Spojrzałam ze szczerą wdzięcznością na basiora, po czym chwyciłam w pysk wystawiony drugi koniec kija. Być może straciliśmy szansę na prowadzenie rozmowy, jednak było to niezbędne do współpracy. Zrobiło mi się ciepło na sercu, ponieważ nie robił problemów z moim lękiem i robił wszystko, bym zobaczyła jak najwięcej. Podczas wspinaczki dodatkowo kontrolowałam stan roślinności na naszej obranej trasie. Musiałam, taki wpojony nawyk. W razie zagrożenia natura otaczała mnie ochroną i opieką, a poziom zazielenienia był adekwatny do ochrony. Dlatego czułam pewny niepokój widząc sporadyczne kępki mchu na naszej drodze. Nie to, że nie ufałam basiorowi- nie będąc na ziemi z roślinnością, czułam się dosyć mocno odsłonięta. To nie jest zbyt dziwne, skoro powalająca większość moich mocy, jak nie wszystkie, były ściśle związanie z naturą, w domyśle z kwiatami.
Po wejściu na skalną półkę, na chwilę wyjęliśmy kij z pysków.
-Już niedaleko- powiedział Wrotycz spoglądając w górę.- Jakieś 50 metrów. Tylko teraz będzie trudniej, może być ślisko... Dajesz radę? Zawsze możemy zejść- dodał mój lekko spłoszony wzrok.
-N-nie, wszystko w porządku. Nie chcę zawracać, już tak blisko... Poza tym skoro jest okazja, to czemu z niej nie skorzystać?- Odparłam wodząc wzrokiem po ostatniej części chodu. Nie powiem, miałam leciutki napad paniki, ponieważ kompletnie nie widziałam żadnych oznak życia roślin.
-Daj znać, kiedy chcesz ruszyć- powiedział życzliwie oddając mi pałeczkę dowodzenia. Westchnęłam dając znak bycia gotową.
Ponownie ruszyliśmy, tym razem z jeszcze większą ostrożnością. Mój nowy kolega bardzo rozważnie wyznaczał kroki, nawet kilkukrotnie stukając łapą w jeden punkt. I kiedy byliśmy niemal na szczycie, gdzie on miał pół metra do niego a ja metr, coś musiało się złego stać.
Mimo pójścia śladami basiora, moja łapa trafiła na ukryte śliskie pole, dosyć gwałtownie zahaczyłam o nie. Całą mną zniosło w dół, pociągając kij z nim ku dołu. Tak jakoś musiałam nieudolnie się poślizgnąć, brawo moja niezdarna strono. Jak tylko łeb Wrotycza narzuconym ruchem gwałtownie pociągnęło w dół przez trzymany kij, musieliśmy go puścić bo albo skończyłoby się potężnym urazem jego szczęki, mojej głowy lub coś gorszego. Tak straciłam kontakt połączenia z nim.
Kij tuż obok mnie głucho uderzył w skałę i spadał dalej robiąc niezły hałas. Natychmiast wyrzucił ku mnie łapę, w tej samej sekundzie poczułam lekką siłę mchu, który zagrodził mi szybsze obsuwanie się. Zaciskając zęby przed strachem, musiałam się chwycić jego łapy. Gdy trzymaliśmy się, udało mi się wdrapać do niego, na bezpośredni szczyt. Tam, jak tylko stanęłam, Wrotycz dalej trzymał moją łapę a drugą instynktownie położył mi na ramieniu sprawdzając mnie.
-Wszystko w porządku? Nie zrobiłaś sobie krzywdy?- Lustrował mnie dobitnie po czym sobie przypomniał moje fatum strachu, bowiem zaraz cofnął się na pół metra i łagodnie puścił mi łapę, dopiero wtedy się rozluźniłam.
-Nie, wszystko gra- zapewniłam go. On jednak patrzył na mnie przenikliwym wzrokiem, przez co zrobiło mi się gorąco.- Co jest?
-Nic. Tylko...
-Tylko?- Mimo zawstydzenia, spojrzałam na niego pytająco. Coś go trapiło ale to co powiedział, spowodowało u mnie nader widoczny rumieniec.
-Masz takie małe i delikatne łapki.
< Wrotuś? XD >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz