Poczułam przyjemny pęd powietrza, rozwiewający moją sierść. Kilkoma machnięciami skrzydeł wzniosłam się jeszcze wyżej. U moich łap rozciągała się dzika, piękna, żyzna kraina; większość widoku zajmowało zielone morze tworzone przez gąszcz koron drzew rosnących w lesie. Na wprost widziałam granicę między nim a stepem. Strzeliste iglaki płynnie przechodziły w porozrzucane tu i ówdzie niskie krzaki w morzu traw. Po mojej lewej stronie w niebo wystrzelały szczyty majestatycznych gór. Między dwoma z nich widoczne było szmaragdowe lustro jeziora, błyszczące w słońcu niczym drogocenny diament...niczym tysiące nurzających się w cieczy ostrzy. Jeszcze dalej, za stromymi turniami, hen, na horyzoncie majaczyła cienka, jasno-niebieska linia wody. Wszystko to mieniło się w promieniach bijących od świetlistej kuli życia wszystkimi kolorami tęczy.
Trwało to ledwie ułamek sekundy, bowiem światło raziło mnie wręcz boleśnie w oczy; musiałam odwrócić głowę na zachód. Coś drgnęło we mnie znacząco. Oszołomiona pięknem i ogromem, dłuższą chwilę ,,stałam" w powietrzu, uśmiechając się lekko do siebie. Przez głowę przemknęła mi myśl, że tyle mi do szczęścia starczy - mogę tu wisieć aż do śmierci i patrzeć, patrzeć, patrzeć...Zamrugałam gwałtownie parę razy i starłam uśmiech z pyska, by się ogarnąć. To było głupie i niegodne ciemności zachowanie. Spojrzałam jeszcze raz mimowolnie kątem oka na krajobraz, i machnęłam potężnymi skrzydłami, kierując się w stronę widocznego kawałka otwartej przestrzeni. ~Podano do stołu.~
Niedługo sobie polatałam, bowiem musiałam podejść niezauważona. Wróciłam do swojej poprzedniej postaci szczenięcia i zaczęłam bezszelestnie posuwać się w wyznaczonym z góry kierunku. Omijałam tylko pnie, mniejsze przeszkody miażdżyłam albo ścierałam na proch z pomocą mroku. Rzecz jasna z wejścia musiała wyłonić się akurat urocza parka, ciemny, wychudły basior i jasna, oblepiona kwiatami wadera, rozmawiający cicho. ~Ale mam dzisiaj szczęście!~ Skupiłam się na używaniu mocy. W mgnieniu oka przed wilkami wyrosła monstrualna postać czarnej, skrzydlatej, wadery. Nie mogłam się powstrzymać od szerokiego uśmiechu. Miny obojga były po prostu BEZCENNE...Wnet postąpiłam krok do przodu, miażdżąc jedno z mniejszych drzew, i zawyłam z pyskiem zwróconym ku niebu, porzucając maskę ostrożności. Kiedy skończyłam, poczułam silne, nieprzyjemne ukłucie w jednej z przednich kończyn. To basior wczepił się w nią zębami. Jego towarzyszkę chyba na razie sparaliżowało. Westchnęłam cicho, gwałtownie nią machając. Udało mi się strzepnąć intruza, który uderzył z rozpędu w skalną ścianę. Teraz mogłam zająć się drugą ofiarą.
Dostęp do niej zablokowało mi jakieś zielsko; uporałam się z nim pazurami w parę sekund, jednak na zewnątrz wyległo więcej zdobyczy, co dało jej szansę na ucieczkę. Przypuściłam atak na całą gromadę. Wilki walczyły wytrwale, ale ich działania były dość mało skuteczne. Prowadziły jedynie do spowolnienia ich zgonu i przedłużania cierpienia. Upływało coraz więcej krwi, lecz...lecz zarazem opuszczały mnie siły. Pierwsze rozkosze śmierci, wszystkie te przemiany i wrażenia w ciągu dnia, w oślepiającym świetle słońca, zmęczyły mnie. Ostatni raz uderzyłam na grupę, raniąc parę basiorów, po czym zacisnęłam zęby, machnęłam skrzydłami i wzniosłam się w powietrze, prędko oddalając się od jaskini na wschód. Zdecydowanie łatwiej będzie ich później dopaść.
Gdy tylko znalazłam się w bezpiecznej odległości, wróciłam na ziemię i do szczenięcej postaci, aby oszczędzać siły. Zaczęłam iść w bliżej nieokreślonym kierunku, zastanawiając się, który teren wybrać do posilenia się. Właściwie, południowe krańce wyglądały kusząco...Niedługo dane mi było nad tym rozmyślać. Wyczułam przed sobą waderę. W dodatku znajomą. Parę susów dalej dostrzegłam w krzakach znajomy kolor sierści, splamiony krwią. Podeszłam jednostajnym krokiem i wyłoniłam się z gęstwiny, stając przed nieco oszołomioną wilczycą.
— Jesteś prawdziwa? - zapytała po chwili. Zamrugałam i usiadłam na śniegu, wciąż jej się przypatrując. Już dawno mogłam po prostu skoczyć do przodu i zgruchotać jej kark. Poczekam jeszcze moment...momencik...parę sekund...Machnęłam ze złości ogonem. ~Dlaczego odmawiasz mi posłuszeństwa? Jak śmiesz!~ Mam obiad dokładnie przed sobą, zupełnie bezbronny i niczego nieświadomy. Czuję narastający głód i napływającą ślinę, czuję drżenie ciała. Wszystko na nic. Ilekroć próbowałam przełamać tę dziwną barierę, która pojawiła się ch*j wie skąd, napotykałam opór silniejszy od tej potrzeby. Uch. Czas płynie nieubłaganie, nie mam go na bezskuteczne siłowanie się. Coś w niej jest, coś, co daje jej cholerne szczęście na co dzień. Kiedy już to rozgryzę, będzie z niej najpierw zabawka na wiele godzin, a później ładne futro. ~Cierpliwość jest największą z cnót.~
Nie odpowiedziałam waderze. Ogłuszyłam ją, rozpościerając na chwilę mrok wokół jej głowy, po czym westchnęłam cicho, spoglądając na zamknięte oczy nieprzytomnej. Podniosłam się i otrzepałam.
< Etain? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz