Śniły mu się góry. Te piękne majestatyczne rosnące ku niebu i tnące horyzonty. I wśród nich stał on sam i przyglądał się innym szczytom i wesoło rozkładał skrzydła wzbijając się co jakiś czas na chwilę w powietrze. To z kolei, takie świeże, pomimo że chłodne orzeźwiało go niesamowicie mocno. Jednak nic nie trwa wiecznie i niebezpiecznie jest myśleć że coś trwa wiecznie (pozdro dla kumatych). Jego spokojny sen został zakłócony przez ciało obce uderzające w jego bok, a po chwili do reszty wybudziło go spotkanie 3 stopnia z ziemią. Nadal zaspany Tora usiadł przecierając łapą oczy i prostując skrzydła, które pozawijały się przy upadku.
-Ciamajda- tyle usłyszał zanim jego siostra zgrabnie wylądowała na śniegu obok niego i mówiąc coś jeszcze ruszyła przed siebie. Zaspany, ale już 2 miarę trzeźwy umysł Tory jeszcze na odchodne wymusił :
-Tylko nikogo nie zabij - i został sam. Tora niewiele więc mogąc poradzić wstał ze śniegu żeby jego tyłek więcej już nie marzł. Nie było mu też teraz na rękę aby wracając do brutalnie przerwanego snu, już przecież rozbudził się. Postanowił więc pójść w ślady bliźniaczki, tyle że udał się w kierunku jej przeciwnym. Korzystał z pięknych chwil posiadania domu i watahy, ponieważ nie był pewien ile potrwa zanim cierpliwość innych wilków się skończy. Dlatego chciał zwiedzić te tereny jak najszybciej, jak najprędzej też znaleźć innego wilka, z którym kto wie, znajdzie wspólny język.
Przeskakiwał więc tak nad kolejnymi zaspami wspomagając się skrzydłami, aby jego skoki były jeszcze wyższe niż normalnie. Dla zabawy też topił swoim zimnym płomieniem śnieg pod swoimi łapami, patrząc się i podziwiając jak znika. Jednak w końcu i to mu się znudziło. Myśli jednak pozostawały w nim spokojne i stonowane. Nie pozwalał swojemu 2 ja przejmować kontroli, ponieważ wolał nie wysadzać tak ślicznych terenów w powietrze, ani nie mógł pozwolić aby strawił je ogień. Dlatego też wybrał inną opcję. Najlepiej było mu teraz obrać drogę powietrzną, ponieważ z ziemi niewiele widział i jednocześnie preferował jednak górować nad światem. I mimo że nie był najgenialniejszym lotnikiem tego świata, z łatwością wzbił się w powietrze. Zanim wyprostował tor lotu jego głowa uderzyła też z gałąź jakiegoś drzewa po drodze. Jednak Tora nie był tym zaskoczony. Wręcz przeciwnie, spodziewał się przynajmniej dwóch, ponieważ znał swoje parszywe szczęście, przychodzące zawsze kiedy nie potrzeba.
Leciał dłuższą chwilę rozkoszując się świeżym powietrzem, zimowego poranka i jak tak leciał, nawet nie zauważył kiedy słońce przeszło spory kawał o zaczęło sunąć ku szczytowi swojej okazałości. Był już prawie środek dnia i zatopiony w myślach wilk odczuł to dopiero kiedy się zreflektował. Momentalnie jego skrzydła poczuły jak ciężko jest im nieść dalej swojego pana, więc Tora postanowił wylądować. Nie mając ochoty na spotkanie się z drzewami namierzył jakąś małą polankę lądując na niej z impetem. Jakiś losowy futrzak w popłochu uskoczył spod jego łap, na co na pysku Tory pojawił się szeroki uśmiech "Obiad!" Jednak pół sekundy potem jego oko zarejestrowało ruch u jego boku i nim zdążył uskoczyć, nieznany mu wilk wpadł w niego z dużą siłą, wywracając oboje w śnieg. "Huh... cóż. Spłoszyłem chyba komuś przegryzkę" zapiał żałośnie w myślach zbierając się z ziemi.
-Wybacz- powiedział podając łapę wilkowi obok.
<Ktoś, coś ,może?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz