poniedziałek, 28 stycznia 2019

Od Kivuli CD Etain

Jaskinia okazała się pięknym miejscem, pełnym niezliczonych, wspaniałych kryształów. Kolorowe odbłyski pokrywały wszystko dookoła, a światło słoneczne jeszcze je potęgowało. Zachwycone, podeszłyśmy trochę bliżej. Etain postanowiła zabrać parę z nich. Najpierw próbowała nożem, potem roślinnymi pędami, ale ani w jednym, ani w drugim przypadku jej się to nie udało. Dopiero gdy skupiła się na samych kryształach, te odpadły od skały i wylądowały u jej łap. Schowała je do torby, po czym wyjaśniła mi, że mają one właściwości lecznicze, a ona sama jako przyszły medyk w przyszłości może ich potrzebować. Następnie rozglądnęła się dookoła, a ja przyglądnęłam się jej samej. Zastanawiałam się, co takiego w tym momencie chodzi jej po głowie. W końcu wydłubała z kamienia mały kawałek mleczno-różowego kryształu i zrobiła z niego naszyjnik. Podała mi go, naciskając, abym go wzięła. Zgodziłam się i już po chwili wisiał dumnie na mojej szyi. Jego kolor niezbyt przypadł mi do gustu, ale musiałam przyznać, że dobrze komponował się z kolorem mojej sierści. 
Ruszyłyśmy dalej. W miarę jak podążałyśmy do przodu, korytarz się zwężał i ciemniał. W ścianach nie było już okien. Wlokłam się za Etain, czując dziwne otępienie, a ogon wadery dwoił mi się w oczach. Potrząsnęłam łbem, ale nie udało mi się wyostrzyć obrazu. W pewnym momencie moja towarzyszka wrzasnęła coś, czego kompletnie nie zrozumiałam. Ale kiedy obróciła się i popchnęła mnie do tyłu, zorientowałam się, o co jej chodziło. Odwróciłam się i pobiegłam do przodu, jakby od tego zależało moje życie.
Wszystko latało mi przed oczami i miałam problem ze skupieniem wzroku. W uszach mi szumiało, a dziwne, niezrozumiałe dźwięki przyprawiały mnie o ból głowy. Nie czułam się sobą. Mimo to pędziłam, aż korytarz w końcu zaczął się rozszerzać. Nie wiedziałam, co się dzieje, a do tego wszędzie latały małe, białe ogniki. Dziwne, kolorowe smugi zasłaniały mi widok. Jakaś wadera mnie wyminęła, wrzeszcząc coś niezrozumiałego. Ze zdumieniem odkryłam, że jej nie kojarzę, ale chyba wcześniej ją znałam, prawda? 
W końcu światło słoneczne uderzyło mnie całą swoją siłą, a pod łapami zamiast kamienia czułam śnieg. Wadera upadła niedaleko, a ja poczułam pragnienie zsolidaryzowania się z nią i położyłam się obok. Z całych sił próbowałam przypomnieć sobie kim ona jest, kim ja jestem i co tu robimy. Spojrzałyśmy po sobie.
— Ktoś ty? — spytała moja towarzyszka. 
— Nie mam pojęcia, a ty? — odparłam. W jednym momencie wybuchnęłyśmy głośnym śmiechem. To było dziwne uczucie i miałam wrażenie, że mój chichot jest trochę dziwny, jakby chropowaty. Zdałam sobie sprawę, że pewnie od dłuższego czasu nie okazywałam w ten sposób radości. 
Przez dłuższy czas tarzałyśmy się obie po śniegu, prawie nie mogąc oddychać. Kopałyśmy się żartobliwie łapami, to się uspokajając, to znowu wybuchając niekontrolowaną radością. W końcu któraś z nas (do teraz nie wiem która) stwierdziła, żebyśmy poszły czegoś poszukać. Wstałyśmy więc i zataczając się dziwnie, co znowu powodowało wybuchy śmiechu, ruszyłyśmy przed siebie. Niedługo potem napotkałyśmy mały, zamarznięty strumień. Rozbiłyśmy lód i zaczęłyśmy przeglądać się w wodzie. W pewnym momencie żartobliwie pchnęłam wilczycę bokiem do strumienia. Gdy zakrztusiła się wodą i wypluła ją razem z małymi, zielonymi grudkami, one zaraz zmieniły się w gaz i uleciały do góry. Wadera natychmiast przestała się śmiać, a jej spojrzenie stało się bardziej przytomne.
— Kivuli? — spytała.
— Co? Kto? Gdzie? — wymamrotałam ze śmiechem. 
Moja towarzyszka wciągnęła mnie do wody, po czym wepchnęła mi pod nią pysk. Zaczęłam się dusić, ale zaraz mnie puściła, tak więc podniosłam łeb i zaczęłam kaszleć spazmatycznie. Zielone granulki, tak jak w przypadku tamtej wilczycy, zmieniły się w gaz i uleciały w górę. 
Głosy ucichły i świat się wyostrzył. Spojrzałam więc na waderę.
Etain, pomyślałam. To Etain. A Kivuli to moje imię. 
Spostrzegłam, że stoję w wodzie. Przypomniałam sobie wszystko i zorientowałam się, że będąc w jaskini, w nos drażnił mnie dziwny zapach. Potrząsnęłam łbem, a potem całym ciałem, żeby pozbyć się wody.
— To było dziwne — stwierdziła wadera, również się otrzepując. Wyszłyśmy ze strumienia.
— Zgadzam się — mruknęłam ciszej niż zwykle. Głos miałam ochrypnięty od głośnego śmiechu. 
Usiadłam i spojrzałam na moją towarzyszkę.
— Krwawisz — odezwałam się, widząc, że łapy ma całe we krwi. Prawdopodobnie od łamania lodu. Nie wiedziałam jednak, co z tym faktem zrobić.
— Ty też — odparła, siadając obok. 
Spuściłam wzrok na ziemię, widząc, jak nasza krew barwi śnieg na czerwono.

< Etain? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz