Pamiętam, że kiedyś uwielbiałam śnieg. Całą zimę spędzałam na tarzaniu się w nim i umykaniu bratu. Uważałam, że błyski światła sprawiają magiczne wrażenie, odbijając się od podłoża. W ogóle nie tęskniłam za zielenią, a gdy z nieba zaczynał padać biały puch, wzdychałam z zachwytu i starałam się łapać go językiem, przy akompaniamencie śmiechów rodziny.
Teraz, przechodząc między zaspami, nie czułam kompletnie niczego. Obojętnym wzrokiem mierzyłam "magiczny śnieg", starając się wykrzesać chociaż odrobinę radości, ale wspomnienia niestety już mnie nie uszczęśliwiały. Westchnęłam ciężko.
Odwróciwszy się do tyłu, przyglądnęłam białej kołdrze, na której nie było moich śladów. Kiedy byłam młodsza, lubiłam biegać w kółko, żeby w jakikolwiek sposób sprawić, że zostawię ślady. Nigdy się to nie udawało, a z czasem już się przezwyczaiłam.
Rozejrzałam się, ale nikogo dookoła nie było. Ani jednej żywej duszy. Ale może to i dobrze?
Całe to miejsce było piękne. Dookoła wznosiły się góry, a przede mną widniało ogromne, zamarznięte jezioro. Zamknęłam oczy, chcąc wyobrazić sobie tę scenę w lecie, wiosną i jesienią i za każdym razem stwierdzałam, że ten krajobraz zasługuje na podziwianie go cały rok.
Spacerowałam jeszcze dobrą godzinę, nie zważając na zimno. Przynajmniej pogoda była znośna- słońce delikatnie świeciło i nic nie wskazywało na to, żeby w najbliższym czasie zaczął padać śnieg.
Zaspy robiły się coraz niższe, w miarę jak zbliżałam się do jeziora. Wkrótce przekonałam się, że śnieg dookoła jest wydeptany.
Usiadłam, wbijając spojrzenie w warstwę lodu. Poczułam pragnienie wejścia na niego, ale nie byłam pewna, czy się pode mną nie załamie. Tak więc nie ruszyłam się z miejsca i po prostu wdychałam chłodne, zimowe powietrze. Z tej odległości jezioro wyglądało, jakby nie miało końca.
Po jakimś czasie jednak zad zaczął mi przemarzać, wstałam więc z postanowieniem znalezienia jakiegoś ciepłego kątu, ale zatrzymałam się w pół kroku, słysząc głośny, radosny pisk, dobiegający z niedaleka. Odwróciłam łeb w prawo i ujrzałam, jak wilk (z tej odległości nie mogłam stwierdzić płci) otrzepuje się ze śniegu i zerka za siebie. Pewnie sturlał się z góry.
Chciałam podejść bliżej, jednak najpierw zniknęłam, żeby obcy wilk nie zobaczył mnie od razu. Zaczęłam przedzierać się przez zaspy.
Niedługo potem byłam w stanie już stwierdzić, iż jest to wadera. Kolor jej sierści na grzbiecie podchodził pod rudawo- brązowy, natomiast gdzieniegdzie można było dojrzeć biel.
Wadera ta była potencjalnym kandydatem na wilka, który rozwieje moje wątpliwości dotyczące tego miejsca, także chrząknęłam i odezwałam się:
— Jak... — Niestety, dźwięk, który wydostał się z mojego pyska był tak cichy i zachrypnięty, że sama go nie dosłyszałam, odchrząknęłam więc ponownie i powtórzyłam, tym razem już głośniej. — Jak nazywa się to miejsce?
Przypomniałam sobie, że przecież wilk pewnie mnie nie widzi, wróciłam więc do swojej widzialnej formy.
< Etain? :p >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz