Dni mijały, a ja z każdym czułam się coraz sprawniejsza. Nie wiem, być może, a nawet prawdopodobnie, kluczowe znaczenie miał tu efekt placebo, ale bez wątpienia wszystko, poczynając od dobrego samopoczucia przez poprawiającą się z tygodnia na tydzień kondycję, aż do lepszych wyników w polowaniach na gołębie, mogło być uznane za moją własną zasługę. Moją i Achpila. I to właśnie cieszyło mnie najbardziej.
- Co dziś robimy? - podskoczyłam kilkakrotnie na małą wysokość, by rozgrzać mięśnie i dać upust adrenalinie, która na samą myśl o nadchodzących ćwiczeniach, przybyła do mnie jak na wyraźne zawołanie.
- Widzisz te ptaki? - zapytał - to sierpówki. Bardzo miłe, i równie jadalne. Złów jedną, a dostaniesz lepszą kolację.
- O, dobre sobie - słowa te lekko mnie uraziły - jak mam złapać zdrowego gołębia? Jestem za wolna, a one dobrze latają. W życiu mi się nie uda, zanim do niego dobiegnę, będzie już pięć metrów nad ziemią!
- Spokojnie, ognista duszo - podrapał się za uchem - jeden z nich ma przetrącone skrzydło. Nie powiem ci który, przyjrzyj się. Upolujesz go z łatwością, przecież długo ćwiczyłaś.
- Tak mówisz... - szepnęłam - postaram się - schyliłam się nieco, powoli zbliżając się do ptaka. Potem ruszyłam biegiem. Walka nie była długa, ani zbytnio męcząca. Stado złożone z kilku młodych osobników rozleciało się, przez moment jeszcze krążąc nade mną i swoim niesprawnym towarzyszem. Ptak uciekał przez chwilę, próbował podlatywać i chować się między wyższymi gałęziami krzewów, jednak goniłam go zawzięcie, przez cały czas mając przed oczyma wizję smacznej kolacji. Przykro mi, ptaszku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz