- Cymonia - wypowiedział te słowa jeszcze raz, przyglądając mi się, jak wyjątkowo rzadkiemu okazowi jakiegoś pięknego kwiatu, po czym przetarł oko nadgarstkiem - Cymonia - spojrzał w górę, przez chwilę wpatrując się w strop podziemnej jaskini, w której się znajdowaliśmy, a następnie uśmiechnął się, nie, niemal zaśmiał bezgłośnie, prawdopodobnie przywołując jakieś wywołujące silne emocje wspomnienia - jesteś córką Ermji? To było jej imię?
- Jestem - odpowiedziałam poważnie, w pierwszej chwili myśląc o wilku jako o kimś wartym mniej uwagi, niż wcześniej mi się wydawało. Nie znał nawet imienia mojej matki? Co to za postać?
- To była Ermja - mówił teraz bardziej sam do siebie, ale opuścił wzrok z sufitu i zaszczycił spojrzeniem tym razem mnie. Już chciałam uciec, wyjść stamtąd tłumacząc się pierwszą lepszą wymówką, lecz powstrzymałam się w ostatniej chwili. Początki zawsze są trudne, powiedziałby Achpil. Westchnęłam więc tylko w dalszym ciągu czekając, aż ten dziwny basior pozbiera swoje rozlatujące się myśli.
- A ty, malutka, jesteś naszą córką? Skąd się tutaj wzięłaś? - wreszcie zamiast siedzieć przede mną oparł łokcie o ziemię, znajdując się teraz na wysokości moich oczu. Nie przewidziałam jego pytania, za co zganiłam się w myślach. Powinnam była, to przecież pierwsze i najbardziej logiczne, o co zapytałby prawie każdy na jego miejscu. Skąd się wzięło to dziwne dziecko? Kim jest i dlaczego jest tutaj?
- Ponieważ Ermja... nie żyje... - zaczęłam powoli - muszę gdzieś odnaleźć swój dom.
- Oczywiście, od dziś u nas będzie twój dom - uśmiechnął się - nie masz rodzeństwa? Żadnych bliskich?
Pokręciłam głową.
- jest u nas kilka wader ze szczeniętami. Gdy odpoczniesz, możesz się z nimi zapoznać - zaproponował, a mi serce zabiło mocniej. Nigdy nie miałam do czynienia z młodymi wilkami - a tymczasem, proszę, nie mamy niestety lepszego miejsca do spania, ale wyglądasz na zmęczoną. Nikt nie będzie ci tu przeszkadzał - wskazał na miejsce pod ścianą - to jest moje. Rozgość się, a ja tymczasem przejdę się na obchód.
Tak zaczęło się coś nowego, drugi rozdział mojego krótkiego, rozpoczynającego się dopiero życia.
* * *
Często spotykałam się z Achpilem, moim pierwszym przyjacielem i pierwszym obiektem zauroczenia, to bowiem mniej więcej czułam za każdym razem, gdy widziałam go czekającego przed drzwiami naszej komórki. Tej samej, w której się urodziłam i spędziłam pierwsze tygodnie życia.
- Jak się tam czujesz? - pytał często przez pierwsze miesiące. To długo, nie minęła bowiem połowa tego czasu, a w Lidze Beżowych Ziem czułam się jak w domu. Bo był to mój nowy dom. Mimo to doceniałam jego troskę i poniekąd rozumiałam ją. Byłam przecież tak drogą mu istotą.
Zawsze odpowiadałam wtedy, że jest coraz lepiej. Coraz lepiej, pozostawiając jego uznaniu zakwalifikowanie tego do "już dobrze" lub "nadal źle".
Pewnego razu, gdy udało mi się na chwilę wyrwać od codziennych obowiązków i wybrać na umówione kilka dni wcześniej spotkanie, zastałam wilka w gorszym niż zazwyczaj nastroju.
- Jesteś już na tyle dorosła, że umiesz posługiwać się bezbłędnie wszystkimi swoimi zmysłami. Dopilnowałem tego - stwierdził - dziś pokażę ci, jak się to robi inaczej.
Choć wiele rzeczy wcześniej byłam w stanie zrozumieć, tego nie rozumiałam.
- Co masz na myśli, mówiąc "inaczej"? - zapytałam z niepokojem.
- Zaufaj mi, czy kiedykolwiek cię zawiodłem? - odpowiedział innym pytaniem, nadając swojemu głosowi nieco żałosny ton.
To mówiąc wstał, wyjął z jednego z kufrów stojących pod ścianą, wewnątrz opustoszałego budynku małą butelkę. Potem podszedł do mnie i potrząsnąwszy nią kilkakrotnie, pazurem rozciął zakrętkę. Ze środka trysnęło coś wodnistego, co zdążyłam uznać za bezbarwne, zanim znalazło się tuż przy moim pysku, szybko dostając się do oczu. Zaczęły piec.
- Uspokój się, zaraz przestanie - delikatnie dotknął mojej łapy, która kierowana odruchem zawisła w powietrzu tuż przed oczami.
- Co teraz? - zapytałam, kiedy z ulgą poczułam, że pieczenie ustaje bezradnie czekając na ciąg dalszy. Próbowałam otworzyć oczy, lecz nie mogłam. Nie mogłam, nie byłam w stanie, choć nie czułam już bólu.
- Możesz wrócić do domu - uśmiechnął się, a przynajmniej można to było wnioskować po dźwięku jego głosu.
- Ale... jak? Achpil, nie zdołam w tym stanie odnaleźć drogi powrotnej... - byłam bliska paniki, chociaż wmawiałam sobie z powodzeniem, że ufam mu przez cały ten czas.
- Odprowadzę cię. Wiesz, szukałem tej substancji bardzo długo. Zależało mi na tym, żeby absolutnie nie uszkodzić twoich zdrowych oczu. Za kilka godzin znów będziesz widzieć, ale jutro o tej samej porze przyjdziesz znów. Od dziś przez kilka godzin każdego dnia będziesz ćwiczyła poruszanie się na ślepo.
C. D. N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz