Kiedy otworzyłam oczy, czułam się zmęczona i osłabiona, a przez chwilę w moim umyśle panowała ziejąca pustka. Podniosłam się powoli z miejsca, otrzepałam ze śniegu i rozejrzałam po smutnej, białej okolicy. Na spokojnie podjęłam próbę odtworzenia aktualnej wersji wydarzeń. Nie pamiętałam momentu, w którym odpłynęłam, ale skoro obudziłam się, leżąc gdzieś na śniegu, to tak najwidoczniej musiało być. W pamięci ostał mi się jednak widok mojego małego koszmarka, czarnego wilka, który ukazał mi się ponownie tuż przed tym zdarzeniem, tym razem w postaci szczenięcia. Machnęłam parę razy głową, śmiejąc się do siebie. Bad trip jakich mało, naprawdę. Swoją drogą, ciekawe jest to, jak działa wilczy mózg. Wiedziałam o istnieniu watah, które mają w swojej mitologii podobną istotę. Wielki, groźny, czarny pies. Ponoć przynosi śmierć i nieszczęście. Inni z kolei wymyślili dużego, trzygłowego psa, strażnika świata umarłych. Może też się czegoś nawdychali. Może takie wizje tworzy jakiś ośrodek mózgu, nadając postać strachowi, fobii, jakiemuś rodzajowi instynktu, być może przemodelowanego lub wymarłego. Może pogadam o tym kiedyś z psychologiem, o ile jakiś jest tutaj zatrudniony.
Resztę drogi do jaskini, do której powrót zaplanowałam jeszcze przed utratą przytomności, pomimo wyczerpania, pokonałam z lekkim uśmiechem na pysku. Patrzyłam teraz na to wszystko jako w gruncie rzeczy ciekawe doświadczenie. Nie bałam się, że ponownie spotkam potwora, a to dlatego, że pomimo dwóch konfrontacji jeszcze mnie nie zabił, co było najlepszym dowodem na to, że był tylko wizją. Dotarłszy w końcu do swojego schronienia, wypiłam porządną porcję wody i ułożyłam się wygodnie, chowając pysk w łapach. Uspokajałam się i odpoczywałam, czekając, aż cokolwiek co zażyłam, i co dostarczyło mi tyle emocji, usunie się z organizmu. Wkrótce zasnęłam. Spałam parę godzin. Po przebudzeniu zjadłam jakieś resztki, ponownie napiłam się wody, po czym przeszłam się po jaskini. Oparłszy się o ścianę, znowu drzemałam. Później po prostu leżałam i myślałam o przyjemnych rzeczach. Tak upłynęło mi półtora dnia, po jego zakończeniu wstałam rankiem i z optymizmem wyszłam przed jaskinię. Wdychałam chłodne powietrze, przeciągając się powoli. Ruszyłam na spacer w góry, zechciałam bowiem opłukać się pod jakimś wodospadem czy w jeziorku. Już wszystko było dobrze. Nic nie mogło mi popsuć tego dnia.
< Notte? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz