Kroki wadery na korytarzu wreszcie ucichły. Jednym, gwałtownym ruchem zerwałam z siebie warstwę koców, po czym przeturlałam się i nerwowo chwyciłam materiał pode mną, następnie poszarpałam nim trochę w złości i z całej siły odrzuciłam na bok do reszty. Leżałam na twardej, zamarzniętej ziemi przemieszanej ze skalnymi odłamkami. Wcześniej nie byłam nawet tego zbytnio świadoma, teraz każdy najmniejszy kamyk uwierał mnie nieznośnie. Zwinęłam się jeszcze ciaśniej w kulkę, ukrywając pyszczek w gęstym futrze. W takiej pozycji widziałam tylko ciemność, a w niej osobę rozpaczy i bólu, którą mogłam się w ten sposób napawać do momentu przyjścia kolejnego wilka ze swoją gadką ,,Wszystko będzie dobrze". Nie potrafiłam już zrobić nic innego. Choć w głębi duszy pojawiał się czasem wolny promyk, przebłysk chęci, nie wiedziałam - nie miałam pojęcia, jak go wypuścić, i nikt nie mógł mi tego powiedzieć. Życie, zamknięte w błędnym kole, traciło sens i postać. Od tamtej pory nie było takiego momentu, w którym nie doskwierałaby mi jakaś dolegliwość.
Nie mogłam jednak skutecznie odciąć doskonałego zmysłu słuchu od świata, co wkurzało mnie także w tej chwili, kiedy mimo dociskania uszu łapami słyszałam każde słowo z rozmowy Zawilca i Kou. Wszyscy wokół zaczynali nagminnie kłamać - ,,już jest okey". Łączyło ich jeszcze jedno - mniemanie o własnym poziomie wiedzy a rzeczywistość. Nikt nic nie wiedział. Nigdy się nie dowie. A los będzie dalej prządł nici życia...i odpłaci się im za niewiedzę.
— Może poślijmy kogoś do jej watahy? Nie możemy czekać bezczynnie... - wilczyca mówiła cicho, ale z determinacją w głosie.
— Nie uważam, żeby było to konieczne. Patrolujemy granice dzień i noc. Nikt nie przemknie się niezauważony. A do tego czasu zaopiekujemy się nią najlepiej, jak potrafimy.
— Jeżeli mieli czelność zaatakować na naszych terenach, zrobią to ponownie. - perswadowała dalej.
— Kolejny wróg na liście...nic nowego. Wracajmy już do obowiązków. - samiec chyba był nieco znudzony.
Nie odpowiedziała. Rozeszli się. Po chwili pojawiła się na progu jaskini. Pokręciła głową i z ciężkim westchnieniem po raz setny tego dnia okryła mnie kocem. Wiedziała, że już za moment wyląduje na ziemi. Uśmiechnęłam się słabo na tę myśl.
~Parę dni później~
Pamięć wracała - raz mniej, raz bardziej boleśnie. Po paru pytaniach zadanych przypadkowym wilkom wszystkie elementy układanki zaczęły do siebie pasować. Fakt, że mają tu przybyć wojenni posłańcy, niewiele zmieniał. I bez tego byłam na dnie. Mimo wszystko nie mogłam wiecznie przesypiać pół dnia w nadziei, że we śnie śmierć mnie w końcu odnajdzie. Siłą rzeczy emocje słabły, dostrzegałam coraz więcej z toczącego się wokół mnie życia. Każdego dnia stawałam się coraz silniejsza, bez względu na to, jak wielki wysiłek wkładałam w to, by tak nie było. Ba, zdrowiałam w ekspresowym tempie. Im więcej czasu poświęcałam na katowanie się rozpaczą, tym lepiej się potem czułam. Musiałam oprzeć się tej zależności. Już po kilku dobach spędzałam całe dnie na zewnątrz, a raczej ukryta wysoko w skalnym załomie, skąd mogłam spokojnie obserwować otoczenie, przeciw czemu głośno protestowała Wuwuzela. Czasem wybierałam się na przechadzki po lesie. Wracałam dopiero, gdy ciało odmawiało mi ze zmęczenia posłuszeństwa, lecz to hartowanie się znów paradoksalnie powodowało mój powrót do pełni formy. Cienka umysłowa granica pękła. Byłam zmuszona pogodzić się z tym faktem.
Z każdym dniem wśród mających nade mną pieczę wilków narastał niepokój. Ostatecznie ile można czekać na jakieś wieści?
— Notte? - zaczęła Kou pewnego dnia. Odwróciłam głowę w jej stronę, nadstawiając uszu. - Zawilec coś zaproponował...może dołączyłabyś do nas, do watahy? Oczywiście to nie jest tak, że...rozumiesz, prawda? - zaśmiałam się krótko w duchu. Nie, nie chciałam i nie potrafiłabym dołączyć.
— Rozumiem. - odparłam, po czym dodałam: - Ale nie zrobię tego.
C. D. N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz