Przeżułam ostatni kęs upolowanego własnymi łapami bielaka, odepchnęłam kości na bok i poderwałam się z ziemi. Otrzepałam się ze śniegu i rozejrzałam po polanie przed wejściem do jaskiń. Płatki śniegu opadały wolno, wirując w swoistym tańcu, nie będąc gnane przez najlżejszy nawet powiew wiatru. Jasna, kolista plama słońca dawała tylko rażące, krystalicznie białe światło. Całość przedstawienia, na tle ogołoconego z liści drzew i krzewów, a przybranego w koronkowe warstwy szronu lasu oraz buro-błękitnego nieba prezentowała się oszałamiająco. Postanowiłam pójść na spacer, aby przy okazji trochę się rozgrzać.
Ruszyłam w kierunku północno-zachodnim, przed siebie, tak, jak prowadziły mnie instynkt i mgliste zarysy ścieżki wydeptanej w śniegu - równie dobrze mogły to być przypadkowe, przypominające ją fragmenty. Wszystko spowijała pełna natury, rozkoszna cisza. Szłam przed siebie, bez celu. Dawne dążenia straciły znaczenie. Przetrzymywałam kolejne dni, w milczeniu czekając na kres egzystencji. Gorąco pragnęłam się temu wyrwać. Do tego bagna, które sama stworzyłam, nie było dobrych dróg. Za każdym razem, gdy obok przechodził ktoś znajomy, miałam ochotę wykrzyczeć wszystko. Rozpacz nie odebrała mi jednak resztek zdrowego rozsądku.
Wtem kątem oka zauważyłam jakiś ruch. W śniegu mignęło mi coś brązowego i piszczącego. Kiedy zrobiłam kilka bezszelestnych kroków i podeszłam bliżej, ujrzałam sobola, który na mój widok wystrzelił do przodu. W pierwszej sekundzie odruchowo rzuciłam się w pogoń za stworzeniem. Pędziłam za łasicowatym zwierzątkiem, czując przyjemny pęd powietrza w futrze. Naśladowałam gwałtowne skręty i ruchy ofiary, o włos mijając się z napotkanymi przeszkodami w euforii towarzyszącej każdemu polowaniu. Dawałam jej upust, śmiejąc się po prostu pełną piersią, a las niósł echo pogoni daleko od tego miejsca. Dopiero kiedy radość skończyła się wraz ze zniknięciem sobola w jakiejś norze, zdałam sobie sprawę z uginających się pode mną kończyn i stanęłam, dysząc. Przegalopowałam za nim spory kawałek. Wreszcie wzięłam głęboki wdech i odwróciłam się. Zamarłam. Czułam, jak moje źrenice mimowolnie rozszerzają się coraz bardziej, a ogon drży. Niewielka łąka była w całości okryta nietkniętą, gładką warstwą białego puchu. Naokoło wyrastały z niego mniejsze i większe skały, niepasujące zupełnie do reszty. Z daleka można było dostrzec, iż dolna część pnia majestatycznego drzewa rosnącego w centrum jest ciemniejsza, przybrudzona zaschniętą krwią. Gdzieś po jego drugiej stronie w śniegu znajdowały się dziwne wybrzuszenia.
Jęknęłam, nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Przypadłam do ziemi i zamknęłam oczy, kręcąc gwałtownie głową. Czułam znów tę napływającą falę mocy i nienawiści zarazem, nawiedzającą mnie ostatnimi czasy wielokrotnie, ale poprzednie w porównaniu z tą były niczym muśnięcia skrzydełkiem motyla wobec ugryzienia wroga. Przestań, przestań, przestań, przestań, przestań, przestań, przestań, przestań, przestań, przestań, przestań, przestań, przestań, przestań, przestań, przestań, spokojnie...nie chcę, nie dam się temu, to tylko moja wyobraźnia, i nic poza tym. Głupia! - jedna łza chyba spłynęła na ziemię.
Uciekłam, nie oglądając się za siebie.
C. D. N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz