- No dobrze - mówił mój nauczyciel z wyrazem głębokiego zastanowienia, stojąc na skraju łąki i wyglądając, jakby bez przerwy mierzył coś wzrokiem - już jakiś czas ćwiczysz skoki. Na razie niskie i bezpieczne, do trudniejszych rzeczy przejdziemy później - dodał jakby mimochodem, słyszałam to już niepierwszy raz. W skupieniu pokiwałam głową, a on kontynuował powoli - teraz czas na bieganie. Sporo biegasz po lesie, tak, wiem to - mówił uprzedzająco, jakby chciał zapobiec bezsensownemu wtrąceniu przeze mnie jakiejkolwiek uwagi - a teraz zaczniesz biegać... - tu zawahał się chwilę, zanim wypowiedział to słowo - zawodowo. Jak mały zawodowiec, dokładnie tak.
- Uważasz, że dam radę biegać "jak zawodowiec" - zapytałam, krzywiąc się nieznaczne. W tamtym, burzliwym okresie dorastania zaczęłam przestawać wierzyć w swoje siły. Czasem, jak dawniej, latałam jak motorówka po jeziorze, niemal w ogóle nie tracąc energii i mając w nosie wszystkie prawa tego świata każące zdrowemu organizmowi odczuwać czasem zmęczenie. Teraz jakoś wyjątkowo często je czułam, a ponad to częściej zaczęło mi się po prostu nie chcieć - wiesz, jakiś czas temu zaczęłam czuć, że...
- To normalne - pokiwał głową - w twoim wieku. Więcej energii zużywasz teraz na coś innego, niż bieganie, Ale przejdzie, a wtedy będziesz wybitna, dziewczynko. A teraz proszę, kłusem dookoła łąki.
Tak zakończyła się dyskusja, a zaczęły ćwiczenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz