Odczułam pewną satysfakcję związaną z faktem, że basior szybko się ogarnął, zaśmiał i rzucił jakimś tekstem. Towarzystwo skończonej fajtłapy nie byłoby mi na łapę, zwłaszcza że już zaczęłam rozmowę.
— Ja robię to w ramach badań. Vitale, swoją drogą — rzekł z dumą. — Najlepszy, najmądrzejszy, najskromniejszy, najprzystojniejszy i najwspanialszy psycholog w tej watasze. Pewnie też jedyny, ale kto by się tym przejmował!
No proszę, proszę. Ciekawe, ile myślał nad tym przemówieniem.
— Kivuli — odparłam, kiwając lekko łbem. — Jak na razie bez stanowiska. Miałam nadzieję wybrać się do Alfy w najbliższym czasie.
— Czyli jak na razie jesteś tu jakby nielegalnie? — upewnił się Vitale. Spodobało mi się jego poczucie humoru. Ale ten uśmieszek... Mógłby go sobie odpuścić. Z czasem może zacząć mnie irytować.
Kiwnęłam głową w odpowiedzi i zapadła cisza.
W tym czasie zdążyłam przyjrzeć się basiorowi.
Jedynym, co tak naprawdę przyciągnęło moją uwagę, były czerwone oczy basiora. Żadna inna część jego aparycji nie była ciekawsza. Ot, zwykła czarna sierść, normalna budowa...
Już miałam odejść, nawet szykowałam w myślach wymówkę (czułam, że odejście bez wyjaśnienia od tego wilka byłoby niestosowne; nie wiem, skąd wzięło mi się takie wrażenie, ale zwykłam była ufać swoim instynktom), ale zorientowałam się, że nie wiem, jak trafić do Alfy. Mogłam oczywiście błąkać się cały dzień w poszukiwaniu, ale z drugiej strony przed sobą miałam członka watahy, który doskonale znał drogę. Nie lubiłam utrudniać sobie życia, także konkluzja rozważań była prosta.
— Czy mógłbyś... — Głos znowu spłatał mi figla, nie wydobywając się z mojego gardła, odchrząknęłam więc, aby trochę go pobudzić. — Czy mógłbyś zaprowadzić mnie do Alfy?
Vitale zgodził się i ruszyliśmy. Nie zabawiał mnie w drodze rozmową, ja też nie byłam skora do zaczynania dialogu. Wolałam rozglądać się dookoła, żeby zapamiętać jak najwięcej szczegółów, w razie gdybym miała kiedyś sprawę do Alfy.
Jak można było spodziewać się po tej porze roku, wszędzie leżał śnieg. Biała kołdra pokrywała każdy skrawek zieleni. Gdzieniegdzie ujrzeć można było tropy zwierząt albo dziury w śniegu, ukazujące nagą, brązową ziemię. Było chłodnawo, ale natura nie pokazała jeszcze całej swojej mocy, więc byłam przygotowana na zimny wieczór.
W końcu, po czasie, który wydawał mi się zaskakująco krótki, stanęliśmy przed jaskinią.
— Powodzenia — żartobliwie rzucił Vitale tonem, który sugerowałby, że wchodzę co najmniej do pieczary ogromnego smoka lubującego się w małych, czarno- białych waderach.
— Dziękuję — odparłam z, mam nadzieję, równym dowcipem (nie jestem dobra w żartach) i weszłam do środka.
Cała procedura nie była długa, ale sam Alfa (Zawilec, tak swoją drogą) wydawał się jakby bezbarwny. Jednak na moje szczęście mówił rzeczowym tonem tylko to, co było konieczne. Załatwiliśmy więc wszystko i aktualnie jestem pełnoprawną członkinią Watahy Srebrnego Chabra.
Nie czułam się w żadnym stopniu inaczej. Było po prostu... Tak samo.
Gdy wyszłam z powrotem za zewnątrz, okazało się, że Vitale na mnie czekał. Zastanawiałam się, po co. Na jego miejscu dawno bym poszła...
< Vitale? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz