Szczerze mówiąc, nigdy nie spodziewałem się, że ten dzień kiedykolwiek nastąpi. Po tak długiej podróży, męczącej ciało, ale za to kształtującej ducha, w końcu otrzymałem możliwość zatrzymania się w tej watasze (jak się ona nazywała? Srebrnego Tulipana? Niebieskiej Róży?). Alfa zdawał się być całkiem przyjemną postacią, nie zadawał wielu pytań przy naszym pierwszym spotkaniu, chociaż w czasie oprowadzania po terenach, trochę już ich padło. Na szczęście nie godziły zbytnio w moją prywatność, więc nie miałem większych problemów z odpowiadaniem na nie. Otrzymałem jednak zadanie, może nie bezpośrednio, ale wyczytałem je między słowami basiora. Polegało ono na zaznajomieniu się z członkami watahy, a z racji mojego stanowiska, na które Zawilec zgodził się nad wyraz chętnie (pewnie miał własne problemy na głowie), pomaganie im, jeśli będą tego potrzebować. Podobała mi się taka opcja. Nie dlatego, że lubiłem wyciągać wilki z otchłani ich umysłów czy walczyć u ich boku z demonami przeszłości. Mogłem wtedy pytać o sprawy, które mnie męczą. Mogłem pytać o ojca, bo przecież ktoś kiedyś mógł skrzyżować z nim swoje drogi, prawda?
Przechodziłem właśnie w pobliżu jakiegoś strumyka, nasłuchując, czy nikt się do mnie nie zbliża, czy to wróg, czy przyjaciel. Stawiałem ostrożnie łapy na twardej ziemi, zręcznie przeskakując przez przewalone drzewa czy konary. Znalazłem w czasie swojej podróży kilka ładnych miejsc, w których mógłbym umieścić kapliczkę Cercisa, mojego boga lasów i polowań, który każdego dnia ochraniał mnie między swoimi drzewami, dając tym schronienie przed ludźmi czy innymi drapieżnikami. Postanowiłem zboczyć z trasy, aby sprawdzić okolicę, kiedy to dostrzegłem ewidentnie wilcze futro. Nie było mi jednak dane poznać płci polującego zapewne osobnika. Nie chcąc mu przeszkadzać, usiadłem pod drzewem jak najciszej byłem w stanie i rozpocząłem spokojną obserwację widowiska przed sobą.
< Ktoś? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz