Wszystkich dziś ciekawość budzi,
Kto jest najszczęśliwszym z ludzi.
A ja mówię, że nad pana
Najszczęśliwszy los furmana.
Gdy z kozła kieruję konie
Jestem jakby król na tronie.
Tam gdzie zechcę, szkapy idą,
Czy to koczem, czy to bidą.
Nie pomieniałbym się z nikim,
Pamiętliwe mam koniki.
Nie zapomną nigdy w świecie
Tych, co dzieli je po grzbiecie.
Gdybyś koniom nie dał paszy,
Tylko biczem ciągle straszył,
Wtedy próżna twa mitręga.
Sam do wozu się zaprzęgaj.
Koń nie prosi i nie pyta,
Ale twarde ma kopyta
I gdy wierzgnie to się zdarza,
Że dosięgnie gospodarza...
I jak, Kochani?
Hmmm, zdążyliście już zacząć klaskać, oglądając te jego diabelskie poczynania?
Po ostatnich wypowiedzianych słowach, wszystko jakby zalane wodą zaczęło się dusić, sprowadzając nastałą nagle ciszę do roli ciężkiego, żeliwnego garnka. Nad ciemną puszczą rozniosła się atmosfera wrzenia.
- Chcecie dać nam do zrozumienia, że jesteśmy pozbawieni podstawowej wiedzy na temat tego, co dzieje się na naszej ziemi? - czyli dokładnie to, co chwilę wcześniej planowaliśmy zrobić my sami. Doprawdy, bardzo zmyślna kontra - nie, na szczęście nie jesteśmy. Wiemy tyle, ile trzeba i jeszcze troszeczkę więcej. - Pozostawiłem zdanie, na które powinienem odpowiedzieć, bez odpowiedzi. Czy w mojej głowie pojawił się wielki znak zapytania? Tak. Czy stchórzyłem? Tak, absolutnie.
- To dobra okazja, by dać tego znak - chociaż nie widziałem jego pyska, ukrytego pod białą czaszką, wiedziałem, że się uśmiecha. Był zaciekły. Mówił bardziej agresywnie, niż oni wszyscy razem wzięci. Nawet na moment nie przerywał uporczywego wpatrywania się prosto w oczy.
Uśmiechnąłem się dobrotliwie, próbując odszukać to, co zostało z mojego zapasu do cna spontanicznych odpowiedzi, pod ciężarem wzroku, który z jakiegoś powodu mieszał mi w głowie jak wiatr podrywający do tańca jesienne liście.
- Wracając do rzeczy, spłonął kawał lasu, a jak słusznie zauważono - rzuciłem krótkie spojrzenie w stronę błyskających spod płaskiej kości iskierek - miało to miejsce w środku zimy. To co się stało, rozeszło się echem po wszystkich okolicznych watahach. Założę się, że wiedzą już nawet w NIKL'u, a jeśli nie wiedzą, dowiedzą się lada moment.
- Jeśli ktokolwiek tam... okaże się na tyle małostkowy, by wasi posłowie zyskali zgodę na zawracanie urzędnikom głów skargami - granatowy basior drażniąco zademonstrował tłumiony śmiech.
- Rzecz jasna, wy pierwsi bieglibyście za nimi - Mundus uśmiechnął się lekko - tylko czy warto przez spalenie kilku drzew ryzykować spalenie siebie samego? Nikt stąd nie lubi bawić się ogniem, ale jeśli podsuwacie nam pod nos swoje zapałki... możemy w końcu rozpalić tę najmniejszą, najcieńszą. Tak tylko, żeby poznać to uczucie. Zaczniemy od naszych służb, tych w WSC i WWN. Będą o tym mówić nawet chabrowe wiewiórki skacząc po sosnach - przechodząc na nieznacznie wyższy ton, uniósł skrzydło w kierunku falujących nad nami gałęzi. Siedzące naprzeciwko nas wilki odruchowo podążyły wzrokiem za tym gestem - a od tej jednej, małej zapałki, łatwo odpalić całe pudełko. Wszechwiedzący urzędnicy wszechwiedzącego NIKL przywędrują do nas sami. Nikt nie lubi być do końca ośmieszony, prawda?
Eothar patrzył na nas przez chwilę, z głową lekko przechyloną na bok, jakby chciał zasugerować, jak bardzo malutcy wydajemy się w jego oczach. Korzystając z tych kilku sekund wytchnienia, przeniosłem wzrok na jego towarzyszy, którzy odkąd umilkli jak za dotknięciem czarodziejskiego kija, tak milczeli.
- Ściskajcie w palcach te zapałki, ale nie zapominajcie, że siedzicie na beczce benzyny. A znajdą się życzliwi, którzy z chęcią tę beczkę razem z wami przewrócą i uczciwie opowiedzą urzędnikom o tym, że wcale nie fatygowali się tutaj bez powodu. Trochę tego będzie, jeśli pomyślimy o ustawianiu głosowań, o tej nieszczęsnej pseudo-radzie WSJ...
- Ściskajcie w palcach te zapałki, ale nie zapominajcie, że siedzicie na beczce benzyny. A znajdą się życzliwi, którzy z chęcią tę beczkę razem z wami przewrócą i uczciwie opowiedzą urzędnikom o tym, że wcale nie fatygowali się tutaj bez powodu. Trochę tego będzie, jeśli pomyślimy o ustawianiu głosowań, o tej nieszczęsnej pseudo-radzie WSJ...
Zmarszczyłem brwi. Jakoś nie potrafiłem przypomnieć sobie, skąd Dergud i jego hołota mogli wiedzieć o głosowaniach, choć w tym przypadku odpowiedź wydawała się oczywista: mieliśmy w partii kabla. Nie było jednak czasu, by dłużej się nad tym zastanawiać.
- W porządku, w ostatnim odruchu będziecie "życzliwi" i powitacie nas na wysypisku politycznych wraków - wzruszyłem ramionami. Było już stanowczo za późno na odwrót.
- Więc co przyjdzie wam z upartego straszenia nas Najwyższą Izbą Kontroli Leśnej? - nagle Błarka rzuciła kilka chłodnych słów, prostując się dumnie.
- To byłaby dobra okazja, by dać czegoś znak. Na przykład tego, że wiemy tyle, ile potrzeba i jeszcze troszkę więcej - odrzekłem nieśpiesznie, moszcząc się wygodniej na swej pozycji jedynego dostępnego w zasięgu wzroku władcy.
- A w jaki niby sposób? - wadera podniosła swój niemrawy głos tak gwałtownie, że nieomal przerwała mi ostatnie słowo.
- A w jaki niby sposób? - wadera podniosła swój niemrawy głos tak gwałtownie, że nieomal przerwała mi ostatnie słowo.
- Gdyby okazało się, że w trakcie politycznego samobójstwa spowodowaliśmy przegrupowanie w szeregach władzy waszej watahy, niejeden przyszedłby na nasz grób z łopatą...
- I kołkiem z osiki - prychnął granatowy wilk.
- Niekoniecznie - zmierzyłem go wzrokiem - a nawet jeśli, to wystarczy, żeby pomogli nam wygrzebać się spod ziemi. Wtedy - pochyliłem się do przodu, tym razem łapiąc wzrok rozmówcy jak słonecznik promienie, nie kłopocząc się jednak zdejmowaniem z pyska, stopniowo wkradającego się na niego, ponurego wyrazu - wtedy nie będzie już nikogo, kto mógłby wołać "hej, oni to, oni tamto"... oczyści się nasza ziemia, a światopoglądową próżnię zapełni jedyna słuszna myśl. Nie muszę chyba mówić, czyja.
- Skąd pomysł, że nikt nie spróbuje odkopać nas? - wymamrotał, niczym nie zdradzając większej ilości emocji.
- Niekoniecznie - zmierzyłem go wzrokiem - a nawet jeśli, to wystarczy, żeby pomogli nam wygrzebać się spod ziemi. Wtedy - pochyliłem się do przodu, tym razem łapiąc wzrok rozmówcy jak słonecznik promienie, nie kłopocząc się jednak zdejmowaniem z pyska, stopniowo wkradającego się na niego, ponurego wyrazu - wtedy nie będzie już nikogo, kto mógłby wołać "hej, oni to, oni tamto"... oczyści się nasza ziemia, a światopoglądową próżnię zapełni jedyna słuszna myśl. Nie muszę chyba mówić, czyja.
- Skąd pomysł, że nikt nie spróbuje odkopać nas? - wymamrotał, niczym nie zdradzając większej ilości emocji.
- Pusta prezentacja siły nigdy nie powinna być celem samym w sobie, co z pewnością potwierdziłby wasz przywódca - skinąłem głową w jego stronę - ale fakty są takie, że działalność Związku Sprawiedliwości nadal obejmuje dwie watahy. Nie trzeba mocno naciągać prawdy, by stwierdzić, że nawet trzy. Tymczasem Ruch Starych Zasad jełczeje w stanie surowym, całkowicie odcięty od świeżej krwi. Po nas zostanie silny sojusznik na południu, po nas zostaną trzy społeczności, a w każdej z nich nasi zwolennicy. O nas się upomną. Ale wy, otoczeni jedynie wrogami, w końcu zgnijecie zapomniani, zduszeni grudami ziemi.
Ktoś zalał nasz garnek wiadrem lodowatej wody. Naczynie pękło.
- No cóż, chyba czas na nas - wtem ponownie wtrąciła się Błarka, choć zdawało mi się, że tym razem z jakiegoś powodu kosztowało ją to więcej, niż poprzednio - wszystko wyjaśni się w swoim czasie.
- Pozwólcie w takim razie życzyć sobie bezpiecznej podróży - powiedziałem, ocierając z wrzątku resztki swojej rozbieganej duszy, która jeszcze nie uleciała z ciała, a wciąż dzielnie trzymała się dygoczącego od wszechobecnego chłodu i zdenerwowania kręgosłupa. Gdy już rozgarnięty, suchy i poważny, potoczyłem wzrokiem po zbierających się do odejścia posłach, raz jeszcze zwróciłem się do nich w jak najbardziej życzliwych słowach - i przyjmijcie drobny podarek od wdzięcznych za propozycję sąsiadów - skinąłem na Nuit Calme, która, w pierwszej chwili zamarła ze zdumieniem, szybko jednak wybrnęła z trudnej sytuacji, znikając w mojej jaskini, by pojawić się z powrotem, z dwiema zakorkowanymi butelkami wypełnionymi wiśniówką. Skrycie przełknąłem ślinę przypominając sobie, że w ledwie jeden wieczór mój i tak już niewielki zapas skurczył się o trzy sztuki, jednak nagła potrzeba pozwoliła mi w jednej chwili zreflektować się. Wypowiadając następne zdanie, nie zważałem już nawet na to, co stanie się z podarowanym alkoholem - środków wam u nas dostatek. Te możecie wykorzystać do rozpalenia ogniska w swoim domu.
Nauka druga. Czasem uczucia budują, umacniają nas w wierze, w zacieśniają więzi, przepełniają serce ciepłem i przekuwają nasze papierowe postanowienia w ciężką stal.
Czasem uczucia wpływają na nas zabójczo. Przyczyniają się do bójek, rujnują przyjaźnie, rozbijają rodziny, sprzedają informacje zachodnim szpiegom.
Czasem zwyczajnie nas przygniatają i nie wiemy już, czy to głaz, który przed chwilą stoczył się ze skały, czy uścisk matki gratulującej nam rozpoczęcia życia alfy watahy.
Gdy tylko udało mi się na ociężałych ze zmęczenia i jakiegoś dziwnego napięcia nogach dowlec na swoje legowisko, wyciągnąłem się na nim z nieopisaną ulgą, powoli zaczynając zbierać rozsypane po samych krańcach świadomości myśli.
- Oni... ty słyszałeś to? Oni wiedzą, oni maczali paluchy w tym pożarze - moje słowa rozniosły się po cichej jaskini głuchym echem.
Usiadł obok i postukał pazurami w ziemię.
- I tylko w tym pożarze, tak...? Ale masz rację, bardzo osobliwa była ta ich wizyta.
- Za głośno, za głośno szczekali, jak na posłów. Ten sukinsyn ma złe zamiary.
- Dergud?
- Jjje... - nerwowo machnąłem łapą, przy okazji zmieniając pozycję na wygodniejszą.
- Eothar.
- A kto? Widziałeś go, słyszałeś?!
- O co ci chodzi z tym wilkiem? - fakt, że w jego głosie usłyszałem rozbawienie, rozdrażnił mnie jeszcze bardziej, niż cała poprzednia godzina życia. Zmarszczyłem brwi, słysząc jego następne słowa - wiesz, że gdyby przemalować cię na granatowo i założyć takie kościane okularki, bylibyście nawet trochę pod...
Przerwałem gwałtownym chrząknięciem, wzrokiem niczym laserem przekłuwając powietrze między nami.
- Bardzo śmieszne. Mi ziemia usuwa się spod nóg, stoimy na granicy konfliktu, a ty co, myślisz, że jesteś poza tym wszystkim? Otóż nie - warknąłem, teraz dla odmiany podźwignąwszy się na przednich łapach - nie zginiesz, dopóki jesteś ze mną. Ale jakby kiedyś przyszło ci do głowy igrać z nie tym ogniem co trzeba, to dopilnuję, żeby spłonęła w nim nawet ostatnia kropla twojej krwi.
Chociaż nadal uśmiechał się lekko, umilkł na chwilę.
- Bez obaw, przyjacielu. Mogę biegać za tobą z notatniczkiem, dopóki tylko wystarczy ci sił, żeby nas prowadzić.
- Ja cię tylko grzecznie ostrzegam.
- Naprawdę, brzmiało jak ostrzeżenie. A... - zawahał się na chwilę, ale ponaglony moim niespokojnym spojrzeniem, jeszcze kilkukrotnie zastukał pazurami w ubity piasek i westchnął - pójdę już. Do jutra.
- Do jutra - oparłem się o ścianę, krzyżując przednie łapy w stopniu, na jaki pozwalała mi anatomia - nie, czekaj.
Zatrzymał się wpół kroku.
Wyprostowałem się i odetchnąwszy głębiej, pokręciłem głową, jakby sam sobie nie mogąc dowierzyć. Ale uwierzcie Wy, Kochani, mi, lub tamtemu, małemu, słabemu wilkowi, kulącemu się w swojej jaskini i wśród swoich własnych myśli, które zaczynały osaczać go jak wrogowie.
- Nie mam paranoi. To WSJ, stado baranów i wywrotowców, ale na tyle leniwych, że... znam ich metody lepiej, niż jakiejkolwiek innej watahy. Nie mieści się w nich... sam nie wiem co. Ale teraz robią coś innego, niż zwykle. I Dergud sam by tego nie zorganizował.
- W porządku, akurat braku zmysłu nie można ci zarzucić. Może masz rację.
- Spokojnej nocy, przyjacielu - wydając z siebie jeszcze krótkie, boleściwe westchnienie, obróciłem się na brzuch i zwinąłem w kłębek, by z honorem poddać się przynajmniej ogarniającemu mnie snowi.
- Agrest - tym razem nie byłem już pewien, czy rozbawienie jego głosie przyprawia mnie o dreszcze niepokoju, czy pocieszenia - spokojnej nocy. Nie zginiesz, dopóki jesteś ze mną.
Gdy zostałem sam, dreszcz przemienił się w ukłucie adrenaliny. Znacie to uczucie, Kochani? Zjeżdżaliście kiedyś z ogromnej zjeżdżalni... wprost w morze ognia?
- Agrest - tym razem nie byłem już pewien, czy rozbawienie jego głosie przyprawia mnie o dreszcze niepokoju, czy pocieszenia - spokojnej nocy. Nie zginiesz, dopóki jesteś ze mną.
Gdy zostałem sam, dreszcz przemienił się w ukłucie adrenaliny. Znacie to uczucie, Kochani? Zjeżdżaliście kiedyś z ogromnej zjeżdżalni... wprost w morze ognia?
Potem ze zdwojoną siłą powróciły lęki. Lęki, a oprócz nich coś jeszcze, co ukryte wcześniej gdzieś w podświadomości, wypełzło na sam wierzch i łypiąc z ciemności swoimi przewrotnymi, złotymi ślepkami, postanowiło nie dawać mi spokoju właśnie tamtej nocy. Skuliłem się jeszcze mocniej.
Mimo wszystko, mimo, że każde wspomnienie chociażby samego plugawego imienia tamtego przybłędy, przynosiło ze sobą falę odrazy, nie mogłem pozbyć się wrażenia... że naprawdę było w nas coś bardzo podobnego.
Co? Być może czułem to przez skórę. Dlaczego? Nie byłem pewien, lub przynajmniej nie chciałem się nad tym zastanawiać.
Fakt faktem, w którymś momencie życia, nasze drogi doprowadziły nas do jednego punktu, małego, ciemnego skrawka bezkresnych Niebios tej ziemi, jaskini zajętej przez Ruch Starych Zasad.
Czemu jednego zbyli niegdyś niewybrednymi słowy, a drugiemu dali, znając Derguda, bardziej ryzykowną niż korzystną, ale jednak szansę?
Wiem, byłem wtedy głupim szczeniakiem, pogrążyła mnie brawura i zupełny brak doświadczenia.
Wiem, byłem wtedy głupim szczeniakiem, pogrążyła mnie brawura i zupełny brak doświadczenia.
"Ale czy teraz na pewno zrobiłbym to lepiej?" - mimowolna myśl uderzyła mnie jak obuchem.
~ ~ ~
Wydany następnego ranka, odgórny nakaz, który otrzymali wszyscy medycy sojuszu watah, powinien rozejść się po naszych terytoriach w kilka godzin. Potwierdzały to zagubione spojrzenia, przerywane w pół zdania szepty i uwagi wydawane ściszonym, choć poruszonym głosem, przez snujące się po lesie wilki. "Wiedzieli".
Popołudniem, wracając z pracy wcześniej niż zwykle, bo jeszcze za dnia, Mundus stanął na leżącym na zboczu pagórka głazie, w niektórych sytuacjach służącym Agrestowi za mównicę i wyprostował się, próbując objąć wzrokiem wszystkich zaciekawionych zebranych, których liczba powiększała się z chwili na chwilę. Nie minęła minuta, aż wszystkie znajdujące się w promieniu kilometra wilki czekały na przemówienie.
- Towarzysze - zaczął spokojnie - wiecie już pewnie, co dotknęło naszą ziemię. W lesie pojawiły się przypadki wścieklizny, najgroźniejszej choroby, z którą przyszło zmierzyć się naszym watahom. Wszyscy znaleźliśmy się w trudnym położeniu, ale sprawa już jest badana i w przeciągu najbliższych dni ogłosimy plan, dzięki któremu ograniczymy możliwość rozprzestrzeniania się zagrożenia.
- Pamiętajcie, że mówi nam o tym ktoś, kto nie jest jednym z nas.
Zatrzymał wzrok na jednej ze stojących w grupie wader i szybko zorientował się, że słowa należały do Ciri. Bliskiej... przyjaciółki Admirała, syna Wrony. Powstrzymał chęć zapytania, czemu basior nie przyszedł własnymi nogami. Ignorując ową dziwną próbę dywersji, mówił dalej.
- Od jutra zaczniemy rozdzielać żywność pomiędzy członków watahy. W związku z obecną sytuacją, najbezpieczniej będzie, jeśli do większych polowań wyznaczona zostanie konkretna grupa pod nadzorem. Nazajutrz rano, łowcy są proszeni o stawienie się w jaskini alf.
- Wiecie, ilu mamy tu łowców? Czy wykarmią całą resztę? - gwałtownie rozbrzmiał ten sam głos.
- Żywność będziemy dzielić pomiędzy wszystkich. Najwięcej otrzymają ci, którzy najwięcej potrzebują. Dzieci, ciężarne wadery, osłabieni.
- Czy oni właśnie odbierają nam prawo do uczciwego posiłku, by rozdać go tym, którzy nie robią niczego?
Jeszcze raz kątem oka popatrzył na nią z rosnącym zdumieniem.
Jeszcze raz kątem oka popatrzył na nią z rosnącym zdumieniem.
- Każdy kto nie ma planów na jutrzejszy dzień, niech również się zjawi.
- Za co dokarmiacz ma polować? Za ledwie część tego, co sam złowi?
- Za równowartość masy dzika, każdy zostanie zwolniony z pracy na dwa dni.
- Co dacie łowcom?
- Każdemu z uczestników łowów, każdego wolnego dnia...
- Lecz co dacie łowcom?
- ...Przysługiwać będzie posiłek. Podczas polowania...
- Słuchajcie, do czego on was nakłania.
- Będziecie, łowcy, pod nadzorem medyka.
- Czym w takim przypadku wynagrodzicie doktora?
- Udane łowy to wasze dni wolne.
- To niedopuszczalne i niemoralne. Hej, wilki, a gdyby któryś z nich okazał się oszustem? Czy nie patrzyliście w oczy jego szefowi? Czy to nie są ślepia parszywego kłamcy? Czy będziemy zgadzać się na odbieranie nam żywności?
- Tylko zaufanie pozwoli naszym watahom zachować równowagę.
- Chcecie wolności, czy pomyślności?
- Nie potrzebujemy kolejnej tragedii, a bezpieczeństwa.
- Chcecie się karmić ułudą sprawiedliwości?
- Potrzebujemy wspólnoty, nie walki.
- Za parę lat będziecie gryźć suche kości.
- Przez jakiś czas będzie trudniej niż wcześniej, ale nikt z was nie zazna głodu.
- Za rok będziemy walczyć między sobą o jedzenie, którego zabraknie.
- To stan przejściowy, jeszcze tej jesieni będziecie spać spokojnie.
- Za kwartał powymierają najstarsi, a za miesiąc latorośle.
- W przeciągu tygodnia do Najwyższej Izby dotrze...
- Nie minie tydzień, z głodu zaczniecie kraść.
- Poselstwo, które wyruszy o świcie.
Cisza.
Cisza.
Dziesiątki oczu, wyrażając tylko pustkę, utkwione były w w stojącym na mównicy osobniku, a jego własne, uporczywie wpatrywały się we wtopioną w tłum wilczycę. W głowie Mundusa wirowały same znaki zapytania. Po co, z czyjego polecenia? Z jednej strony wydawało się to na wskroś oczywiste, z drugiej, coś tu nie pasowało.
To WSC. Lud rozgarnięty i myślący, ale na tyle przewidywalny, że... znał ich reakcje lepiej, niż jakiejkolwiek innej watahy. Nie mieściło się w nich... sam nie był już pewien, co.
- Dziękuję za wasz czas. Każdy kto słyszał, niech przekaże wiadomość nieobecnym znajomym.
< Eotharze, Misiaczku? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz