Delta zaczął swój dzień wyjątkowo nieproduktywnie co było do niego tak niepodobne. Od wielu dni latał od domu do jaskini medycznej i z powrotem pomagając przy chorych i targając swoje zapasy wyschniętych ziół oraz nawet niekiedy użyczając niewielkich pokładów mocy. Dlatego gdy w końcu dostał wolne nie wiedział co ma ze sobą zrobić. Kiedy otworzył oczy niebo przykrywała jeszcze ciemna łuna nocy rozjaśniona jedynie pojedynczymi promieniami zapowiadającego się dnia. Niewielki wilk uniósł się na nogi pomimo tak wczesnej pory. Nie czuł się zmęczony. Wręcz przeciwnie. Wyjątkowo mocno tętnił energią, którą miał ochotę zużyć w jaskini medycznej. Niestety dostał kategoryczny zakaz zbliżania się tam i kwestionowania swojego dnia wolnego. Dlatego dorzucił odrobinę, a raczej pozostałości suchego drewna jakie miał. Mokre, niedawno uzbierane jeszcze suszyło się porozkładane w małym schowku, który swoją drogą niedawno się powiększył. Dlatego teraz cała prowizoryczna podłoga była usypana nierówną warstwą nowej ziemi, którą Delta skrupulatnie wynosił z pomocą wiader i telekinezy. Jednak i tak wyszedł założenia że należy po sobie do końca posprzątać. Dlatego ten w miarę spokojny dzień rozpoczął od grzebania łapami w ziemi i wyrównywania podłogi, ponieważ w jego sercu odezwał się mały idealista, dążący do nienaturalnej perfekcji. Kto przecież tak skrupulatnie grzebie ziemię w norce, gdzie ta ziemia i tak ponownie się naniesie. Jednak Delta nie chciał przyjąć tego do wiadomości, może z powodu uparcia i energii jaką w to wkładał, może z powodu braku lepszych pomysłów. Potem taki umorusany zaczął czesać się swoją ukochaną szczotką skradzioną z ludzkiej osady i wylizywać się niczym kot, co wyniósł ze swoich dalekich podróży przez morze. Gdy skończył jego łapy dalej pozostawały jednym wielkim błotem, ale nic na to nie mógł poradzić. Ważne że reszta długiego futra, które tak bardzo przydawało mu się tą mroźną porą, było czyste. Po skończonej pracy i szczotkowaniu Delta oddał się swojemu ulubionemu zajęciu - parzeniu herbaty. Tym razem wybrał parę suszonych owoców dających przyjemnie cierpki posmak, ze względu na swoje pochodzenie. Bez, porzeczka i odrobina maliny krzywiła pysk jeśli była zaparzona sama ze sobą. Jednak dorzucona do tego mięta uwalniała całkowity, piękny aromat i łagodziła smak, pomimo że sama zdawała się parzyć w język. Wilk usiadł sobie przy prowizorycznym stole, na miękkiej tkaninie i zaczął siorbać swój napar z równie skradzionego jak szczotka kubeczka. TO był jego nowy nabytek, naprawiony z porzuconego ceramicznego dzieła niedaleko wsi, więc to też niekoniecznie była kradzież, a recykling. Z pomocą swojej mocy uniósł kubeczek do pyska, a przyjemny aromat dotarł do jego nosa, powodując że dreszczyk przyjemności przeleciał przez jego plecy, drażniąc też ogon. Delta wziął dużego łyka ciepłego napoju, który rozgrzał jego wnętrze w ten mroźny poranek. Teraz dopiero swoją mocą odsłonił koc wiszący na wejściu, który osłaniał go od nocnego mrozu. Słońce właśnie wznosiło swoje pierwsze promienie ponad świat, rzucając długie cienie na ziemię i iskrząc się odbijane od białego koca przykrywającego ziemię. Delta odetchnął świeżym powietrzem, które wpadło bezceremonialnie do jego nory otulając chłodem jego nos. Na szczęście zanim zdążył porządnie zmarznąć w ten narząd wziął kolejnego rozgrzewającego łyka herbatki. Z dworu dochodziły do niego ciche pomruki i ćwierkania zimowych ptasząt, a nawet chrobotanie jakiś myszek niedaleko, próbujących przebić się przez śnieżną ścianę chłodu, ku światłu dziennemu. To wszytko takie piękne, nagle natchnęło Deltę że mógłby uzbierać więcej drewna i wymyć łapy w pobliskiej rzece. Pomimo że to drugie wydawało mu się nieco niezbyt dobrym pomysłem zabrał swoją ładnie zszytą torbę na kołki i ruszył. Wygasił przed tym ogień w palenisku i zasłonił porządnie kocem wejście, aby mieć w miarę ciepło kiedy powróci z wyprawy. Jego brudne łapki delikatnie zapadły się w śniegu, który został naniesiony przez nocną wichurę i pozostający nadal jedynie mięciutką nie rozchodzoną warstewką. Basior skierował swoje kroki w kierunku rzeki po drodze zbierając wszystko co po wyschnięciu mogło nadać się do spalenia. Małe patyczki, duże, długie, krótkie, grube, chude i inne. Zapinał je w torbie opartej po obu stronach jego chudego i niewielkiego ciała. Z pomocą telekinezy z łatwością jednak unosił taki ciężar jaki uzbierał. Jednak kiedy drewno przestało mieścić się w jego zarysach własnych możliwości skierował się do rzeki. Ta dzisiaj wyjątkowo zwolniła tempa, wlokąc się powoli i pozwalając aby lód nakrył ją swoim obliczem w niektórych miejscach. W innych z kolei zawała się nie zauważać swojego leniwego dnia i pędziła na łeb na szyję, rwąc zalegający na brzegu śnieg razem z nurtem. Niebezpiecznie było wpaść do takiej rzeki. Zaraz po szybkim myciu łap Delta zamierzył się do powrotu do domu. Jednak jego uwagę przykuły ślady łap, nie przypominające lisich ani jelenich. Gdy przyjrzał się uważnie okazało się że był to trop innego wilka. Jego niewyraźny zapach unosił się w powietrzu jakby pozostawiony dawno. " Lub mokry" przeszło przez głowę basiora. Ku swojemu zaciekawieniu postanowił pójść jego śladem. Nie codziennie spotyka się nowe zapachy i tropy, zwłaszcza pochodzące od rzeki i kierujące się w martwy w tej porze roku las. Na szczęście było mu też po drodze do domu w tym kierunku, więc pożyteczne z niepotrzebnym się połączyło. Delta kroczył przez śnieg zapadając się w nim po kostki teraz ze względu na dodatkowy ciężar. Na szczęście warstwa śniegu pod tą przepuszczalną zdawała się już bardziej przypominać twardą i zwartą skałę niż te wesołe, zimne śnieżynki padające z nieba i bawiące się na wietrze. Im dalej szedł tym zapach stawał się wyraźniejszy, jednak ślady w pewnym momencie znikły. Niezbyt uważny Dleta przegapił fakt, że zostały zwyczajnie zamazane, a rozbryzgany na boki śnieg zrzucił na uporczywy coraz bardziej wiatr. Odszedł kawałek z nosem przy ziemi węsząc w poszukiwaniu właściciela zapachu i dopiero go olśniło, że to nie musi być dobra osoba. Strach delikatnie zatrząsł jego kolanami, aż z wrażenia sobie przysiadł na chwilę. Zaraz potem jego uważne ucho usłyszało niewyraźny dźwięk wskazujący na ruch gdzieś niedaleko. Od razu nastroszył sierść i zrzucił torbę która z głuchym dźwiękiem uderzyła o śnieg. Drewno zastukało, a sam basior przypadł do ziemi gotowy do ucieczki. Jednak nic się nie stało. Dlatego uniósł się niepewnie na łapach i zawęszył raz jeszcze. Zapach pochodził spod jakiegoś starego pruchna niedaleko. Zaczął bardzo ostrożnie i uważnie podchodzić. Tam musiał kryć się wilk, którego granatowy basior, postury szczenięcia na granicy dorosłości, wyczuł. Postawił uszy i słuchał. Jednak kiedy zbliżył się bliżej naskoczyła na niego większa postura. Nie zdążył się jej przyjrzeć kiedy uskoczył w bok o milimetry mijając się z kłami i pazurami. Ku swojej niezdarności jednak zaliczył wywrotkę przy panicznej ucieczce. Dlatego nawet nie starał zbierać się z ziemi, a jedynie nakrył głowę łapami i podkulił ogon.
-Nie zja...a...a...adaj mnie pr...rrroszę!- zaskowyczał jeszcze trzęsąc się
niemiłosiernie ze strachu. Idealne pierwsze wrażenie czyż nie. Jednak Delta nie
był w stanie zrobić nic więcej. Natura nie obdarzyła go żadną siłą, a jedynie
dobrym sercem i czarną przeszłością ciągnącą się za nim w snach.
Basior leżał chwilę w bezruchu. Nie uzyskawszy jednak żadnego dźwięku, ataku
czy choćby odpowiedzi uniósł delikatnie głowę odwracając ją. Zmierzył swoim
lewym okiem, które zabłyszczało się bladym światłem w słońcu. Za nim stała
wyraźnie skonfundowana wadera, nieco większa od niego samego, unosząc jedną
łapę i zwijając ją delikatnie. To od razu zapaliło lampkę w małej czarnej
główce i uruchomiło tą niewinną, ufną i troskliwą stronę.
-Jesteś ra...ranna?!- skoczył na równe nogi. Przestało go
obchodzić że przed chwilą mało nie został zabity przez tego wilka. Nie. Każdy zasługiwał
na odpowiednią pomoc! Jednak czarno biała samica wykonała nagły, niespokojny ruch
kiedy próbował się zbliżyć, więc odskoczył do tyłu na kilka kroków jednym susem
obawiając się jej kłów.-Ja! Je chcę tylko pomóc! - zadeklarował kuląc pod
siebie długi ogon i spuszczając po sobie uszy.
-U...umiem leczyć magią! Poza tym wy...g..gglądasz na wyczerpaną, zmęczoną,
głodną, zmarzniętą i...i...i... pozwól sobie pomóc! Proszę.- nie mówił pewnie, ale
chciał pomóc. Z czystego, kochanego serduszka jakie w nim biło. Miał nadzieję
że się zgodzi. Bynajmniej później jakoś ją zmusi aby udała się z nim do jego
norki. Nakarmiłby ją i napoił cieplusią herbatką... Problem jednak tkwił w tym,
że wadera stała w wyraźnej bojowej pozycji.
<Pandora?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz