Był środek nocy.
Roan nie wiedział, gdzie jest.
Jedyną rzeczą, która była dla niego w tej chwili pewna, to fakt, że wkroczył właśnie na teren następnej watahy, i nie rozpoznawał jej zapachu. Mnóstwo woni należących do obcych mu wilków mieszało się ze sobą, pobudzając w basiorze czujność i nakazując obserwować otoczenie jeszcze uważniej niż do tej pory. Ciemność panująca wszędzie dookoła wcale tego jednak nie ułatwiała.
Samiec zawahał się przez chwilę, czując, że zapachy innych osobników jego gatunku powoli się nasilają, jednak w końcu westchnął tylko i ruszył dalej. Spędził ostatnie trzy lata na wędrówce, może równie dobrze spróbować szczęścia w kolejnym stadzie.
Łapa za łapą, uważając, gdzie staje, podążał w głąb lasu, rozglądając się za jakimś w miarę przysłoniętym miejscem na nocleg. Rozłożenie się na masie śniegu zaścielającej większość ziemi nie wydawało się zbyt wygodną opcją, ale wiedział, że jeżeli nie znajdzie sobie nic lepszego, będzie to jego jedyny możliwy wybór. To albo kolejna bezsenna noc. Jedynym plusem, jaki widział w spaniu na śniegu, było to, że temperatura jego ciała nie spowodowałaby topnienia białych zasp i tym samym przemoczenia jego grubego futra.
Pokręciwszy łbem, Roan zlustrował ponownie najbliższe otoczenie, jednak wciąż nie znalazł nic obiecującego. Żadnej wnęki w skale, jaskini, czy chociażby dziury w ziemi nieco osłoniętej od wiatru i ewentualnego śniegu, który przecież mógł zacząć padać w każdej chwili. Był coraz bardziej zmęczony po trzech dniach i dwóch bezsennych nocach spędzonych na wędrówce po niemal zupełnym pustkowiu, i ciężkie powieki naprawdę zaczynały dawać mu się we znaki. Czuł, że jeżeli nie położy się wkrótce, długo już nie pociągnie.
Po kilku minutach żmudnych poszukiwań basior w końcu zrezygnował, ziewnął, przeciągnął się, zachwiał i runął jak długi pod najbliższym drzewem, pilnując tylko tego, żeby nie zakopać w śniegu własnego nosa. Mógł być wilkiem żywiołu lodu, mógł być wychowany na terenach, na których panowała wieczna zima, ale nie chciał mieć białych płatków w nozdrzach. Szczerze wątpił, że ktokolwiek by chciał.
Światło księżyca przebijało się między gęstymi, pozbawionymi igieł gałęziami i oświetlało go z góry, gdy powoli zamykał powieki, układając łeb na zmęczonych przednich łapach, a tylne nakrywając ogonem. Już po chwili odcięty został od rzeczywistości senną barierą.
Nie wiedział ile spał. Nie wiedział jaka była pora dnia. Wiedział jednak, że obudził się, słysząc, że ktoś ewidentnie węszy tuż nad jego łbem. Natychmiast otworzył zamglone wciąż od snu ślepia i zerknął wyżej, nie mogąc jakoś się zmotywować do stanięcia na czterech łapach. Nad głową, zaraz przed nim, dostrzegł jasnozielony wilczy pysk z przekłutą dolną wargą i długą, nieco ciemniejszą grzywką przysłaniającą jedno oko, uśmiechający się szeroko. Z lekkim trudem dźwignął się w śniegu na cztery łapy i otrzepał ciemne futro, natychmiast zauważając, że zdecydowanie góruje wzrostem nad nieznajomym wilkiem.
- Jesteś z tutejszej watahy? - Zapytał prosto z mostu, lustrując ją z góry do dołu. Zielony wilk, też coś! Tego jeszcze nie grali.
< Kou? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz