Simone, zaczekaj!
Simone... zaczekaj. Hm.
Gdy dotarliśmy nad wodospad, wszystko wskazywało na to, że nasza wycieczka na chociaż krótki moment przerwana zostanie jedną z tych tradycyjnych chwil melancholijnego zastanowienia, kiedy to dwa wilki wspólnie dostrzegają cały ogrom piękna otaczającego je świata, siadają nad brzegiem i przez dziesięć minut wpatrują się w spadającą ze skały wodę.
Jednak ten dzień był po prostu szary i niewyględny. No.
Nie odnajdując w sobie już ni nutki energii, która zdawała się ulatniać stopniowo od chwili, gdy postawiliśmy pierwsze kroki na niedostrzegalnej gołym okiem ścieżce życia prowadzącej w kierunku Różanego (pffff...) Wodospadu, położyłem się na brzegu i z głową na łapach, beznamiętnie zacząłem przypatrywać działaniom Simone. Ta natomiast, zachowując więcej ode mnie ekspresji, podeszła do zamarzniętej tafli wody, usiadła nad nią i zaczęła myśleć o czymś, co być może nie powinno, a jednak wzbudziło iskierkę mojego zaciekawienia.
Nie odnajdując w sobie już ni nutki energii, która zdawała się ulatniać stopniowo od chwili, gdy postawiliśmy pierwsze kroki na niedostrzegalnej gołym okiem ścieżce życia prowadzącej w kierunku Różanego (pffff...) Wodospadu, położyłem się na brzegu i z głową na łapach, beznamiętnie zacząłem przypatrywać działaniom Simone. Ta natomiast, zachowując więcej ode mnie ekspresji, podeszła do zamarzniętej tafli wody, usiadła nad nią i zaczęła myśleć o czymś, co być może nie powinno, a jednak wzbudziło iskierkę mojego zaciekawienia.
- Pływają tu jakieś ryby?
- Pewnie tak, tylko teraz są na dnie - odmruknąłem sennie.
Niezniechęcona wilczyca znów uśmiechnęła się enigmatycznie, po to jedynie, by powitać na świecie nowonarodzonego, przeręblowego syna, płaczącego rzewnymi łzami nad kawałkiem owalnego, przywodospadowego jeziorka. Gdy wypłakał się już zupełnie i wywiercił w swojej krągłej twarzy głęboką na półtora czy dwa metry dziurę, jego biała matka na swoich cienkich, zgrabnych nóżkach, zrobiła jeszcze kilka krótkich kroczków po lodzie i bezceremonialnie wsadziła mu głowę do paszczy.
Wstrzymując oddech, gwałtownie podniosłem swoją. Potem powoli opuściłem do poprzedniej pozycji, widząc i czując, że z niewiastą chyba wszystko w porządku. Wrażenie moje poparł widok jej ociekającej wodą włosów, spod których, gdy oczywiście wynurzyły się z powrotem na powierzchnię, wystawała srebrzysta ryba. Skrzywiłem się nieznacznie.
Niezniechęcona wilczyca znów uśmiechnęła się enigmatycznie, po to jedynie, by powitać na świecie nowonarodzonego, przeręblowego syna, płaczącego rzewnymi łzami nad kawałkiem owalnego, przywodospadowego jeziorka. Gdy wypłakał się już zupełnie i wywiercił w swojej krągłej twarzy głęboką na półtora czy dwa metry dziurę, jego biała matka na swoich cienkich, zgrabnych nóżkach, zrobiła jeszcze kilka krótkich kroczków po lodzie i bezceremonialnie wsadziła mu głowę do paszczy.
Wstrzymując oddech, gwałtownie podniosłem swoją. Potem powoli opuściłem do poprzedniej pozycji, widząc i czując, że z niewiastą chyba wszystko w porządku. Wrażenie moje poparł widok jej ociekającej wodą włosów, spod których, gdy oczywiście wynurzyły się z powrotem na powierzchnię, wystawała srebrzysta ryba. Skrzywiłem się nieznacznie.
Po chwili kostnik skończył wyrzucony na lód i gotowy do spożycia, a łowczyni zanurkowała z powrotem, po kolejnych kilkunastu, może kilkudziesięciu sekundach wyciągając z wody kolejną łuskowatą piękność. I jeszcze jedną. Ściągnąłem brwi, wysuwając w stronę zdarzenia pysk, na którym wymalował się wyraz nad wyraz niewymuszonej konsternacji i jeszcze kilka niewybrednych słów. Co się działo w tym przeręblu, wabiła je na cukierki nasączone LSD?!
Najwyraźniej jednak ktoś jeszcze postanowił wybrać się tego dnia na romantyczny spacer nad wodospad.
- To one nie hibernują o tej porze roku? Zaraz będziemy deserem...
Na te spostrzegawcze słowa, przeniosłem wzrok na stojącego gdzieś z boku misia.
- To one nie hibernują o tej porze roku? Zaraz będziemy deserem...
Na te spostrzegawcze słowa, przeniosłem wzrok na stojącego gdzieś z boku misia.
- Yyy, bez wątpienia hibernują, ale... Simone - wstałem sztywno i mimowolnie zjeżyłem sierść na całej długości grzbietu - jesteś pewna, że chcesz te ryby?
- Nie, wiesz... - zaczęła, jednak nie skończyła, pociągnięta będącą pod wpływem adrenaliny łapą w kierunku lasu.
- Nie, wiesz... - zaczęła, jednak nie skończyła, pociągnięta będącą pod wpływem adrenaliny łapą w kierunku lasu.
- Nie prowokujmy konfliktu. Misio też stworzenie boże, chce żyć - pod wpływem nerwów, nieświadomie przekształciłem w wypowiedziane słowa nie te co trzeba myśli, ale efekt i tak został osiągnięty.
Po chwili ryby znalazły się na trasie szczęśliwie zainteresowanego nimi, wielkiego drapieżnika, a dwa mniejsze drapieżniki drapnęły w głąb ciemnego lasu.
- Nie goni nas, pewnie jest wdzięczny za ryby, nie? - uśmiechnąłem się pod nosem, przyspieszając kroku.
Po chwili ryby znalazły się na trasie szczęśliwie zainteresowanego nimi, wielkiego drapieżnika, a dwa mniejsze drapieżniki drapnęły w głąb ciemnego lasu.
- Nie goni nas, pewnie jest wdzięczny za ryby, nie? - uśmiechnąłem się pod nosem, przyspieszając kroku.
< Simone? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz