- Żyję, wszystko w porządku - odwróciwszy głowę w moją stronę zawołała uspokajająco wilczyca kilka chwil po tym, jak wylądowała na lodzie, jeszcze przez moment machając w powietrzu zdezorientowanymi jak ona sama nogami.
- Świetnie - odkrzyknąłem, starając się wzbudzić w niej poczucie bycia usłyszaną i zrozumianą. Uznałem, że zrobiłem to nawet dobrze. Po paru sekundach przedłużającej się ciszy, podczas której cały czas czułem się zobowiązany do powiedzenia czegokolwiek, a wadera podnosiła się z śliskiej, choć pokrytej świeżą warstwą śniegu nawierzchni, moja wzrastająca z każdą chwilą desperacja zwyciężyła z wrodzoną niepewnością i zapytałem niespotykanie jak na siebie głośno, by być pewnym, czy Etain wyraźnie usłyszała moje pełne troski słowa:
- Nic się nie stało? - dopiero gdy usłyszałem je poza swoją głową, na zewnątrz, zdałem sobie sprawę z ich bezsensowności. Przecież dopiero co sama powiedziała, że wszystko jest w porządku. A ja idiota to potwierdziłem. Żeby wybrnąć z tak zawiłej i trudnej dla mnie sytuacji, trzeba było wypowiedzieć jeszcze jakieś zdanie, w którym zawarte mogłoby być dyskretne wytłumaczenie mojej głupoty - bo wiesz, wyglądasz jakbyś się trochę potłukła - postanowiłem pominąć milczeniem i nie zwrócić uwagi na paskudne podwójne znaczenie tego zdania. Miałem nadzieję, że moja towarzyszka nie zwróci na nie odpowiedniej uwagi i nie zda sobie sprawy z wszystkich możliwych jego kontekstów. Po co, przecież jestem wystarczająco uroczy, by każdy rozmówca mógł mieć pewność, że to wszystko co paplam czasem nie jest wynikiem mojej złej woli. Na to przynajmniej liczyłem.
- Jeśli już zobaczyłaś je całe, możemy wracać? - ta wypowiedź nadeszła z olśnieniem, odkryciem tak prostej drogi do tego, żeby w końcu powiedzieć coś normalnego. Podjęcie tematu powrotu ze spaceru znów zadziałało. Muszę to zapamiętać na przyszłość.
- W sumie robi się już ciemno - zauważyła bystro wilczyca - powinnam wreszcie gdzieś przenocować - nie byłem pewien, czy po prostu przemówił przez nią długo wyczekiwany, przyziemnie zdrowy rozsądek, czy po prostu była już zbyt zmęczona, żeby wymyślać kolejne wymagające dużego nakładu energii harce. Zresztą ja sam powoli robiłem się śpiący. A mówiąc powoli, miałem na myśli "jeśli w przeciągu pół godziny nie dotrę do swojego przytulnego legowiska, chyba się popłaczę". Tak było. Ale ćśśś.
- Jutro, jeśli chcesz, zapoznam cię z... - zacząłem ciszej, gdy Etain zeszła ze skamieniałych wód jeziora, lekko kulejąc na lewą przednią nogę. Nie zdołałem jednak dokończyć, bo ta przerwała energicznie:
- Nie, nie ma takiej potrzeby! Przyjdę jutro rano, wtedy razem coś wymyślimy.
Westchnąłem. Dlaczego ona miała tyle energii? I dlaczego nie znudziła się jeszcze moim towarzystwem? Musiałem poszukać innej drogi ucieczki. Chociaż z drugiej strony... może powinienem czasem ruszyć się z domu. Chociaż ciut, dla własnego nie, chrm, niewymuszonego dobra.
< Etain? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz