wtorek, 9 lutego 2021

Od C6 - "Na Pół"

Nasza historia zaczyna się daleko stąd, chociaż nie aż tak dawno temu. Nad szeroką jezdnią asfaltową, znikającą donikąd po dwóch stronach horyzontu, zebrała się grupka wilków, silnych, rześkich i młodych. Jeden z nich wpadł bowiem na pomysł sprawdzenia, którego basiora można nazwać dzielnym, a którego nie. Jezdnia przecinająca tereny tej odległej watahy nie była specjalnie uczęszczana, ale wielkie, żelazne pojazdy, które raz na jakiś czas śmigały przez oczami wilków, rozpędzały się do takich prędkości, by nazwać to miejsce niezwykle niebezpiecznym. Oczywiście szczeniakom kategorycznie zakazywano się tam bawić, przez co ten zakazany owoc był jeszcze bardziej pożądany przez nastolatka. Każdy kto przeszedłby na drugą stronę jezdni w pobliżu tych rozpędzonych potworów, stałby się w oczach swoich rówieśników o wiele bardziej dorosły. Wszystkie te elementy razem wręcz musiały ostatecznie zrodzić z siebie pomysł na nocną grę w cykora.
- No, to kto pierwszy?- odezwał się Leo, złoty basior, najstarszy ze swojego grona.
Był on twórcą gry już dawno temu, gdy jako pierwszy przebiegł przez drogę, zadziwiając wszystkich, którzy to widzieli (lub później usłyszeli). Tylko on nie musiał już niczego innym udowadniać, więc naturalnie przyjął rolę sędzi.
- Ej, ej, patrz!- Z tyłu zgromadzenia doszedł cichy szept, który zwrócił uwagę na grupkę gapiów trzymającą się z tyłu.
Kilka wader przyglądała im się, obserwując ten cały zabawny rytuał męskości ze skrytą ekscytacją.
Gdy tiry wjechały na jezdnię, pierwsi śmiałkowie podjęli próbę. Nie sztuką było przebiec, gdy droga była pusta, więc większy podziw zbierały dramatyczne ucieczki spomiędzy kół żelaznych maszyn. Basiory, którym udało się przebiec, wyły wniebogłosy do grupy, niektóre mdlały z przejęcia lub ledwo ustawały na chwiejnych nogach. Wszystkie miały za to na pyszczkach wymalowany adrenalinowy wyszczerz.
Nagle spomiędzy wader wyszedł kulejący biało-brązowy basior.
- E, kaleka!
- Na co on tu...
- Na co wychodzi, przecież był u swoich! - żart skwitowała salwa rechotu.
- Iszu...- Jedna z wader złapała go za ogon.- Zostaw ich, to półgłówki.
- Iszu jednak jej nie słuchał. Wyrwał swój ogon z uścisku i brnął dalej między wyższymi, silniejszymi od niego basiorami, aż stanął dumnie przed Leo. Jego wzrok zdradzał wiele, był zdeterminowany i przejęty, jakby wyzywał złotego basiora na pojedynek.
- Jak tam kulasie, chcesz przebiec?- Mruknął z wyższością lider grupy.
- Iszu!- Zawołała po niego wadera z przejęciem w głosie.- Chodź tu, proszę.
- Właśnie kulasie, wracaj już, bo sobie coś zrobisz!
- Nie, nie czekajcie, to może być ciekawe.- uspokoił tłum złotowłosy basior. - Niech się chłopak wykaże.
Tłum rozstąpił się, otwierając basiorowi drogę na asfalt. Iszu drżał z przejęcia, stał na granicy trawnika udając, że się nieudolnie rozciąga. Obserwował spojrzenia swoich kolegów, przejętych i niedowierzających, że on, to słabe, kulawe NIC rzuca się w paszczę śmierci po tytuł prawdziwego basiora. Widział rozchylone subtelnie pyszczki wader, ich łapki tulące siebie nawzajem w emocjach. Widział też jej wzrok, który pierwszy raz spoczął na niego i tylko na niego, co więcej na upajająco długą chwilę. Do tego momentu nie był nawet pewny, czy w ogóle kiedyś spotka go ten zaszczyt. Obudziła się w jego wnętrzu nawet pewna nadzieja, że może to nie być ostatni raz.
Odwrócił się twarzą do jezdni, stanął w pozycji startowej i nadstawił uszy na nadjeżdżający hałas. Gdy szary prostokąt nadjechał wystarczająco blisko, wilk rzucił się przed siebie.
Iszu nie tylko nie zyskał wtedy tytułu basiora, ale stracił coś znacznie cenniejszego.
Ciężarówka pojechała dalej, a jej cichnący turkot ulatniał się w nicość tak, jak ulatniała się atmosfera żartu z miejsca gry. Wilki długo stały w osłupieniu, wpatrując się w bezosobową kupkę futra odrzuconą na poboczne parędziesiąt metrów dalej. Czekały na jakikolwiek ruch, ale żaden ruch nie następował. Wreszcie ktoś odważył się poruszyć. Wilki z drugiej strony wróciły do reszty, gdy jezdnia była pusta. Wszyscy bezgłośnie stwierdzili, że dorośli nie dowiedzą się, co się tutaj wydarzyło, ani kogo to był pomysł. Jednak starszyzna wkrótce i tak pozna prawdę, ale nie zdąży już ujrzeć ciała na poboczu. Do następnego wieczora zniknąć ma ono w niewyjaśnionych okolicznościach.
Wczesnym rankiem tym odcinkiem drogi przejeżdżać ma pojazd pomocy drogowej. Szary, starszej daty van zwolnił, gdy jego kierowca dostrzegł brunatny kształt nieopodal jezdni i zatrzymał się na poboczu. Wyszedł z niego niski, krępy, podstarzały mężczyzna z błotnisto-zielonym uniformie pracownika fizycznego. Przystanął nad znaleziskiem i przyjrzał mu się dokładnie, jakby coś szacował. Po namyśle mruknął coś do siebie i poszedł na tył samochody, by wyjąć ze środka plastikowy, czarny worek na odpady bio i szeroką łopatę. Zabrał się do sprzątania, zawiązał czerwone tasiemki i zataszczył wór do bagażnika. Truchło nie trafiło jednak na stos odpadków, ale do szerokiej lodówki, bijącej ze środka lodowatym światłem. Mężczyzna zamknął wieko i ustawił na ekranie dotykowym domyślną temperaturę, po czym wyjął z kieszeni holograficzny notes i zapisał w nim dokładną datę, godzinę i krótką notatkę.
- Kierunek dom, muszę się czymś zająć.- powiedział w nicość.
- Dobrze. Ustawiam destynację. na. “ośrodek badawczy im. Henrixa”. - odpowiedział mu robotyczny głos z głośników, po czym auto samo wjechało na pas.

C.D.N

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz