wtorek, 9 lutego 2021

Od Pakiego CD. Yira - "Projekt Różowego Słońca" cz.24

Otworzył oczy, wciąż przytulony do atramentowego futra porastającego wilcze ciało. Jego zmysły podpowiadały mu, gdzie jest, nawet bez potrzeby rozglądania się. Wrócili do wnęki w skale, gdzie znaleźli schronienie po przygodzie w ludzkim laboratorium. Pod nimi zamiast marmurowych płyt znajdowała się zimna, miękka ziemia, porośnięta niziutką, ledwo wystającą spomiędzy brązowo-szarych ziaren trawą. Wiatr, niby coś tak codziennego i normalnego, po czasie spędzonym w Pandemonium wydawał się wprawnym grajkiem odgrywającym najcudowniejsze melodie na gałęziach drzew, relaksujące dla umysłu i ciała. Dlaczego dopiero teraz potrafił dostrzec piękno świata go otaczającego? Pewnie tak samo, jak widzi góry góral. Dla niego jest to norma, ale jeśli opuści swój dom na jakiś czas, po powrocie będzie urzeczony niby tak dobrze znanymi widokami.

O ile wylegiwanie się ze swoim ukochanym było przyjemnie, obaj musieli wreszcie podnieść się na nogi i poukładać na spokojnie w głowie to, co właśnie się wydarzyło. Pierwszy do tego gestu był, jak zresztą bywało niemal zawsze, Paketenshika. Nieważne, ile wysiłku to wymagało, wydostał się z ciepłych objęć Yira, by usiąść tuż obok, rozejrzeć się po najbliższej okolicy... i ujrzeć Zuvę przypatrującego się im obu z niezbadanym wyrazem twarzy, a jednocześnie ogromną dozą ciekawości przebijającą się przez różowe oczy, zupełnie jakby zobaczył nieznany gatunek zwierzęcia. Rudzielec poczuł ciarki przebiegające po plecach.

– Co się stało? Jak długo nas nie było? – zaczął zadawać pytania jeszcze zanim się zorientował, że coś tu nie gra. Przypomniał sobie dziwną świadomość, że to właśnie Myuu.2 wysłał ich obu do Pandemonium. Od razu ugryzł się w język. Milczenie przejęło górę.

– Zaledwie niecałą godzinę. Spodziewałem się, że dłużej wam to zajmie.

– Wiedziałeś, co się z nami dzieje? – Yir, dotychczas zaledwie bierny słuchacz, poderwał się na równe nogi. Grzywka opadła mu na oczy, jednak szybko odgarnął ją na boki. Teraz w pełnym świetle dnia można było podziwiać jego mieniące się tęczówki, w których wyraźnie nakreślała się informacja, że basior nie miał pojęcia o sprawcy całego zajścia. Z tej racji jego pytanie zostało zignorowane.

– Dlaczego nas tam wysłałeś? – Choć Paki czuł wibrujące w środku emocje, z których najgłośniejsza zdecydowanie była wściekłość, na zewnątrz pozostawał spokojny. Niepokojąco spokojny. Sam nie do końca zdawał sobie z tego sprawę, ale z jego osoby biło ogromne zimno, które spowodowało, że sam wynik eksperymentów ludzkich, podobno najpotężniejsza istota, na jaką mogli natrafić, cofnął się o krok, machając szaleńczo ogonem. U kotów stanowiło to wyraz niepokoju. Strachu, można by rzec. Uciekał wzrokiem od piorunów ciskanych przez kaczeńce uwięzione w oczach wychowanka lisów, nie będąc w stanie zachować kamiennej twarzy.

– Widziałem, że nie radzicie sobie z relacją, jaka was łączy. Postanowiłem zainterweniować. – Zuva jakby się skulił, niesforny ogon podwijając pod siebie. – Wysłałem was w odosobnione miejsce, byście mieli czas porozmawiać... byście byli zmuszeni porozmawiać – położył nacisk na przedostatnie słowo – zamiast kłócić się i unikać tego tematu, zastępując go innym. Udało mi się...

– I co? Zamierzasz teraz robić za swata? Takie jest twoje powołanie? – Głos Paketenshiki kłuł niczym siarczysty mróz podczas zimowej nocy. Lód wdzierał się do wnętrza wszystkich słuchających, najgłębiej sięgając oczywiście laboratoryjną istotę. To nie była zwykła wymiana zdań, choć nikt nie potrafił stwierdzić, jakie konsekwencje będzie miał ostateczny koniec tej konwersacji.

– Ja... Cóż... Ja... – Wiesz, że jest źle, gdy nawet ktoś taki potężny i pewny siebie jak Myuu.2 nie może znaleźć słów, by obronić się spod ataku kryształowych mieczy. – Chciałem pomóc. Ja...

– Zuva – wtrącił się w zdanie wychowanek lisów, jego sama obecność równie bolesna co rozgrzany piach pustynny, co dostał się do gardła. – Nie obchodzi mnie, czy chciałeś pomóc. Wysłałeś nas do Pandemonium, królestwa demonów, gdzie nietrudno o zgon, szczególnie dla takich mało użytecznych wilków jak my dwaj. Yir dostał świra od Sali Śmierci, bo zdarzyło mu się kiedyś umrzeć i rozwalił sobie czaszkę na drzwiach. Mógł zginąć. Co byś zrobił, gdybyśmy nie pogodzili się na czas? Dałbyś mu umrzeć?

– Ja... Przepraszam. – Wielki kot opadł na cztery kończyny, sygnalizując swoją uległość. Zapewne gdyby wyrostki na głowie były uszami, położyłby je po sobie. – Nie chciałem wam wyrządzać krzywdy. Myślałem, że czynię dobrze.

Pozycja Pakiego w tej sytuacji zmieniła się diametralnie. W jednej chwili przestał być szalejącą burzą uwięzioną pod pomarańczowym futrem, wciąż zdolną do ciskania lodowych sztyletów, a zamiast tego w jej miejscu pojawił się nauczyciel. Opiekun, którym rudzielec zawsze gdzieś w głębi serca był i nie mógł się tej cechy pozbyć. Rozluźnił mięśnie, uszy odchyliły się nieco do tyłu, dając wszystkim do zrozumienia, że odpuścił pozycję bojową. Podszedł do różowej istoty, która przecież nie miała czasu się nauczyć granic zdrowego rozsądku na poziomie zwykłego mieszkańca lasu i położył delikatnie łapę na jej ramieniu. Dziwnie się rozmawiało z czymś, co miało jednocześnie kocią i ludzką twarz, a do tego oczy były zdecydowanie zbyt duże na czaszkę, w której były umiejscowione, jednak tego tematu nie mógł tak po prostu przełożyć ani odpuścić. Ktoś musiał wytłumaczyć biednemu Zuvie, zanim chłopina narobi sobie kłopotów.

– Plan miałeś dobry. Tylko wykonanie ciulowe. – Delikatny uśmiech zagościł na wilczej twarzy. – Są o wiele lepsze, bezpieczniejsze miejsca, do których możesz wysyłać skłócone pary. Sam na pewno je znajdziesz. Może już nawet znasz. A poza tym staraj się przemyśleć każdą swoją akcję. Dla ciebie mogą wydawać się normalne, logiczne, codzienne, jednak większość istot nie spotkała się nigdy z darem, jaki posiadasz. Musisz być ostrożny. A tak swoją drogą, nie nadajesz się na swata. Nie kiedy nigdy sam się nie zakochałeś.

Dwóch mężczyzn wymieniło porozumiewawcze uśmiechy. Wiedzieli, co oznaczają obecne wydarzenia, nawet jeśli żaden z nich niekoniecznie się nad tym zastanawiało. Zuva podniósł się na swoje tylne nogi, które służyły mu do chodzenia (a raczej stania, gdyż stwór rzadko kiedy faktycznie chodził w ogólnie rozumianym znaczeniu tego słowa), a Paki zwrócił się już ogólnie do swoich towarzyszy.

– Mamy jeszcze trochę czasu, zanim będziemy musieli się pożegnać. Ale już teraz będziemy wracać do Watahy Srebrnego Chabra. Przyszykujcie się, z rana wyruszamy.

<Yir?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz