środa, 2 stycznia 2019

Od Wrotycza - Opowiadanie konkursowe

Dzisiaj miało wydarzyć się coś ważnego. Czułem to każdym mięśniem. Czułem to w kończynach, głowie i brzuchu, zanim jeszcze otworzyłem oczy.
Przeciągnąłem się w posłaniu z zamiarem przewrócenia na bok. Zdziwiło mnie, że w ogóle wytrwałem tak długo leżąc na grzbiecie. Gdy jednak spróbowałem się poruszyć, zorientowałem się, że coś tu bardzo nie pasuje.
Moje ramię było dziwnie wygięte, do tego stopnia, że nie pozwalało mi obrócić się. Niepokój zmusił mnie do otwarcia oczu, a gdy tylko to zrobiłem, drgnąłem, ukazując wynik nieświadomej reakcji obronnej, jaka czasem towarzyszy usłyszeniu głośnego, krótkiego dźwięku. Wokół mnie nie szumiał las. Wokół mnie stały cztery puste, bielone ściany ludzkiego pokoju. Rozejrzałem się, szybko unosząc się na łapach... rękach. Tym razem to ręce były w jakiś sposób przywiązane do mojej duszy. Mogłem swobodnie nimi kierować. To dało bardzo jasne przypuszczenie. Umarłem? Reinkarnacja istnieje, a teraz jestem człowiekiem? Super, fajnie, tylko - halo. Dlaczego już na starcie mam dwadzieścia lat i dlaczego... przypominam Wrotycza, burego basiorka z niejakiej Watahy Srebrnego Chabra? Wiadomo, stanowczo bardziej ludzko nieowłosiony i dwunożny, ale nadal miałem w sobie coś z tamtego wilka. Moje włosy były podobnej barwy, a Takie nawiązanie jednego ciała do drugiego nie byłoby chyba możliwe w innym życiu. A zatem co zaszło i co tu robię? Tak wiele pytań, a brak chociażby jednej odpowiedzi, która wyjaśniałaby mi chociażby jedną wątpliwość.
Wstałem chwiejnie, opierając się o legowisko, na który leżałem. Nie byłem pewien, ale nazywało się chyba łyżkiem. A może łóżkiem. Teraz mam chodzić na tylnych łapach? Jak to się robi, cholera?
Przeszedłem kilka kroków w jedną, potem w drugą stronę. "Spoko, dam radę" - powiedziałem sam do siebie, po czym gwałtownie otworzyłem pierwsze drzwi, które zobaczyłem. Tak się chyba robi u ludzi, żeby gdzieś pójść. To gdzieś pójdę. Może później cokolwiek się wyjaśni.
Dosyć szybko znalazłem kogoś, kto mógł być jednym z elementów rozjaśniających sytuację. Stał odwrócony do mnie plecami i miał coś, co dobrze pachniało. Z błogością wciągnąłem powietrze do płuc, przypominając sobie, że istnieje uczucie głodu. Jednocześnie z rozgoryczeniem zorientowałem się, że mój węch stanowczo się pogorszył. Miałem nadzieję, że to chwilowe.
- Haaaa... - przez moment zawahałem się. Jeśli to ciało ma w sobie duszę wilka, może lepiej nie przeszkadzać mu w jedzeniu. A jeśli to pomyłka i przede mną stoi ktoś obcy? Tfu tfu na psa urok... jeśli to zupełny człowiek? "A zresztą, cóż mam do stracenia?" - przebiegło mi przez głowę. Chrząknąłem i jeszcze raz, głośniej zagadnąłem - Haruhiko? To ty? - Ludzki osobnik odwrócił się. To on, nie mogłem się mylić. Też go dopadło. Dobrze, przynajmniej nie będę sam. W miłym towarzystwie miło nawet siedzieć na mrowisku. Albo w tym, ludzkim mrowisku, nie wiem, może też.
- Wrotycz? Coś nie tak? - odpowiedział pytaniem. Nie, człowieku, proszę, i tak mam już za dużo własnych pytań - czy ty coś piłeś?
- Nie, nie przypominam sobie - spróbowałem wrócić pamięcią do ostatniego dnia spędzonego w ciele wilka. W swojej głowie zastałem tylko ciemność i wiatr hulający po odludziach. Jeśli by postukać w nią pałeczką, wydałaby pewnie dźwięk podobny do cymbała - a ty... nie czujesz, że coś jest... nie w porządku?
- Nie, skąd. To znaczy... - zawahał się wilk (czy też człowiek, w tej sytuacji było chyba wszystko jedno) - pojutrze płacimy czynsz za dom. A poza tym chyba wszystko gra. Późno już - zauważył tymczasem - spóźnisz się na szkolenia.
- Co? - przerwałem skołowany, licząc, że Haruhiko postanowi powiedzieć mi coś więcej. Zdawało się, że ta ludzka skóra nie robi na nim wrażenia. Trudno, może to po prostu ja jestem dziwny i to całkiem normalne, lecz...
- Twoje szkolenia - powtórzył, wyrywając mnie z zamyślenia - zaczynają się za dwadzieścia minut.
- Ach tak - nie wiem, czy zabrzmiało to przekonująco, ale miało oznaczać, że przypomniałem sobie coś oczywistego, co najzwyczajniej wyleciało mi z głowy. Nie. Niczego sobie nie przypomniałem. Nadal potrzebowałem wyjaśnień, tylko jak mógłbym nie wzbudzając podejrzeń dowiedzieć się czegoś więcej?
- Wybacz, mam jakieś zaniki pamięci - dotknąłem swojego czoła.
- Chorąży Wrotycz, wydział lotnictwa wojskowego, aby awansować na starszego chorążego, a następnie, jeśli się nie mylę na podporucznika, musi jeszcze trochę polatać na tych swoich myśliwcach i posłuchać gadania waszego ulubionego wykładowcy. Coś ci to mówi?
"Niewiele poza dwoma pierwszymi słowami" - chciałem powiedzieć, jednak szybko powstrzymałem się. Pokiwałem tylko głową. Mój towarzysz niedoli westchnął i mówił dalej:
- Za dwadzieścia... - tu przerwał na chwilą i spojrzał na coś, co wisiało na ścianie, po czym kontynuował - osiemnaście minut zaczynają się wasze zajęcia.
- Nasze?
- Kuraha, no jego chyba go pamiętasz? Chciał na ciebie poczekać, ale musiał wyjść wcześniej, żeby jeszcze coś załatwić.
Znów pokiwałem głową, tym razem stanowczo energiczniej.
- Mogę twoje jedzenie? - zapytałem niepewnie, w pośpiechu zgadując, że jeśli spóźnię się na te tajemnicze "szkolenia", nie stanie się nic dobrego.
- Masz, ja mam więcej czasu na śniadanie, zrobię coś innego - Haruhiko uśmiechnął się pod nosem. Szybko chwyciłem to coś, co jeszcze przed chwilą trzymał w swojej pięciopalczastej dłoni i niemal jednym ruchem wcisnąłem sobie do pyska.
- Hej, zimne będziesz jadł? - gwałtownie powstrzymałem odruch żucia, usłyszawszy jego zdumiony głos.
- Nie mam czasu ocieplać - rzuciłem niemal w biegu. Już chciałem otworzyć kolejne drzwi, dzielące mnie najpewniej od miejsca przez które musiałem przejść, aby dostać się na szkolenia, gdy znów powstrzymał mnie towarzysz.
- Nie pomyślałeś o założeniu swojego munduru? W piżamie też prezentujesz się całkiem nieźle, ale radziłbym jednak coś bardziej profesjonalnego.
Odwróciłem się gwałtownie i nic nie odpowiedziawszy wpadłem do pokoju, w którym się obudziłem. Zajrzałem do pierwszego miejsca, w którym mógłbym znaleźć coś na kształt tego, o czym mówił przed chwilą Haruhiko. Dziwne, duże, drewniane pudełko na nóżkach, zaopatrzone w drzwi, które najwyraźniej wcześniej pominąłem. Tak, wisiało tam sporo ubrań, wśród nich musiało być i to, czego szukałem. Wywnioskowałem, że mojemu kochanemu informatorowi chodziło o coś w rodzaju narzutki, którą otrzymaliśmy na szkoleniach w NIKL'u. To szkolenia i to szkolenia, zatem wdzianko również musiało być podobne. W pudełku znalazłem to, czego szukałem, ubrałem się jakoś po ludzku i wyszedłem z pokoju, na wszelki wypadek biorąc ze sobą jakieś książki leżące na stoliku. Pfff, tak jakbym kiedykolwiek umiał czytać. Na jednej było zdjęcie myśliwca, pomyślałem więc, że mogą się przydać.
Gdy wyszedłem na zewnątrz, wśród zapachów, które napotkałem, spróbowałem odszukać Kurahę. Nic z tego jednak nie wyszło. Postanowiłem zatem iść przed siebie i liczyć na szczęście.
Już po kilku chwilach dostrzegłem kilka metalowych tabliczek zbitych w drogowskaz. Ku swojemu zdziwieniu zdołałem odczytać napis. Było tam miejsce, którego szukałem. "Lotnicza Akademia Wojskowa" - powtórzyłem w myślach.
Rozejrzałem się raz jeszcze. Wylądowałem w jakiejś spokojnej mieścinie, niewiele większej od naszej wioski w WSC. Ach, WSC... dlaczego muszę być tutaj, zamiast truchtać po lesie i wsłuchiwać się w skrzypienie uginających się pod wiatrem starych sosen...
Szybkim krokiem szedłem przed siebie. W końcu stanąłem przed dużą bramą. To to.
Przy wejściu stali dwaj strażnicy w mundurach w plamiaste khaki, identycznych jak mój. Poznałem jednego z nich, to przecież Conquest! Rozmawiał z kobietą siedzącą na stróżówce. Czyżby to... wytężyłem wzrok. Ją również znam, to Aisu. Świetnie, a zatem same znajome twarze naokoło.
- Wrotycz! Co dziś tak późno? - zagadnął mężczyzna gdy podszedłem bliżej - zazwyczaj jesteś sporo przed czasem.
- To chyba jakiś zły dzień - odrzekłem mgliście, przecierając oczy wierzchem dłoni. Zazwyczaj?!
- Masz wejściówkę? - zapytał. Zrobiło mi się gorąco.
- Co? - wykrztusiłem tylko. Mój znajomy westchnął.
- Dobra, właź. Aisu, proszę, zaznacz Wrotycza.
- Już się robi - odkrzyknęła ze stróżówki kobieta. Conquest parsknął śmiechem i pokręcił głową, otwierając bramę.
Dopiero gdy znalazłem się w pomieszczeniu i znalazłem salę, w której teoretycznie powinienem przebywać już od kilku minut, poczułem się swobodniej. Nacisnąłem na klamkę i cicho wszedłem do środka.
- O, proszę - zanim jeszcze zdążyłem zamknąć drzwi i dyskretnie rozejrzeć się wokół, usłyszałem znajomy głos - Wrotycz, siadaj. Co to strasznego się dziś stało, że nawet Wrotycz się spóźnił?
- Nie... nie wiem, przepraszam - stanąłem jak cielę pod drzwiami, nieprzygotowany na takie pytanie. Ponadto zamiast nad odpowiedzią, zacząłem zastanawiać się nad tym, kto je zadał. Czy to możliwe, że ten stojący pod tablicą blondyn to nasz Mundurek?
- Zaspaliście, panie chorąży? - zapytał tymczasem, odwracając się do swojego biurka. Z zastanowieniem potoczyłem wzrokiem po dużej sali, wyłapując w nim człowieka, który mógł być Kurahą. Tak, nie mogłem się mylić.
- Słucham? T... tak - odpowiedziałem, kierując się w stronę wolnego miejsca obok przyjaciela.
- A więc wracając do tematu, w zbiorze danych dotyczących profili płata, zapamiętywane są wielkości opisujące jego geometrię...
- Kuraha? - szepnąłem do osobnika po prawej stronie, chcąc upewnić się co do swoich przypuszczań.
- Co? - odpowiedział również szeptem. Odetchnąłem z ulgą.
- Jak nazywa się ten nauczyciel? - kontynuowałem. Ten popatrzył na mnie jak na wariata.
- No co ty, Wrotycz - odrzekł w końcu - rzeczywiście źle dzisiaj z tobą. Mundus, ulubiony nauczyciel całego rocznika - ostatnie słowa ociekały wręcz ironią. Pokiwałem głową, udając, że rozumiem - parę lat temu sam kończył studia w tej dziurze, ale oczywiście już zdążył o tym zapomnieć - dodał z wyrzutem, nie dopytywałem jednak, o co chodzi. To pewnie jakieś stare dzieje z czasów, kiedy jeszcze mnie tu nie było. Znaczy, na przykład z wczoraj.
- Kadłub opisany został przy użyciu trzech rodzajów elementów postaciowych: wycinków elipsoidy, ściętego stożka o eliptycznej podstawie oraz wycinków stożka eliptycznego - mówił Mundus - na tablicy widzicie model kadłuba. Jego nos został opisany przez dwie ćwiartki elipsoidy, które przylegają do siebie płaszczyznami symetrii.
Popatrzyłem na rysunek. Dało się na nim rozróżnić kółka i kreski, a nawet parę cyferek i jakieś esy, ale mimo to nie byłem w stanie ogarnąć myślami całej złożoności tego, co zostało tam przedstawione.
- Mówcie, jeśli coś nie jest widoczne. Niestety rzutnik nam się popsuł i musiałem odtworzyć to sam, a wiecie, że bazgrzę jak kura pazurem.
Trochę to trwało, aż w końcu wykład się skończył. Jeszcze chyba nigdy w życiu nie byłem tak zmęczony psychicznie. Gdy wyszliśmy z sali, Kuraha zwrócił się do mnie ze słowami:
- Rozmawiałem wczoraj z Paletką, dziś wieczorem idziemy na kolację - mówił z uśmiechem. Lekko zmrużyłem oczy - życz mi szczęścia, bo jeśli dziś, to nie wiem kiedy.
- O czym mówisz? - zapytałem podejrzliwie.
- Ach, zapomniałem, że jesteś dziś po jakiejś dziwnej amnezji - roześmiał się - chciałbym poprosić twoją siostrę o rękę, przecież wiesz.
Otworzyłem szerzej oczy ze zdziwienia. Tego się nie spodziewałem. Paluszka? O rękę?
Tego samego dnia gdy tylko wróciłem z wykładów, w moim biednym pokoiku o bielonych ścianach, dwóch średniej wielkości oknach i dużym, drewnianym żyrandolu pojawiła się Paletka z jeszcze jedną dziewczyną. Chyba już ją poznałem, tak, to...
- Posłuchaj, Wrotek - zaczęła, gdy tylko jak strzała wpadła do środka, siadając obok mnie, na przykrytym jakąś staroświecką narzutą łóżku - pamiętasz Caeldori, prawda? Świetnie, pół roku temu miałyśmy razem wymianę międzynarodową. Dzisiaj przyjechała do naszego miasteczka, bo zaczyna praktyki w "Zdrowokwiatku", wiesz, tej aptece przy skrzyżowaniu Wiślanej z Kolejową. Pokażesz naszej pani magister miasto, prawda? Zrobiłabym to sama, ale jestem potrzebna gdzie indziej - uśmiechnęła się uroczo.
- Moja mała siostrzyczka, jak zawsze rozchwytywana - zaśmiałem się, choć wiedziałem o jakie spotkanie tym razem jej chodzi. Oczywiście, nie miałem nic przeciwko swojemu zadaniu.
- Nigdy tu nie byłam - Caeldori nieśmiało odsunęła krzesło przy stoliku i również usiadła - nie wiem nawet, jak dojechać do apteki.
- Nie ma sprawy, to nieduże miasto, szybko się połapiesz - rzuciłem entuzjastycznie, nie zdążywszy się jeszcze zorientować, że "Pokazać miasto" nie równało się wcale oprowadzeniu po terenach WSC. W tamtej chwili byłem jednak zbyt zajęty podziwianiem zgrabnej talii ludzkiej wersji Kwiatuszka, by móc efektywnie skupić się na czymkolwiek innym.
Dopiero wieczorem, gdy staliśmy już we dwójkę na ulicy, uświadomiłem sobie, co tak właściwie tu nie gra. Rozejrzałem w prawo, w lewo i nic.
- Chodźmy - wyrzekłem pewnie, chcąc dodać sobie animuszu - zaraz zobaczymy, co tu jest warte do obejrzenia. To znaczy rzecz jasna, Ty zobaczysz, Caeldori.
Poruszaliśmy się wolno naprzód i chyba oboje byliśmy równie nieobeznani w małych uliczkach i otaczających nas starych domkach. Szukałem czegoś, co mógłbym pokazać dziewczynie, bez narażania się na pytania, na które nie umiałbym odpowiedzieć, jednak jedynym, co dało się zobaczyć naokoło, były popękane chodniki i pozamykane sklepy.
- O, mięsny - wskazałem w końcu - mają tu dobre udka - improwizowałem.
- Jeśli ktoś lubi... - uśmiechnęła się niepewnie Caeldori.
- Wiadomo - przytaknąłem szybko.
Nagle z jednej z uliczek wyskoczyło pięciu zakapturzonych typów.
- Kup pan cegłę - jeden z nich stanął naprzeciw nas. Odruchowo zakryłem Kwiatuszka ramieniem, co spowodowało tylko, że struchlała jeszcze bardziej.
- Chyba muszę odmówić - mruknąłem - przypadkiem mam ich w domu pod dostatkiem.
- Kup pan cegłę - powtórzył "zachęcająco". Pozostali otoczyli nas ze wszystkich stron. Chrząknąłem, licząc cele do rozwalenia.
- Po ile? - odpowiedziałem cicho, dyskretnie przyjmując pozycję dogodną do walki.
- Trzysta złotych - odparł krótko główny dresiarz. Prychnąłem.
- Ile?! Chyba sobie... - przerwałem, uświadomiwszy sobie nagle, że znam skądś jego charakterystyczny, bezemocjonalny głos. Rozluźniłem mięśnie i uśmiechnąłem się pod nosem - Zawilec...? Czy to ty?
- Skąd mnie znasz, człowieczku - typ odsunął się o dwa kroki.
- Nie no, błagam cię. Tak skończyłeś jako człowiek? - opuściłem ręce, wcześniej przygotowane do odparcia pierwszego uderzenia. Wtedy też zorientowałem się, że wszystko wokół mnie powoli się rozmywa. Króliczek nie zdążył odpowiedzieć.
Zgasły latarnie, przestał wiać wiatr. Potem może się obudziłem, nie wiem. Albo przynajmniej wyszedłem z fazy marzeń sennych. Tyle w temacie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz