Wczesny, rześki, mroźny poranek był dla mnie najlepszą porą na rozprostowanie nóg. Jednak tym razem aż do południa po terenach watahy przetaczała się burza śnieżna i byłam zmuszona pozostać w swojej jaskini, wydrapując pazurami w miękkich partiach skały lub glinie przeróżne wzory i od czasu do czasu wyglądając na korytarz. Kiedy wreszcie zamiast białej, kłębiącej się masy na końcu tunelu ujrzałam światłość i całkiem zwyczajny świat, tylko trochę bardziej zaśnieżony, od razu wypadłam do lasu.
Po śniadaniu złożonym z nieostrożnej, młodej sarny ruszyłam truchtem na przechadzkę. Nie trwała ona długo, bowiem niedaleko znalazłam idealne miejsce do mojego treningu. Zdecydowałam się najpierw popracować nad kontrolą umysłu - w razie czego wysiłek fizyczny po pomoże mi się odprężyć i odwrócić myśli od tego tematu. Usiadłam pod sędziwym grabem i skupiłam się mocno na swoim zadaniu. Nieraz wydawało mi się, że coś tam iskrzy, ale realnie niczego więcej nie udało mi się osiągnąć. Po dłuższym czasie uznałam, że lepsze to niż nic, i zabrałam się za męczenie mięśni szybkim slalomem między drzewami oraz skokami przez powalone pnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz