Po długim jak na moje standardy maratonie snu, który zregenerował mięśnie i umysł, wstałam, przeciągnęłam się, po czym ziewnęłam cicho, ostatecznie dając do zrozumienia, że na ten czas to już koniec odpoczynku. Postanowiłam wyruszyć w dalszą drogę. Opuściłam więc wygodne, chociaż zimne stanowisko pod wysokim drzewem iglastym, którego nazwy nigdy się nie nauczyłam i wolnym, posuwistym krokiem ruszyłam przed siebie.
Nie miałam żadnego celu, chciałam po prostu znaleźć coś ciekawego, na przykład kwiat czy wyjątkowo oryginalny kamień, żeby móc przyglądać mu się resztę dnia, ale los zesłał mi coś innego, a mianowicie pewne zwierzę.
Powęszyłam trochę, chcąc dowiedzieć się o gatunku mojej przyszłej ofiary, gdyż jej nie widziałam. Istota schowana była za drzewami, a ja słyszałam tylko odgłos, jaki wydawała przy poruszaniu się. Po paru minutach zorientowałam się, iż jest to po prostu mała, zagubiona sarna. Nie miewiałam dużego apetytu z rana, ale postanowiłam trochę się poruszać, skoczyłam więc i rzuciłam się w pościg.
Muszę przyznać, że sarna była godną przeciwniczką, utrzymywała dobre tempo, ale niestety nie...
Chwila, coś tu nie gra.
Czułam, że ktoś mnie obserwuje, nie przerwałam jednak pościgu, ale stopniowo zaczęłam znikać. Gdy już nie było mnie widać, zaprzestałam pościgu i rozejrzałam się dookoła. Zauważyłam poruszenie krzaka gdzieś po mojej lewej stronie, powoli więc tam podeszłam. Szykowałam się już na bójkę, mógł to być przecież wróg watahy.
Przy bliższym kontakcie zauważyłam, że jest to basior o czarnej sierści. Przyglądał się otoczeniu, pewnie w nadziei, że mnie wypatrzy.
Stanęłam za nim.
— Akuku, cwaniaczku — powiedziałam, z powrotem stając się widzialna. Powiedzonko to moim zdaniem idealnie wpasowało się się w sytuację. Kto by pomyślał, że kwestie zasłyszane w tej watasze tak się przydają.
< Vitale? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz