środa, 30 stycznia 2019

Od Haruhiko

Zobaczyłem ją, kiedy przemykała przez las, zwinna niczym cień, nieuchwytna jak podmuch wiatru. Nie ruszyłem się z miejsca. Pozwoliłem jej umknąć. Odejść. Oddalić się. Tak, jak jemu.
Zobaczyłem ją, kiedy goniła zająca przez martwe pola, ze wzrokiem utkwionym w zdobycz. Skupiona na swym celu, nie dostrzegła, że nie jest sama. Nie zobaczyła, że ktoś snuje się za nią krok w krok, jak duch.
Zobaczyłem ją, kiedy wracałem od Mundurka, jeszcze bardziej martwy niż wcześniej. Coś umarło tamtego dnia, kiedy przekazano mi informację. Nawet nie myślałem o tych wszystkich wilkach, które zginęły. Myślałem tylko o nim. O tych mądrych oczach. O tej sierści. O tej odważnej duszy, zamkniętej w śmiertelnym ciele. O tym, którego imię nie mogłem z siebie wydobyć.
Sprawił, że entropia powróciła. Może nawet ze zdwojoną siłą. Nie wiedziałem. Nie byłem pewien.
Noc i dzień zlały się w jedno. Południe przychodziło po północy, wieczór ustępował porankowi. Lecz to nic nie znaczyło. Nie dla mnie. Dla innych świat nadal się kręcił, parł przed siebie, wirował w szaleńczym tańcu. Ale nie dla mnie. Mój świat rozpadł się i teraz leżał pod ziemią, przysypany twardymi gruzami. 
Wpatrywałem się w kopczyk. Nieruchomo, mimo, że śnieg opadał ciężkimi płatami na moje czarne futro, a cały już drżałem od przeszywającego chłodu. Położyłem łapę w miejscu, gdzie powinno być jeszcze do niedawna bijące serce. Jeszcze raz, resztkami mocy spróbowałem się skontaktować. I mimo, że stróżki krwi wypłynęły z mojego nosa, nie przestałem. Nie mogłem przerwać już tego wszystkiego. Musiałem chociaż trochę ulżyć swojej duszy.
Czy uda mi się w ogóle to zrobić? Nie był przecież magiczny. W żadnym stopniu. Czy to jednak pozbawia go duszy, nadanej nam przez bogów na początku naszego istnienia?
Drobna iskierka zamajaczyła na skraju mojej świadomości. Znana, tak doskonale znana. 
Wyprostowałem się, zacisnąłem pazury na grobie.
— Wrotycz? Wrotycz, to ty? — wyszeptałem w przestrzeń. Odpowiedź nie nadeszła. Energia zaczęła się oddalać. Zebrałem się w sobie.
— Kocham Cię, Wrotycz. Będę kochał zawsze i na zawsze. Jeszcze się spotykamy... Obiecuję. Na bogów, obiecuję. 

~*~

Była do niego taka podobna, że kiedy przed nią stanąłem, prawie nazwałem ją jego imieniem. Chwilę zajęło mi ułożenie myśli, podniesienie wzroku na oczy wilczycy i przypomnienie właściwej informacji.
— Cymonia — powiedziałem jedynie, wpatrując się w waderę. Przerwałem jej trening. Nie chciałem wyczytywać emocji z pyska wilczycy, nie miałem na to sił.
— Skąd znasz moje imię? — spytała, ale tylko pokręciłem łbem.
— Duchy. Duchy powiedziały. Musimy porozmawiać. Teraz. Gdzieś na osobności. 


< Cymonia? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz