Nie mogłem się powstrzymać. Po prostu nie mogłem. Nic nie poradzę na to, że kiedy trzymam łapki Caeldori w moich łapach, coś się we mnie rozpływa. Pozwoliłem sercu już dawno zamienić naturę z całej swojej tęgości i zahartowania w wosk, jaki robią przy innej swojej pracy leśne pszczoły. Ledwie je ogrzać, robi się ciepłe i miękkie. Także w tamtej chwili jakaś bezwładność ogarnęła mnie powoli, acz stanowczo, wpełzając w całe moje ciało jak ciekła smoła pomiędzy deski starej, zdartej podłogi. Aby odnowić ją trochę i ocieplić.
- Ale... - za wszelką cenę chciałem wyrzec cokolwiek, aby przerwać milczenie, które chyba nie tylko mnie, ale i moją piękną towarzyszkę wprawiało w zakłopotanie. A na to nie mogłem pozwolić, ani z jednej, ani z drugiej strony - dały radę wspiąć się aż tutaj. To godne podziwu - uśmiechnąłem się w końcu niewinnie. Caeldori uciekła wzrokiem. Nie chciałem tego. Odsunąłem się jeszcze o krok, a na jej pyszczku zauważyłem delikatny przebłysk uśmiechu. To tylko przebłysk, tłumaczyłem sobie, ale mimo rozsądnych myśli moje serce zabiło szybciej - przepraszam - lekko zniżyłem głowę - zawsze byłem trochę niecywilizowany... ale oczywiście nie miałem niczego złego na myśli. Ale na prawdę, masz ładne... nadgarstki.
- Tak mówisz? - wadera spłonęła rumieńcem.
- Przepraszam, są... - poprosiłem o wybaczenie raz jeszcze - lekkie. Każdy żołnierz chciałby z pewnością mieć podobnie zbudowane łapy - brnąłem dalej w to kłamstwo, które zacząłem już prawie dwie wypowiedzi temu. Nogi Caeldori były rzeczywiście delikatne i zdrowe, ale łączenie jej z tematem wojska było chyba czystą próbą wybrnięcia jakoś ze zbyt jednoznacznego kontekstu, w który przez przypadek, lub raczej przez wrodzone nieokrzesanie wpadłem - pozwolę sobie zauważyć, że masz świetnie kątowane nadgarstki - dodałem okiem znawcy, komplement czyniąc równocześnie czysto zawodowym.
- Cóż to znaczy? - zapytała słodko wilczyca, chyba znów trochę się rozluźniając.
- Wiesz, Caeldori, jak pracuje noga podczas biegu? - uniosłem jedną ze swoich przednich łap i zademonstrowałem zamaszysty krok - wygina się w ten sposób, przez chwilę duży nacisk rozkładając na nadgarstkach. Widzisz? Mamy podobne łapy - uśmiechnąłem się, zbliżając jedną ze swoich do przedniej łapy Caeldori. Moja była mocniejsza i stanowczo większa, lecz rzeczywiście było w nich coś podobnego. Być może to przez głęboko ukryte DNA, które tworzyło ową cudowną, kwiecistą populację, do której należał zarówno Kwiatuszek, jak i moja matka. A może, co nawet bardziej prawdopodobne, czysty przypadek, który kazał ułożyć się kościom i ścięgnom właśnie w ten sposób. Wilczyca nie odsunęła się po raz kolejny, choć przez gęstą, zimową sierść mogłem wyczuć ciepło jej łopatki zbliżonej do mojej na kilkanaście centymetrów. To postęp, pomyślałem.
- Chodźmy - powiedziałem, zanim nasze myśli zdążyły uspokoić się i znużyć przedłużającą się ciszą.
Ruszyliśmy w dalszą drogę. Z górki dosłownie i w przenośni. Nie męczyłem dłużej towarzyszki podróży, reszta trasy była dla nas obojga raczej spokojnym odpoczynkiem. Wspinaczka skończyła się, teraz przed nami były tylko rozciągające się poza horyzont piękne widoki. A potem las. Chłodny, milczący las. Aż w końcu dotarliśmy o jaskini Caeldori, gdzie mogłem pozostawić ją aż do następnego dnia i wrócić do domu z radością w sercu i poczuciem spełnionego obowiązku.
< Caeldori? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz