego jedyny sens życia.

Tak łzami zalewa się świat. Krwawą łzą budzi się świt. Bo to deszcz krwi.

 
Wszyscy byli na swoich miejscach. Hyarin widział jedynie czubki uszu Ciri, która chowała się wraz ze swoją grupą w zaroślach po drugiej stronie wąwozu, którym miało dostać się zaopatrzenie do obozu WSJ. Zadaniem ''Zośki'' było zabarykadowanie drogi trzema zwalonymi drzewami. Czekali w skupieniu na ustalony sygnał. Wystarczyło, że konwój zbliży się jeszcze tylko parę metrów. Wtem rozległ się głuchy odgłos strzałów.
- Co jest? - syknął C6, nadstawiając uszu. Zaczęli się rozglądać, naprzeciwko ich kryjówki też widać było spore poruszenie. Zza krzewu leszczyny mignął rudy ogon Pakiego, ale ten najwyraźniej szybko przywarł do ziemi, nasłuchując jak pozostali. Pochód zatrzymał się, jeden z wilków idących na przedzie ruszył w przeciwną stronę, by sprawdzić, co się dzieje. Reszta okrążyła skrzynie z zapasami, najwyraźniej mając zamiar bronić ich nawet kosztem życia. Hyarin zaklął w duchu, obserwując jak grupa tworzy zwarty krąg. To, by było na tyle, jeśli chodzi o element zaskoczenia. Po dłuższej chwili oczom wszystkich ukazał się niewielki oddział zwiadowczy wroga, który prowadził Szkła, Lato i Res. Futra całej trójki zdobiła krew, nie wiadomo czy ich czy tych, przez których zostali schwytani. Sabotażyści przysunęli się bliżej, by usłyszeć krótką rozmowę.
- Rebelianci. Chcieli się przedostać przez zaporę. Dalej wierni tamtemu – groźnie wyglądający czarny basior, dowódca zwiadowców, splunął pod nogi Szkła, który nawet na niego nie spojrzał. Stał dumnie, z wypiętą piersią jak zwycięzca, spoglądając władczo na swoich oprawców. Mimo wymizerowanej postury, zniszczonej przez ostatnie dni, przypominał młodego księcia podczas własnej koronacji na pana świata. Czy to tak umierał Agrest? Czy tak wyglądał, gdy Mundus wydusił z niego ostatnie tchnienie życia?
- To chyba jego brat, nic dziwnego – mruknął niepewnie ten od zaopatrzenia, wyraźnie czując respekt do swojego przedmówcy. Tamten przyjrzał się Szkłu z nagłym zainteresowaniem.
- Może pora, byś do niego dołączył, co? - zaśmiał się okrutnie, po czym przyłożył pistolet do karku śledczego i bez zawahania strzelił. Dwie wadery, które mu towarzyszyły, zdążyły wydać z siebie tylko zduszony okrzyk, nim spotkał je ten sam los. Hyarin z trudem przełknął ślinę i poczuł jak pierś rozrywa mu niemy krzyk, którego nikt nigdy nie usłyszy.
- Tato... - szepnęła Kali tonem pełnym niedowierzania, by zaraz krzyknąć głośniej: - Tato!
Kronikarz chwycił ją, zanim zdążyła wybiec na otwartą przestrzeń. Jej ciałem wstrząsał szloch, wyrywała mu się z łap, pragnąc dostać się do zwłok ojca.
- Uspokój się! Już mu nie pomożesz – wychrypiał Hyarin, ciągnąc ją w stronę lasu. Ruszyli biegiem, odprowadzani przez dźwięk wystrzałów, które już nie miały szansy ich dosięgnąć.

Ziemia splamiona posoką. Zdeptana, plugawa.

 
- Ja … chcę zostać sama – Kali uśmiechnęła się słabo i zniknęła w czeluściach jaskini. Nawet w takiej chwili miała siłę, by robić dobrą minę do złej gry. Hyarin stał w progu, niepewny, co powinien zrobić dalej. Ostatnią rzeczą, na którą miał ochotę było zostawianie jej teraz samej. Usłyszał jeszcze cichy szelest, nim zapadła złowroga cisza, taka jak po trzech śmiertelnych strzałach, które odebrały życie ich przyjaciołom. Ich rodzinie. W końcu po paru minutach stróżowania, odszedł w stronę jaskini, w której wczoraj o tej porze zebrali się wszyscy. Wiedział, że w razie czego wyczuje niebezpieczeństwo, w którym hipotetycznie mogłaby się Kali znaleźć.
- W razie czego, zawołaj mnie – powiedział do ciemności, która panowała w jej domu, nim sam zwrócił się ku obliczu nocy, która bezlitośnie zamknęła w żelaznym uścisku cały świat wokół.
W jaskini zastał Ducha. Biały basior siedział za stołem ze szklanką substancji wiadomego pochodzenia, sądząc po stanie jego świadomości. Chwiał się na boki, jego mętny wzrok zwrócił się w stronę Hyarina dopiero po chwili.
- To koniec – rozbrzmiał w głowie kronikarza zaskakująco trzeźwy głos. Zimny i obojętny, przez co mogłoby się wydawać, że w ogóle go to nie obeszło. Do momentu aż wstał i, patrząc nieprzytomnie na towarzysza, strzelił sobie w głowę z pistoletu, który trzymał w łapie. Ostatnim odgłosem, który dotarł do uszu zszokowanego basiora było ciężkie tąpnięcie ciała o ziemię. I znów cisza, w której pozostał zupełnie sam. Samotny żeglarz pośród okrutnych fal morza cierpienia.

Słyszę dudnienie karabinu. Obrzydliwy to dźwięk. Niczym brawa. Oszalałego w euforii tłumu.

 
Brzask ujawnił jeszcze jedno ciało. Tiska leżała zwinięta w kłębek w odległości kilometra od bazy WSJ. Zwłoki grupy wywiadowczej ocalali zaciągnęli do kryjówki, gdzie dołączyły do martwego Ducha, którego Hyarin zostawił tak jak padł po strzale. Garstka powstańców rozeszła się zaraz po zakopaniu każdego z ciał. Nie mieli pojęcia o swoich planach, być może część miała zamiar uciec, taką przynajmniej miał nadzieję grafitowy basior, zmierzający do Kali, która nie pojawiła się na pogrzebie. Skinął głową Ciri i Admirałowi, jakby podświadomie czując, że widzi ich ostatni raz. W drodze do jaskini ukochanej skierował się w stronę Różanego Wodospadu. Wokół rozlewiska rosły krzewy róż o każdym możliwym odcieniu czerwieni, różu i fioletu. Zerwał jedną, najpiękniejszą jaką znalazł, o płatkach koloru głębokiej purpury, na których wdzięczyły się ku słońcu krople porannej rosy.
- Nie mogę odejść z ziemi moich ojców – szepnęła wadera, obracając kwiat w łapach. Siedzieli przed jaskinią, on z pyskiem zwróconym ku zachodzącej gwieździe, ona z wzrokiem wbitym w trawę, zbyt zieloną, zbyt soczystą jak na te okrutne czasy.
- Czy ofiarujesz mi ten smutek, który ciąży ci na sercu? - szepnął, przysuwając się bliżej. Popatrzył na nią dopiero, gdy wyczuł uporczywe spojrzenie wbite w niego. W jej oczach dostrzegł niespodziewaną pewność jakby podjęła już decyzję, co robić.
- Umrę wraz z moją rodziną. Niech pochłonie mnie miejsce, które widziało jak dorastałam – rzekła, nie odpowiadając na jego pytanie bezpośrednio, jednak wiedział, że w ten sposób okazała największe zaufanie.
- Wiesz, gdzie rosną najpiękniejsze róże? - uśmiechnął się, ocierając pysk o jej nos. Uśmiechnęła się na to z niespodziewaną ulgą. Nie spodziewał się, że będzie szukała u niego aprobaty do swojego planu.
- Chcę umrzeć wśród nich. Chcę stać się jedną z dzikich róż. Lecz potrzebuję twojej pomocy. Sama nie dam rady.

Skąd ten śmiech, dlaczego się śmiejesz? Jego obłąkana twarz zastygła. Nie chcesz umierać? Lepiej jest umrzeć, niż dalej trwać w ich sidłach.

 
Gdy tylko słońce wzeszło, dwoje tragicznych kochanków, których miłość zastała w najgorszym czasie z możliwych, udali się ku wodospadowi. Powitały ich krwawe kwiaty, lekki powiew wiatru, piękne oblicze letniego poranka, świat, który zdawał się całym sobą ich przekonywać, że istnieje inne wyjście. Jednak w oczach Kali lśniła determinacja, której nie sposób było zburzyć. Usiadła nad brzegiem, zanurzając łapę w chłodnej wodzie, rozkoszując się jej ostatnim w życiu dotykiem. Po chwili odwróciła głowę w stronę Hyarina, który stał kawałek za nią. Zdał sobie sprawę, że to wszystko dzieje się naprawdę, że zaraz pomoże wilczycy odejść z tego świata. Tej, którą pokochał prawdziwie szczerym uczuciem. Ona odejdzie teraz z jego ręki na jej własną prośbę.
- Dziękuję ci, kochanie – szepnęła, gdy zbliżył się, wyczuwając, że drży nie mniej niż on sam.
- Świat jest okrutny. Coś tak pięknego przepadnie. Najwspanialszy kwiat jaki ktokolwiek mógł ujrzeć... – odparł słabo, próbując nie dopuścić, by łzy, które cisnęły mu się do oczu znalazły drogę na zewnątrz. W odpowiedzi Kali ujęła jego twarz w dłonie i złożyła na jego wargach delikatny pocałunek.
- Dołączysz do mnie za chwilę – wyszeptała, odsuwając się i zamykając oczy, wciąż z cieniem uśmiechu na pysku. Hyarin z ogromnym bólem rozwarł szczęki i jednym ruchem zacisnął je na gardle wadery, wykorzystując do tego pokłady swojej mocy. Z otwartej tętnicy trysnęła ciepła krew, ochlapując mu żuchwę i klatkę piersiową. Dopiero, gdy martwe ciało Kali osunęło się do wody, z jego piersi wydobył się gorzki płacz, na który nie pozwalał sobie przy nikim. Siedział, trzymając jej głowię w łapach, nie pozwalając by rwący nurt zaniósł ją dalej, ku nieznanemu. Jego serce pękło, czuł się w środku pusty jak porzucona na plaży muszla, której pozostało bierne przyglądanie się wydarzeniom rozgrywającym się wokół niej. Wiedział, co musiał zrobić, lecz nie mógł się ruszyć, wokół ciała Kali rozkwitła plama krwi, która barwiła wodę na bladoróżowy kolor. Siedział tak dłuższy czas, praktycznie nie czując chłodu, który przenikał go do szpiku kości, sam nie wiedział czy to przez wodę czy przez śmierć, która wzywała go i przyciągała, by na zawsze mógł połączyć się z ukochaną. Nastał ten moment, w którym wypuścił z ramion swój sens życia, który, już jako martwa skorupa, popłynął w dół rzeki. Hyarin biegł za nią, aż dotarł do dużego odwoju. Woda rozbijała się o skały, szumiąc groźnie, niknęła gdzieś w dole. Tam czekała jego miłość. Rzucił się z wystającego kamienia na jej spotkanie, czując się wolny jak nigdy dotąd.
Na kamiennym stole w jaskini Hyarina została jego księga, która miała czekać na godnego następcę lub czytelnika, być może na zawsze już, pozostając nietkniętą. Otwarta była na ostatniej zapisanej stronie, która została zapełniona tym samym równym pismem, co reszta kartek oraz jedną mokrą plamą po samotnej łzie, która zawieruszyła się gdzieś w przypływie rozpaczy. Przepadła nadzieja, przepadnie i miłość. Żywa pozostanie jedynie pamięć.
 
Koniec

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz