Tego pięknego poranka, choć poprzedniego dnia nie ćwiczyłam, a jedynie odpoczywałam i spacerowałam, aby zupełnie się nie - nie ruszać, trochę bolały mnie mięśnie. Nic zresztą dziwnego, bowiem dwa treningowe dni wcześniej trochę się przeforsowałam. Podobno to celowo, mówił Achpil. Podobno miało mi to pomóc aklity... aklimaty...? coś tam, podobno raz na jakiś czas, obok właściwie przemyślanej serii szkoleniowej, ustawionej wręcz godzina po godzinie, aby jak najlepiej wyrabiać mięśnie i wypracowywać odpowiednie odruchy, taki nagły, kontrolowany co prawda, lecz nieoczywisty dla mnie szok nawet się przyda. Żeby się nie rozleniwić. I coś tam, coś tam, hormony. Cokolwiek to jest.
Tak więc tym razem mój ćwiczeniowy przewodnik dał mi dzień luźniejszego treningu, za co byłam mu niebywale wdzięczna. I chociaż nie znałam się na tych wszystkich mądrych rzeczach, o których codziennie słyszałam, instynktownie czułam, że moje mięśnie, jak i cała reszta ciała działają ostatnio na najwyższych obrotach i równie dobrze jak "szok", zrobi im chwila przerwy.
- Odpoczynek odpoczynkiem - mówił mi wtedy wilk - ale nie rozleniwiaj się. Nie tego cię uczyłem, Cymonio. Musisz być wytrzymała, silna i zwinna. Masz ku temu możliwości, a ja nie pozwolę ci ich zmarnować. A teraz do rzeczy, dwadzieścia razy w tą i z powrotem, zaczynaj - wskazał na kawałek wydeptanej ziemi, gdzie widniały jeszcze dwie narysowane na starym śniegu linię. Zwinnie odbiłam się od podłoża po jednej stronie i wylądowałam kilkadziesiąt centymetrów dalej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz