Kiedy wkroczyłyśmy w nowe pomieszczenie, nastrój stał się jakkolwiek podniosły, wszystko z powodu niezwykłego wyglądu miejsca. Było bowiem sporych rozmiarów, a kiedy wkroczyło się do niego wprost z ciasnego korytarza, można było poczuć się tak, jakby momentalnie wpadło się w ogrom morza, płynąc wcześniej wartką rzeką. W miarę okrągłe, przypominało wspaniałą świątynię albo salę bogatego pałacu, także dzięki białym, niekiedy zabarwionym innym minerałem ścianom udającym pełne pychy marmury, oraz małej wyrwie rzucającej z sufitu jasne światło. Największym atutem tego miejsca okazała się być jednak niesamowita formacja skalna znajdująca się mniej więcej na środku groty, jakby na specjalnie wybranym miejscu. Szeroka skała, o wysokości trochę większej niż nasza albo raczej moja, gdyż nie dało się nie zauważyć, że góruję wzrostem nad towarzyszką, o kolorze odpowiadającym reszcie pomieszczenia, pokryta ogromem wyszlifowanych przez naturę minerałów, oplatających ją niczym egzotyczny, przepiękny, pełen gracji wąż albo łańcuch drogiej biżuterii. Pełna zachwytu podeszłam bliżej, Kivuli, pomimo że lepiej kryła swój entuzjazm, uczyniła to samo.
- Kryształy górskie... - mruknęłam chyba bardziej do siebie niż do stojącej obok wilczycy.
Powoli obeszłam skałę dookoła, lustrując ją uważnie. Zauważyłam, że skupione w postać szczotki krystalicznej kwarce na samym czubku formacji były naturalnie przezroczyste, niżej natomiast wkradły się doń inne minerały, barwiąc je różnymi kolorami. U podnóża przybrały nieco czarnej barwy, więc przypominały teraz nocne niebo pokryte srebrnymi gwiazdami. Wyżej były inkluzje cytrynu i chyba złota - żółtawe i pomarańczowe. Fioletowy ametyst, później jasnoróżowy kryształ, którego pochodzenia nie mogłam odgadnąć, zielony rutyl, turkusowy turmalin. Jak ze snu... Zauważyłam, że znajdują się one także na posadzce i ścianie jaskini z tyłu skały.
- Piękne - szepnęła Kivuli.
Ja tymczasem wyjęłam z torby nóż. Trzymając go w pysku, stanęłam przy głazie. Opierając na nim przednie łapy, stanęłam na tylnych, by mieć dostęp do samego szczytu. Z nabytą wprawą chwyciłam nóż w łapę i uderzyłam nim kilka razy o kryształy, badając tym samym ich twardość. Nie trudno zgadnąć, że była ona wysoka i nie widać było żadnego efektu mojego działania. Zamyślona, wróciłam na cztery łapy i schowałam narzędzie. Machnęłam energicznie łapą, wyczarowując grube pnącze, które niczym lina oplotło się wokół upatrzonej grupy kryształów. Odrzuciłam łapę z całej siły, co sprawiło, że lina zacisnęła się na nich, niestety nie zdołała ruszyć ich z miejsca. Sprawiłam, że kolejne narzędzie zniknęło i odruchowo rzuciłam spojrzenie w stronę Kivuli. Obserwowała mnie czujnie. Widać było, że jest zdziwiona moim zachowaniem, najwyraźniej postanowiła jednak nic nie mówić. Wróciłam szybko myślą do tematu formacji, zastanawiając się, czy dałabym radę zmienić jej kształt samą siłą woli, jak robiłam to z roślinami, ziemią... Doszłam do wniosku, że też jest to jakiś element natury, dlatego przyjrzałam się dobrze, wycelowałam i... parę kryształów z samego szczytu, przed momentem ładnie rozdzielonych, hałaśliwie posypało się na ziemię. Zebrałam je, schowałam do torby, po czym z uśmiechem zwróciłam się do Kivuli:
- Niektórzy szamani używają ich do leczenia. Ponoć wspomagają energię życiową, a ja będę tutaj medykiem.
Wzruszyła głową, jakby wcale nie obchodziły jej powody moich działań.
Po chwili wahania, szybko i precyzyjnie jak przy uderzeniu błyskawicy, odłupałam jeszcze jeden, tym razem ciemnozielony minerał, który dołączył do pozostałych, dobrze ukrytych. Z tego, co wiedziałam, tylko o przezroczystych kryształach mówi się, że posiadają takie niezwykłe moce, tego chciałam mieć przy sobie tylko ze względu na jego walory estetyczne. Już zrobiłam dwa kroki w stronę wyjścia, kiedy mój wzrok ponownie padł na milczącą towarzyszkę. Pewna myśl uderzyła mi do głowy. Odwróciłam się i szybko przebiegłam wzrokiem po palecie kolorów w tym pomieszczeniu. Jaki by pasował? Czarny, fioletowy... Różowy. Różowo-mleczny, przyjemny odcień. Upatrzony kamień momentalnie upadł na ziemię, a ja przeniosłam go pod łapą w stronę samicy.
- Chcesz jednego?
Zanim zdążyła odpowiedzieć czy chociażby się poruszyć, dodałam:
- O, poczekaj chwilę!
Wygrzebałam z torby sznurek i szybko oplotłam go wokół przedmiotu, po czym związałam dwa końce tak, że powstał wisiorek.
- Tak będzie ci go wygodniej przetransportować. Śmiało bierz, to nic takiego - nacisnęłam trochę, będąc pewna, że wadera odmówi.
- Dziękuję - odpowiedziała krótko i założyła naszyjnik.
Może go równie dobrze potem wyrzucić czy przehandlować, dla mnie bez różnicy.
- Idziemy dalej? - spytałam z uśmiechem.
- Jasne.
Opuściłam pomieszczenie pierwsza i można było powiedzieć, że to ja teraz kierowałam ekspedycją. Kiedy wróciłyśmy do trzech rozwidleń, bez większego wahania wybrałam prawe jako nowy cel. Korytarz ponownie okazał się bardzo długi, co dziwniejsze, w miarę upływu naszej wędrówki stawał się coraz węższy i jakby ciemniejszy. Na początku myślałam, że to nic niezwykłego, dopiero kiedy brodziłyśmy już w kompletnej ciemności, a boki ocierały nam się o zimne ściany, zaczęłam zastanawiać się, czy nie lepiej zawrócić, ciężko było mi się jednak skupić na tyle, by poważnie rozważyć wszystkie za i przeciw, może przez ten dziwny, kwaskowaty smród przecinający powietrze.
- Czujesz jak coś cuchnie? - rzuciłam do tyłu.
W tym samym momencie, niczym grom uderzyła mnie jedna myśl.
- Ty, to chyba jakiś trujący wyziew! Zawracaj, zawracaj!
Odwróciłam się, gotowa do ucieczki. Teraz dokuczał mi już nie tylko smród, ale też zawroty głowy i drżące łapy.
< Kivuli? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz