piątek, 31 grudnia 2021
Podsumowanie grudnia!
czwartek, 30 grudnia 2021
Od Mildredfiri - trening mocy 5, 6, 7
Na Laponię trafiłaś całkowicie przypadkiem, moja droga. Jakoś nie przyszło ci do głowy, że możesz znaleźć się sam na sam z kimś, kogo nerwy spowodują małe kręgi ognia, przez które sama nie możesz przejść. Twój własny ogień może i jest niegroźny, ale płomienie tej wadery parzyły i paliły się w miejscu, w których wcale nie powinno ich być. Trochę jak twoje włosy, tylko ty wiedziałaś, w jaki sposób mniej więcej je opanować. Ta dorosła wadera chyba sobie z tym nie radziła. Wyglądała na bardzo poddenerwowaną, dreptała w kółko, mając już pod swoimi łapami wąską ścieżkę na idealnie cztery łapy. Kimkolwiek była ta wadera, też była ruda w sposób, który postronnemu obserwatorowi przypominał w sporej mierze ogień - czyli wasz żywioł. Ty również masz taką barwę, choć nie mienisz się tak pięknie w słońcu. Jesteś bardziej matowa, może dlatego, że nie żywisz się najlepiej, a może to po prostu taka twoja cecha. Ta wilczyca jest ładniejsza od ciebie. Wysoka, umięśniona, o sylwetce, która pewnie zwróciła uwagę niejednego basiora. Czujesz się trochę głupio, taka mała, czerwona kulka, nieco za gruba i nieco za czerwona. Kimkolwiek była ta dama, miała wręcz cudowne oczy. Takie zielone. A ty masz tak śmiesznie żółte, że też w sumie przypominają zieleń. Chowasz się między gałęziami, mając gdzieś z tyłu głowy, że to może być twoja matka. No ale przecież to niemożliwe, pamiętasz swoją matkę. Pamiętasz swoją starą watahę. A i tak czujesz się w jakiś sposób bardzo blisko z tą waderą. Może warto do niej zagadać?
Wychodzisz spomiędzy gałęzi na spotkanie z tym nerwowym stworzeniem tak dziwnie podobnym do ciebie. Wadera podrywa łeb do góry, spoglądając na ciebie tymi przenikliwymi oczami, takimi ładnymi i jaskrawymi, o czystym kolorze. A nie tak jak twoim, brudnym i niepewnym. Jest zdziwiona twoją obecnością, ale nie jest chyba zła. Zbliżasz się do niej, przeskakując niskie płomienie ze sprawnością liska, czego można się spodziewać, gdy twoim tatą jest wychowanek lisów. Pani podnosi pysk do góry, wskazując na swoją wyższość nad tobą, z czym chętnie byś się pokłóciła, ale nie chcesz stracić jedynej osoby, z którą możesz porozmawiać o swoich mocach.
– Dzień dobry – witasz się kulturalnie. Podobno to pomaga znaleźć sojuszników.
– Dzień dobry. Czego tu szukasz, płomyczku?
– Pani ma takie ładne płomienie. Też jestem ognista, ale mój ogień jest brzydki i nie sięga daleko.
Zdejmujesz gumkę do włosów, by udowodnić swoje stwierdzenie niepodważalnym argumentem.
– E tam. Wcale nie jest brzydki. Jest równie głęboki co ty. I przynajmniej umiesz nad swoim panować.
– A pani nie?
– Niestety nie.
Podskakujesz bliżej, tuż pod nogi wysokiej wadery, nie przejmując się już więcej presją.
– I tak ma pani ładny płomień. Jestem Mi!
– Niech ci będzie – Na twarzy wadery widzisz ciepły uśmiech. – Jestem Laponia. Możesz się tak do mnie zwracać, bez żadnej "pani."
<5/7 6/7 7/7>
Gratulacje!
Od Mildredfiri - trening zwinności 5, 6, 7
– Ale jak to jaskinię?
– Tak to. Po prostu jaskinia o wiele bardziej mi się podoba. Nie bądź taki zszokowany, chodzę do tej jednej jaskini od dłuższego czasu i wyśmienicie się w niej czuję. Zaczęłam już sobie stroić ją pod siebie.
– I nie zamierzasz z nami mieszkać? Nie patrz tak na mnie! Po prostu się o ciebie martwię...
– Bez potrzeby, tata. Podoba mi się tamta jaskinia i tyle. Wiem, że według ciebie nory są o wiele lepsze, ale ta jaskinia i tak i siak mi się podoba, i twoje osobiste przekonania mnie nie zmuszą do zostania.
– Ale nikt cię nie zmusza! Jeśli chcesz mieszkać w jaskini to proszę bardzo, to twoja wola i nie zamierzam się w to wtrącać. Tylko nie wiem, co zrobisz, jak się okaże, że twoja rodzina zrobi się za duża na tą jaskinię.
– Nie zrobi, bo szczeniaki będą wyprowadzać się gdy się zrobią dorosłe. O ile będę miała szczeniaki, bo nie wiem, czy się skuszę. Jakoś mnie do tego nie ciągnie. A spróbuj mi powiedzieć, że jak będę starsza to mi się zmieni, to cię pogryzę.
– Nie zamierzałem!
– No i dobrze. Fajnie, że mnie wspierasz w mojej decyzji, nie musisz się przejmować, że zniknę i już nigdy nie wrócę. Zawsze będę wracać do swojej rodziny. Może kiedyś spotkam ciotkę Skinkę!
– No może... Może... Kto wie? Ja tam jej od dawna nie widziałem...
– Hej, papcio idzie. Jemu jeszcze nie mówiłam o moim planie z jaskinią. Mogę mu powiedzieć teraz, skoro ty już wiesz.
– Yir chyba idzie do pracy.
– Hej, papcio! Papo!
– No co tam, Mi? O co chodzi? Czyżby Paki znowu ci zakazywał czegoś szalonego i potrzebujesz kontrargumentów?
– Mphf.
– Hihihi! Nie! Po prostu rozmawiamy o moim przyszłym domu i pomyślałam, że ty też możesz wiedzieć.
– Ale co takiego wiedzieć?
– Zamierzam żyć w jaskini! Wyprowadzę się jak dorosnę, znalazłam taką fajną jaskinię, gdzie mi się podoba i już zaczęłam sobie znosić rzeczy, bo czasem tak wypoczywam.
– No... Dobrze. Jeśli tak planujesz żyć. W jaskini przynajmniej piach nie sypie się z sufitu. Ała! No co? Taka prawda! Co chwila muszę wytrzepywać włosy, bo mam w nich mnóstwo piasku.
– Ja mam mnóstwo piasku w ogonach i nie narzekam.
– Bo jesteś takim piaskowym stworem.
– Ble! Dobra, spadam ćwiczyć dalej. Znalazłam takie zajebiste drzewo, po którym można się wspinać...
– Mi!
– Sorki, tata. To drzewo po prostu takie fajne, ma takie wielkie konary i w ogóle.
– Dobra, dobra, idź już. Tylko na siebie uważaj!
– Ależ oczywiście! [szeptem] Że nie. Dobra, to teraz gdzie było to drzewo? Aha! Tutaj jesteś. No to co? To hopsam. I hops! Aj! Prawie spadłam. Umph. Hop! Błagam, nie zarwij się, nie zarwij się! Okej. Jeszcze kilka gałęzi wyżej. Tutaj... Tutaj... I hop-sa! Ha! Zrobiłam to! Jestem na szczycie. Teraz jak stąd zejść...
<5/7 6/7 7/7>
Gratulacje!
Od Mildredfiri - trening szybkości 5, 6, 7
Króliczki bardzo chętnie wspierały Mi w jej treningach. Leżały obok niej, wtulając się w zimowe wilcze futro, bawiły się z nią, biegały dookoła, pokazując, jakie są same szybkie i że ona też jest bardzo szybko. Mi doceniała te gesty bardziej nawet niż słowa uznania swoich bliźnich. Miała jakiś sentyment do tych małych kicajów. Może dlatego, że tak jak ona były małe i przez wielu uznawane za słabe i żałosne. Wadera widziała w nich jednak las, który lubi sobie czasem odpocząć od codziennej walki o przetrwanie. Taka spokojna sielanka, przerywana tylko czasami, gdy jakiś podejrzany cień przeleci nad głowami długouchych koleżków. Mi się to podobało. Mogła odpoczywać pomiędzy treningami, oglądając, jak jej kumple zajadają się ziołami, jakie dla nich przyniosła.
Starała się jednak mimo wszystko ograniczać takie przerwy do minimum, pamiętając o swoim prawdziwym celu. Szybkość się sama nie polepszy, jeśli wadera będzie zalegać na swojej ulubionej polanie zupełnie bez celu. Trzeba było wstać. Trzeba było biegać. Trzeba było się starać, żeby coś osiągnąć, bo życie nigdy nie podaje niczego na tacy. Praca czyni zwycięzcę, a Mi miała zwycięstwo na swoim celowniku, choćby przyszło jej przedzierać się przez najgorsze puszcze i walczyć o przetrwanie na najgorętszych pustyniach. Poddać się? Ha! Nie znała tego określenia.
Ćwiczyła tak jak od początku, niemal codziennie, nawet jeśli jej kończyny nie dawały radę. Nie znosiła po prostu sobie odpuszczać. Bo wiecie, jeśli ktoś taki jak Mi się na coś zdecyduje już nigdy z tego nie rezygnuje. Dodatkowo nie zapominajmy, że jej pełne imię brzmiało Mildredfiri, czyli ta wadera o barwie zachodzącego słońca nosiła nazwisko najbardziej upartego rodu, jaki można było spotkać w tych okolicach. Linia Firi znana była ze swojego dążenia do celu, z bojowej natury i z mocy przekazywania tych cech nawet na osoby niespokrewnione, tak długo jak nosiły właśnie nazwisko Firi. Shika, męska linia tego samego rodu, nie mogła w żaden sposób równać się z temperamentem pań. W połączeniu z wrodzoną naturą Mi stanowiło to mieszankę śmiertelnie niebezpieczną, która sięgała już poziomu zapamiętanej przez wszystkich Skinterifiri. Oj tak, te dwie gdyby dopadły się do grupy, w której coś im się nie podobało, od razu zrobiły by tam porządek. Mi nie była nawet w pełni świadoma, jak bardzo przypomina swoim rodzicom tą agresywną liszkę, którą kochało więcej osób, niż odważyło przyznać się na głos. Były jak dwie krople wody, tylko Skinka była bardziej marchewkowa. Z tego względu kiedyś Pinezka chlapnęła przy obiedzie:
– Ciotka by była z ciebie dumna, będziesz świetnym generałem.
I nikt nie chciał wyjaśnić, kim jest ta cała ciotka, dopóki papcio Yir nie znalazł się sam na sam z Mi i był skazany na jej łaskę. Wtedy już wszystko zostało ujawnione. I nagle Mi więcej nie przeszkadzało, że ma takie długie imię z Firi na końcu.
<5/7 6/7 7/7>
Gratulacje!
Od Mildredfiri - trening siły 5, 6, 7
Długie treningi zdawały się być zawsze takie same. Nie opierały się na niczym więcej niż na przepychaniu głazów i przewróconych drzew, które były najcięższymi rzeczami w dziczy zamieszkanej przez Watahę Srebrnego Chabra. Mi nie zauważała zbytniej różnicy, teraz jej już tak nie zależało, by podnosić coraz cięższe przedmioty - już dawno straciła czucie w łapach i przez to nie potrafiła oszacować, jak ciężki tak naprawdę jest dany przedmiot. Jej papcio Yir beształ ją za to regularnie, wsmarowując jakieś cudowne lecznicze maści w jej zmarnowane kończyny, ona jednakże nic sobie z tego nie robiła. Nie obchodziło jej zdanie jej bliskich na temat tego, jak bardzo nadwyręża swój organizm, jak bardzo po prostu przesadza. Według niej liczyły się efekty, a nie sposoby. Jeśli miała stać się rozumnym workiem kości i mięsa, który nie posiada już receptorów bólu, ale za to miała szansę stać się najsilniejszą waderą w całej watasze, proszę bardzo. Niech się dzieje wola nieba. Ona sobie poradzi, nie potrzebuje niczyjej pomocy w tym wszystkim, będzie taka, jaką zrobią ją bogowie na późniejszym etapie życie.
Była też informacja, która otrzymywała sporo uwagi małej Mi, a gdy tylko się pojawiała w rozmowie czerwone uszy stawały dęba, wytężając się w celu pochwycenia słów. Wiele osób uważało, że Mi nabrała sporej masy mięśniowej dzięki swoim treningom, że jest wizualnie większa, choć wzrostem wcale się nie ma co szczycić. To stwierdzenie napawało rudą waderę dumą. Czuła się doceniona. Dostrzeżona. Wilki nie mówiły już o niej "To ta mała agresywna córka Pakiego". Teraz miała swoje własne imię. I bardzo często brzmiało ono wielka mała Mi. Ha, wielka to ona dopiero będzie. Będzie wielkim generałem, niezależnie od alfy i będzie służyć swojej watasze. Będzie brać na siebie odpowiedzialność, o której wielu zapomina lub po prostu lekceważy. Ona jest za to świadoma. Świadoma i pewna swoich decyzji, choćby mieli ją wyśmiewać jeszcze przez lata. Ona im pokaże. Ta determinacja jest jak morderczy płomień i oni się o tym dowiedzą. Nic go nie zgasi. Może z wyjątkiem Buki, ale jest bardzo mała szansa, że przyjdzie akurat tutaj, do małej Mi i tylko po to, by zgasić jej determinację. Jak coś to Mi ją bardzo skutecznie poparzy.
Pewnego dnia trening nie był już taki standardowy i rutynowy. Zaczął się niby tak samo. Mi tak samo jak zwykle zabrała się do przepychania kamieni. Tak samo jak zawsze wybrała sobie kształt, w który chciała ułożyć te kamienie. Tą samą rutyną toczyła omszałe skały, męcząc się bardziej ze znalezieniem odpowiedniego kąta do popychania ich niż z samym pchaniem. Inna była pogoda. Jakaś taka niespokojna, wietrzna, pochmurna. Jakby nie podobało jej się zachowanie małej Mi. Jakby nie chciała, żeby ktoś od tak zmieniał sobie ułożenie kamieni na polu. I w przypływie złości zrzuciła na rudą waderę cały olbrzymi konar.
<5/7 6/7 7/7>
Gratulacje!
Od Całki CD Sigmy - "Miodowe dni" cz. 2
Przejdźmy w czasie kawałek dalej. Dni dosłownie kilka. Kiedy
to Całka mało zainteresowana zabawą spoglądała w kierunku wyjścia. W jej głowie
pojawiało się tyle fajnych pomysłów które można by zrealizować właśnie tam, z
dala od Pana Anubisa i jego ciągłego poprawiania ich, że nie mogą tego czy
tamtego. Zamruczała jednak czując jak zęby właśnie owego ich stróża zaciskają
się na jej karku z całą swoją delikatnością i przenoszą ją, jak niesforne
dziecko bliżej rodzeństwa.
—Jeszcze nie jesteście na tyle duże, aby same chodzić po naszych pięknych
terenach. — odparł jakby słysząc jak zaraz wyjdzie z niej cała złość. Całka
prychnęła niezadowolona i swoje emocje zwróciła przeciwko bratu rzucając się do
niego i przewracając z nim po puchowej kołderce świata. I tylko spoglądała aż
będzie mogła sama iść tam. Pomiędzy inne wilki.
Kiedy wrócili do domu wszyscy poza nią byli zmęczeni. I wszyscy też
zastanawiali się skąd Pi ma bliznę na karku, ale nikt o tym nie mówił, a oni
nie pytali. Nawet Pi nie wiedziała skąd ją właściwie ma.
Ta noc była wyjątkowo jasna. Niebo błyszczało się od pełnej tarczy księżyca
kiedy mała Całka obudziła sie i uniosła głowę. Tata leżał jak nigdy w posłaniu,
a jej rodzeństwo smacznie pochrapywało u jej boku. Całka więc zmarszczyła swój
drobny nosek i wstała po cichu wychodząc z norki. Było naprawdę ładnie. Srebrne
światło z nieba odbijało się i błyszczało na ziemi pokrytej śniegiem. Szczeniak
z największą ostrożnością podszedł kawałek do przodu oglądając się na norkę.
Nikt z niej nie wychodził, więc chyba nie została złapana. Z cichą radością pognała
więc przed siebie. Zwiedzać.
Dość szybko jednak przekonała się, że jej pomysł był zwyczajnie głupi. Noc pomimo,
że jasna okazała się być bardziej przerażająca niż Całeczka przypuszczała. Co
chwilę jakieś dźwięki z nikąd docierały do jej uszu, a dodatku zgubiła się
kompletnie, a nie wpadła na pomysł powrotu o własnych śladach. Dlatego bardzo
się ucieszyła widząc jaskinię, w której pali się światło. Słodka i nieświadoma
weszła do środka.
— Dobry wieczór! — przywitała się unosząc dumnie głowę. Pamiętała, że ma to
zrobić i czekała na pochwały.
— Wielki Huku. — jeden z obecnych tam wilków obrócił się do iej robiąc wielkie
oczy. Hej! Nie była wcale taka straszna!
—To tylko szczeniak. — drugi z kolei przetarł sobie czoło łapą. — Chyba Delty
nie?
—Chyba... — szary wilk podszedł do niej z dość nietęgą miną. —Gdzie twój
ojciec? — otworzyła pyszczek żeby mu odpowiedzieć, ale zawahała się.
—Em.. W... w domu. — w końcu wykrztusiła. Oboje westchnęli jednym głosem.
—A więc czemu ty jesteś tutaj? — wyraźne karcące spojrzenie zmierzyło Całkę
przez co i ta zmrużyła oczy strosząc się. Nie będzie jej nikt poprawiał i
ustawiał do porządku, skoro tak grzecznie się przywitała.
—Bo nie umiem wrócić!— odparła bez zawahania stając w dość bojowej postawie.
—Mój boże... — ten ciemniejszy z dwójki spojrzał na nią z politowaniem. —Po co wyłaziłaś
więc z nory?— spytał z lekkim wyrzutem.
— Bo... nie wiem... — odpowiedziała znowu bez cienia zrozumienia i postoju.
—Odniosę ją i wrócę. — westchnął szary wilk pochylając się do niej. Na co
wyłącznie warknęła. W końcu nie znała tego pana, a jakiś tam brudny obcy nie
będzie nosił jej za kark. Prychnęła niezadowolona w jego stronę. Ich spojrzenia
spotkały się i wtedy kiedy ten cały szary wilk wyglądał jakby miał ją siłą
złapać i wytargać z jaskini dobrze znany uścisk pojawił się na jej karku.
Zadarła delikatnie główkę żeby spotkać się ze wściekłymi oczami taty. Prawie od
razu podkuliła ogon i zapiszczała cieniutko. Jednak to nie zdało się poprawić
mu humoru.
—Powinieneś lepiej pilnować dzieciaków Delta.—
—A ty więcej spać Szkło. — i wyszli. Szli dłuższą chwilę dopóki nie położył jej
na śniegu. Usiadła na nim zagubiona.
—Całka. Zawiodłaś mnie. — mruknął. — Nie wolno wam wychodzić samym. Do środka.
— rozkazał wskazując na norę. Ta tylko smętnie ułożyła się przy rodzeństwie.
Widziała jak Delta coś jeszcze powarkuje i mruczy, a potem położył się obok i
nie dał się jej do siebie przytulić. Chyba był zły. I chyba nocne przechadzki
to zły pomysł... Przeprosi... jak się wyśpi.
<Mediana?>
Od Ducha CD Hyarina - "Grzesznicy i święci"
środa, 29 grudnia 2021
Od Kawki - „Rdzeń. Krok w stronę Środka”, cz. 3.3
- Tak, wszyscy się dziwią. Też nie wiem, skąd taki pomysł.
Od Hyarina CD Ducha - ''Grzesznicy i święci''
<Duchu?>
Nowy tryb pisania opowiadań treningowych!
wtorek, 28 grudnia 2021
Od Mildredfiri - trening mocy 4
Moje odbicie w wodzie patrzyło na mnie z upartością osła, złe i z obnażonymi zębami. Wiem, że chciało mnie wyzywać za to, co zrobiłam. Że spowodowałam przypadkiem pożar swoimi głupimi próbami. Ale nie mogło wydobyć z siebie ani słowa, po prostu milczało, bardzo złe i bardzo obrażone na mnie. A ja obrażona na nie. Na tą rudą twarz, na tego koka spiętego kolorową gumką, na te żółte czy tam zielone oczy. Byłam tak bardzo złe jak one. Pewnie rzucilibyśmy się sobie do gardeł, gdyby nie to, że odbicie nie mogło opuścić tafli wody, a ja nie chciałam się moczyć. Po prostu nie lubiłam wody i tyle. Była taka... mokra. I zimna. Zupełnie nie mój klimat. I to nawet nie dlatego, że jestem ognistą waderą, po prostu dlatego, że mi się nie podobała. Nigdy mi się nie podobała. Kto wie, jakie okropności się chowały w tych niedostępnych dla oka głębinach. Fujka.
<4/7>
Od Mildredfiri - trening zwinności 4
Siedziałam sobie z tatą przy wejściu do naszej domowej nory. Tata rozplanowywał, w jaki sposób rozkopać norę, byśmy wszyscy się w niej zmieścili. Trochę to było zabawne, jak bardzo starał się nas trzymać przy sobie. I nawet trochę smutne. Miałam wrażenie, że był samotny i z tego powodu nie chciał nikogo ze swojej rodziny puścić. Coś mi mówiło, że ma to związek z jego przeszłością. Chyba ktoś go zostawił "na chwilę" i już nigdy więcej się nie odezwał. Albo pokłócił się z którymś ze swoich wcześniejszych szczeniaków. Albo po prostu je stracił. A teraz mu bardzo zależało, żeby wszyscy byli bezpieczny i nikt nie odchodził. Doceniałam jego troskę, ale przecież nie mogłam być ciągle zależna od swojego tatusia. Musiałam mu powiedzieć.
– Tato, znalazłam sobie już jaskinię, w której chcę mieszkać. Jest bardzo ładna i dość szeroka. Może nie jest na tak dużą rodzinę, ale myślę, że zmieści się tam mała.
<4/7>
Od Mildredfiri - trening szybkości 4
Pusta łąka, w obecnej porze roku bardziej wyglądająca po prostu jak płaski teren bez znaczenia, nudny i bez naturalnych ozdób, była zamieszkała tylko przez jedną rodzinę królików. Króliki te nie wadziły Mi, trzymając się od niej z daleka, a Mi nie wadziła im, wylegując się z dala od wejścia do nory. Nie przyszło jej nigdy do głowy, żeby upolować któregoś z tych słodziaków. Chyba po prostu była za bardzo przywiązana. W końcu miały takie ślicznie uszka i takie urocze noski, które skakały zabawnie gdy te lagomorfy coś wąchały. I te oczy jak guziczki. Trochę jakby przerażone wielkim, niebezpiecznym światem, ale niemniej urocze. Mi takiego chętnie by przygarnęła, ale nie wiedziała, jak jej rodzina zareagowałaby na naturalną ofiarę wilków w formie zwierzątka. Zawsze mogłaby traktować to jak sekret, trzymać takiego króliczka w ukryciu i przychodzić do niego codziennie. Tylko że króliczki nie są takie szybkie jak zające. Są tylko dużo słodsze.
<4/7>
Od Mildredfiri - trening siły 4
Po wielu ciężkich, wykańczających treningach wreszcie postanowiłam odpocząć. Ile można ćwiczyć, co nie? Mam prawo mieć dość. Znaczy nie, nie mam dość, po prostu potrzebuję odpoczynku. Długo ćwiczyłam, stawałam się coraz silniejsza, już niejeden boi się do mnie podejść. A teraz odpoczywam. Położyłam się w swojej ulubionej jaskini, rozpuszczając włosy, by oświetliły i rozgrzały te puste ściany. Wiele już razy zastanawiałam się, czy ktoś poza mną wchodzi do tej jaskini. Nie było tu żadnych śladów cudzej obecności. Żadnych wydeptanych ścieżek, żadnych znajdziek z zewnątrz, jedzenia czy materiału na legowisko poza tym, co sama sobie przyniosłam. A to, co przyniosłam, nie znikało. Być może nikt tu faktycznie nie przychodzi i cała jaskinia jest dla mnie. Te ściany ozdobione białym nalotem niczym roztopiony kamień. Ta mokra podłoga, która z każdymi moimi odwiedzinami stawała się coraz bardziej suchsza i misy powoli coraz bardziej pozbawione wody. Ten sufit, z którego zwisały groźnie wyglądające stalaktyty.
<4/7>
poniedziałek, 27 grudnia 2021
Od Falki - "Czarne skrzydła, czarne słowa." cz. 3
Robię krok do przodu. Tylko jeden, by nie spłoszyć ptaka, który łypie na mnie jednym okiem, gotowy w każdej chwili zerwać się do lotu. Lub zaatakować. Jeszcze chwilę temu wołał, bym podeszła i nigdy wcześniej nie widziałam go tak podekscytowanego. A teraz? Stroni ode mnie niczym przestraszone zwierzę, rzucone po raz pierwszy w rozpacz tego świata.
Cofam się znowu. Wypuszczam powietrzę z płuc i siadam ciężko na ziemi. Poczekam, myślę, nie dam mu powodu, by zostawił mnie samą. Kruk odlatuje, kracząc przeraźliwie, a z pobliskich drzew zrywają się wrony. Po raz drugi w całym moim krótkim życiu zostałam zupełnie sama.
Czasem trzeba w życiu dać się poprowadzić przypadkowi. Nie walczyć z tym co ma nastąpić, ale zaakceptować bieg wydarzeń i z tego miejsca dopiero rozważać - co dalej? Tak było i tym razem, gdy po miesiącach wędrówki kruk zatrzymał się wreszcie na ziemiach, które znając jedynie nazwę, wyobrażałabym sobie jako usiane kwieciem. Srebrnym w dodatku. Myliłabym się srogo, ale może to jedynie nieodpowiednia pora roku?
Dołączyłam więc do miejscowej watahy, pozwoliłam wcielić się do wojska i zagłębiłam się nieznacznie w obecną sytuację polityczną. Nie spotkałam w tym czasie zbyt wiele wilków, co uznałam za niezaprzeczalną zaletę chaosu jaki najwyraźniej tu panował.
Czego kruk tutaj szukał? Do czego dążył od dnia, w którym spotkaliśmy się po raz pierwszy nad pozbawionymi ciałami moich rodziców? I dlaczego zdecydował się zabrać mnie ze sobą? Mnie, wilcze szczenię, które widział po raz pierwszy w życiu. Mogłabym oczywiście zadać mu te pytania. Wypowiedzieć je bez zająknięcia, z pamięci, bo w końcu sama zadaję je sobie od prawie trzech lat, a potem patrzeć jak przechyla głowę, wrzeszczy „Falka” i odskakuje kawałek, dając do zrozumienia, by go dalej nie męczyć. Przecież wiem, że nie powie mi nic więcej choćby nawet chciał.
Pierwsze parę dni, które spędziłam w tym miejscu wydawało się sielanką. Wizję tę jednak szybko przysłonił cień nadchodzącej wojny.
Czyżbym wpadła z deszczu pod rynnę?
Pocieszałam się myślą, że w każdej chwili mogę odejść. Zniknąć choćby w zgiełku trwającej bitwy i nie odwracać się za siebie.
O ile kruk będzie nadal u mego boku. Co ja gadam. Przecież będzie już zawsze, prawda?
Ostrożnie stawiałam kolejne kroki w skrzącym się w świetle księżyca śniegu. Noc była chłodna i bezwietrzna, a spowijająca las mgła nadawała całej tej scenie jeszcze większego uroku. Przeszłam bez zbędnego pośpiechu kolejne parę metrów, rzucając tylko przelotne spojrzenie krukowi, który obserwował mnie z gałęzi jednego z drzew. Od kiedy zatrzymaliśmy się na tych terenach nie opuszczał mnie na krok.
Zauważyłam w mgle czyjąś sylwetkę, nie byłam jednak w stanie rozpoznać kto to. Wkrótce jednak miałam się przekonać, bo zmierzała prosto w moją stronę. Zerknęłam jeszcze raz w stronę ptaka, ale nie znalazłam go już na gałęzi. Nieznany mi wilk prawie pokonał dzielącą nas odległość. Przez chwilę wydawało się nawet, że z kimś rozmawia.
— Falko! Jak miło cię zobaczyć poza jaskinią wojskową. — Biały basior wyłonił się w końcu z mgły, racząc mnie nieszczerym uśmiechem i jeszcze mniej szczerymi słowami.
— Nie wątpię — odpowiedziałam, szukając wzrokiem zarówno kruka jak i jego rozmówcy. — Wyszedłeś na spacer, Satomi?
— Można to tak nazwać. Korzystam z przywilejów stanowiska, skoro już mam taką okazję. Zakładam, że ty robisz to samo.
— Nie do końca. Nie wybrałam jeszcze jaskini, więc o ile nie śpię raczej nie przesiaduję w jednym miejscu.
— W takim razie nie pozostaje mi nic innego jak życzyć ci powodzenia i wznowić mój spacer. Do zobaczenia.
Kiwnęłam lekko głową i nie czekając aż basior odejdzie, ruszyłam przed siebie. Z jakiegoś powodu nie mogłam znieść jego obecności dłużej niż przez parę minut. Kruk też znikał gdzieś zawsze, gdy pojawiał się Satomi. Najwyraźniej oboje mieliśmy złe przeczucia co do tego wilka.
C.D.N prędzej czy później
Od Apollo Anubisa Aina CD Mino - ''Zawsze dwóch ich jest"
Dzień. Dzień. Czyż to nie tak, że wszystko się zaczyna i
kończy. I życie. I dzień. I każda godzina. Nie ważne jak bardzo się tego nie
chce, kończy się nawet czas. Dobry i ten zły także. I to była pocieszająca
myśl. Zważając na każdą zaistniałą w watasze sytuację, pocieszało Anubisa to,
że kiedyś wszystko się ustatkuje. Nie będzie takie samo dla nikogo, może poza
nim samym. W końcu zawsze samotny, niekiedy tylko opiekujący się szczeniętami w
tym okresie, będzie dalej samotny. Z dala od tłumów, znający pobieżnie
najważniejsze zapachy i głosy. Ie ważne gdzie by go życie porzuciło, zawsze
będzie jak ta jedna wyspa pośrodku morza. Omiatany falami niesprawiedliwości i
uczuć, zawsze stojący twardo w swoich ramach.
Dzień. Ten zaczął się jak każdy inny. Zajrzeć czy ktoś nie chce porzucić mu swoich
szczeniaków, dzisiaj nie? Cudownie. Potem spacer. Jego długie nogi brodziły w zimnym
śniegu słuchając jego słodkiego chrupotu. Może zima nie była najgłośniejszą
porą roku pod względem harmonii i ptasich śpiewów, jednak ten dźwięk uginającego
się w zwartą masę puchu pod łapami był kojący wystarczająco aby dać mu odrobinę
spokoju. Od popadnięcia w wir całkowitej nudy ratowały go jeszcze nocne
przechadzki, słuchanie słów i wbijanie pyska w górę. Ku niebu, jakby
kiedykolwiek miał w nim zobaczyć coś więcej niż tylko przegniłą czerń. No i
dusze. Zmarli tańczący po ziemi swoimi zimnymi krokami. Migrujący z kąta w kąt
tak samo zagubieni w świecie co on sam. Widział trochę tej analogii, że
spędzając z nimi swoje życie przybrał wiele ich cech. Jednak nie dbał o to, bo
nigdy mu to nie przeszkadzało.
—Dzień dobry. — cichy głos odbił się od jego uszu niczym słodka melodia
słowików. Westchnął głęboko. Od razu
zawęszył. Zapach młodego futra, które nie przesiąkło jeszcze milionem zapachów
innych wilków. Nieco zmarznięte łapy dreptające dziurę w miejscu, w którym stał.
Przed nim, stał szczeniak, a Anubis przecież lubił szczenięta. To właściwie
jedyne towarzystwo które dobrze znosił.
—Dzień dobry. — odpowiedział zwracając się przodem do rozmówcy. Głowę nadal
trzymał dość wysoko niepewny jak nisko ma ją opuścić aby jego zimne ślepie
wbiły się w niewielkie ciało. Za mało dotarło do niego jeszcze głosu aby
wiedział to tak dokładnie. Za mało i zbyt niespodziewanie.
—Twoja dusza jest bardzo ciekawa. — uchylił głowę. Zamrugał dwa razy i
rozchylił pysk. Czyżby jego dusza na prawdę była ciekawa? Skąd taka konkluzja?
Nietypowy to był rodzaj komplementu, jednak kiedy rozmawia się ze szczeniakami
w rachubę trzeba brać wszystkie możliwe sytuacje i słowa.
—Dusza powiadasz? — jednak zaciekawiło go spostrzeżenie nieznanego mu malca.
Czyżby wśród żywych stąpał ktoś poza nim, komu przypadł zaszczyt przyglądania
się życiu w zaświatach? — Skąd możesz to wiedzieć? —
—Widzę ją. — odparł drugi głos po chwili ciszy, ewidentnego zawahania i
zastanowienia. — Jest inna niż wszystkie, które widziałem. Nawet te martwe.
Jest taka... nie wiem jak to opisać...—
—Martwe ... — powiedział dość głośno chociaż słowa miały być skierowane
wyłącznie do niego samego. Szczeniak poruszył się przed nim niespokojnie wprawiając
śnieg w ruch. — Wybacz. Miałem to powiedzieć do siebie, a chyba wyszczekałem
się odrobinę za głośno. Widzisz dusze tak?
—Tak? — dzieciak chyba był zestresowany, chociaż jego głos nie drżał tą emocją
za mocno. Jednak nuty tych tonów Anubis doskonale znał.
—Nietypowa moc. Bardzo nietypowa. Pierwszy raz spotykam wilka, który widzi
duchy, a który nie jest mną samym .— przyznał nieco pokrętnie, jak miewał
niekiedy w zwyczaju, kiedy zapominał, że jego rozmówcą jest ktoś młodszy, kto
niekoniecznie przywykł do takiego sposobu ubierania swoich myśli w słowa.
—Ty... Ty też widzisz dusze? — słowa te nieco odbiły się w jego umyśle echem.
Cichym i sączącym się powoli ponownie przez umysł aby dotrzeć w jego najgłębsze
zakamarki.
—Można tak powiedzieć. Tak. — przytaknął słysząc jak malec pochodzi bliżej. Nieco
może za blisko , jednak ślepemu w zupełności to nie przeszkadzało. Jednak mimo
wszystko zdawało mu się jakby mróz i wiatr stały się nieco bardziej
uporczywe. — Czuję, że chcesz pogadać.
Może usiądziemy, gdzieś pod kamieniem, żeby wiatr nie dręczył tak naszych ciał?
— skrócił swoją wypowiedź znacznie, aby znowu nie wyszła bezsensowna plątanina
słów w równie bezznaczeniowym zdaniu. Teraz tylko znaleźć kamień, a zimą jak
zimą. Wszystko zdawało się być zupełnie inne, a jego wydeptane ścieżki
zacierały kiedy na przeszkodzi nie stawały krzaki, a jedynie pnie drzew. —Albo
jaskini. Będziesz mógł pytać o co tylko zechcesz...
<Mino? >
tak wiem, daleko nie pociągnąłem ale... małymi kroczkami do celu. Muszę jeszcze wyczuć twojego wilczka...
Od Ducha do Hyarina - "Grzesznicy i święci"
Od Sigmy - "Miodowe Dni" cz. 1
Sigma stanął przy swoich siostrach. Bok w bok. Ramię w
ramię. A przed kim stali? A przed swoim opiekunem. Sigma bardzo lubił go
zaczepiać, a Pan Anubis zawsze się z nim w to bawił. Podobnie z Całką. Jego
drogą siostrzyczką. Irytującą siostrzyczką, ale jednak jego. Tamtego ładnego
dnia bawili się w śniegu jak zawsze. W końcu ich rutyna była niezmienna.
Niezakłócona od kilku ładnych dni. I podobało mu się to. Nawet jeśli musiał
wstać wcześnie rano i iść przez mróz do Pana Anubisa. Teraz kiedy mieli tatę
mieli ciepłe łóżko. Sigma nie pamiętał ciepłego łóżka w przeszłości, a Całka mówiła
że nie mieli łóżka. Ktoś niósł ich w koszyku. Skąd to wredne, małe, białe
stworzenie to wiedziało. Nie miał pojęcia, ale nie kwestionował jej słów.
Nigdy. Nie miałby odwagi! Popchnął Całkę swoimi łapami prosto w zaspę. A kiedy
ta w nią wpadła wystawał jedynie tyłek.
Śmiechom nie było końca. Jednak kiedy wyszła (z małą pomocą Pana Anubisa) nieco
się przestraszył. Z jej oczu biło ogniem, a po pysku przebiegał dziwny uśmiech.
Przekonał się, że jego siostra umie się mścić kiedy wsadziła jego głowę pod
śnieg z impetem tak mocnym, że mało oboje nie przewrócili.
Śmiech, słodycz. Czekali codziennie do wieczora aż przyjdzie po nich tato. Co
prawda zawsze wyglądał na zmęczonego i powtarzał, że jego rany to nic
wielkiego, ale i tak go kochali. Bo jak nie kochać kogoś kto daje ci jeść, pić,
dach nad głową i opieką pełną...specyficznej miłości. Bo ani Sigma ani jego
rodzeństwo nie byli w stanie powiedzieć, że Delta ich nie kocha. Chwalił ich,
przyglądał jak się bawią. Mył i poprawiał fryzury. Ba! Nawet spali z nim w jednym
łóżku! Ciepłym łóżku. A jego sierść zawsze pachniała lekami Bardzo miły to był
zapach.
Jednak tego dnia Delta przyszedł po nich szybciej i pomimo że
bili zdziwieni chcieli pójść do domu. A tam... Tańce, zabawy i swawole. Nawet
granatowy wilk się z nimi chwilę pobawił. A kiedy poszli spać jak co nocy Sigma
czuł jak Delta wstaje i wychodzi. Po co wychodził? Nie wiedział... jednak z
respektu słuchał się jego polecenia i nigdy za nim nie wychodził...
Jednak dzisiaj.
—Pi! Gdzie idziesz? —
—Muszę siku. — zamruczała przecierając oczka.
—Ale tata mówił nie wychodzić za nim! —
—Ale ja nie wychodzę za nim... JA muszę siku! — poskarżyła się i wyszła.
Tamtej nocy długo ich nie było. A jak wrócili wszystko zdawało się być dobrze... do rana.
<Całka?>
Od Delty - "Niespokojne Ścieżki Losu - Resztki świadomości" cz. 23
Brakowało mu niewiele do całkowitego załamania. Skraj klifu
na którym stał załamywał się pod jego łapami, grożąc upadkiem w ciemną otchłań
szaleństwa. Załkał cicho czując jak jego tylna łapa nie chce się poruszyć w
bólu. Co się działo? Dlaczego wszystko tak bardzo szalało wokół niego? Czemu
coś lewitowało bez jego wiedzy, a on sam czuł się taki słaby?
Rzeczywistość docierała do niego nieco z opóźnieniem, dlatego spóźnił się na
manewry. Cztery małe kulki pozostawił pod opieką zaskoczonego Anubisa. Zresztą
patrząc na jego stan, mógł być również zaskoczony tym że w ogóle chodzi.
—Delta... — Szkło skrzywił się widząc tą kulkę granatowego fura.
—... Ay— chwila zawahania w jego głosie rozbrzmiała echem wraz z tym słowem.
Każdy poprzedni sen uderzał w niego ze zdwojoną siłą. Jednak nie ugiął kolan.
—Czy Magnus i Muszel znowu po ciebie... przyszli?— pytanie zapewne o tą nogę i
jeszcze niezgojoną bliznę na ramieniu.
—Nie. Nie przyszli. Sam przyszedłem. — czuł jakby brakowało mu oddechu, ale w
końcu obowiązek stawienia się na manewrach miał, czyż nie? Szkło nie powiedział już nic, jakby niepewny
co ma z nim zrobić. Zabić. Delta
pokiwał głową i odszedł w milczeniu do szeregu powłócząc łapą za sobą. Świat
kręcił się od miliardów głosów, a basior przestał rozróżniać, które wychodziły
z pysków, a które z umysłów. Poczuł się znowu jak szczenię. Zagubiony, słaby, bezbronny
i pomiatany przez złośliwości losu. Zacisnął zęby. Baczność. Marsz. Padnij...
Padł na swoje posłanie. Miał iść do jaskini medycznej, ale
Flora wysłała go do domu ze stanowczym zakazem pokazywania się jej na oczy
dopóki się nie wyśpi. Odebrał te nieszczęsne maluchy od Apollo i leżał chwilę
przyglądając się im. Co za parszywy los wysłał je akurat do niego? Mogły trafić
na tyle innych wilków. I jaka była pewność , że to naprawdę jego szczenięta.
Nie wiedział. Nie chciał chyba wiedzieć. Teraz, w tym stanie zwyczajnie
zaakceptował fakt posiadania dzieci. W końcu co innego mógł zrobić. Paki na
głowie ma już swoje, Flora powiedziała mu nie, a pod opiekę watahy ich nie odda
przy wszystkim co się dzieje. Chociaż. Patrząc na siebie rozmyślał czy to nie
była opcja najlepsza. Porzucić te 4 kulki z dala od swojego małego szaleństwa.
Dni minęło niewiele. A jego noga nie zrosła się ani trochę. Co więcej Flora nie
znała tego przyczyny, ani nie potrafiła odwrócić tego zjawiska. Pozostało tylko
to zaakceptować. Więc to zrobił. Czy los da mu coś jeszcze?
—A to? — mała Całka podstawiła mu pod nos patyka
zaostrzonego na dziecięcych pazurkach. — Ładne? Sama zrobiłam!—
—Ja mam lepsze! — Sigma mruknął wepchał się na nią ze śmiechem. Oboje warczeli
na siebie, ale nie w złym sensie. A Delta patrzył na to w ciszy, nieco zbyt
pustymi oczami i może nawet trochę się uśmiechał.
—Są piękne. Oba. — szepnął niewyraźnie, przecierając swoje oczy. U jego boku Pi
drzemała sobie słodko, a Mediana nadal bawiła się drewnem w progu nory. Chwila
spokoju? Delta zastrzygł uszami na swoją własną myśl. Czy to była jego chwila
spokoju od jego demonów? Natłok słów w końcu ustał, noga aż tak nie doskwierała
i w sumie jakoś lżej mu się brało wdechy. Zwłaszcza kiedy i ten mały
ziemniaczek podszedł bliżej. Mógłby tak leżeć w nieskończoność. W ciszy skonać
w spokojujaki go naszedł. Na chwilę.
Czemu nie grasz?
Coś jest nie tak... Spójrz. Taka
cienka... struna.
Kolejna?
Nie... ta sama. Nie pękła do końca.
Taka niewidoczna. Posłuchaj.
Rzeczywiście. Coś jeszcze się trzyma.
Kto by pomyślał. Wytrzymała ta harfa.
Haha. Nie kochany. Nie jest
wytrzymała. Urodziła się z 6 strunami. Tylko 6.
Ale się trzyma.
Obawiam się, że niedługo.
Tym razem był zaskoczony jak dobrze mu się spało. Prawda.
Wyszedł z nory i przemaszerował pod samą skałę huka, jednak jego koszmar nie
był taki zły. Nie było w nim nic podejrzanego. Nic godzącego w serce. Przymknął
oczy wpatrując się w ciemną posturę kamienia. Potem wstał i odszedł. Do „domu”.
Chociaż... czy on miał jeszcze dom?
Jego umysł przywitały dwa zaskoczone głosy.
—Tata? Dlaczego wyszedłeś w nocy? Zawsze mówiłeś że jest zakaz! — Całka rozciągnęła
się na posłaniu rzucając Delcie swoje pytające spojrzenie. Dokładnie takie jak
to jego.
—To nic. To tylko sen. — odparł bez ładu i składu zbyt rozproszony aby złożyć
sensowną odpowiedź. Całka i Sigma spojrzeli po sobie w ciszy i poczekali aż
Delta położy się na posłaniu aby dołączyć do niego. Na chwilę czułości.
—Sen? A jaki sen?—
—Zły sen, Całeczko. Zły. — polizał ją po jej rosnącej grzywie na co ta
skrzywiła pyszczek.
—To niedobrze jak jest zły prawda? — zaspana Pi także podeszła do nich i
umościła się między jego łapami wtulając w sierść i słuchając miarowego bicia
serca.
—Dobrze czy nie. Ważne, że nie jest wasz. — westchnął najstarszy i ostrożnie
przygarnął w ich stronę też Medianę, śpiącą twardym snem.— Kiedy wasz tato
wychodzi nocą. Nigdy za nim nie idźcie. — ostrzegł ich i zamknął oczy. Na
chwilę. Jeszcze na chwilę.
Manewry były tamtego dnia wyjątkowo męczące. Jednak nie
spodziewał się nie być w stanie wstać z ziemi na rozkaz. Ani odlecieć już do
końca pośród zaskoczonych i zniesmaczonych głosów i myśli.
—Nie szkło. To nie tak że się przemęczył. Nie wiem co mu jest. — głos Flory wyrwał
go z tego chwilowego otumanienia. Uniósł głowę i obrócił na stojącą niedaleko
parę wilków. Jednak zobaczył tylko czarną postać. Dwie czarne postacie
szczerzące w jego kierunku kły. Zawył niespokojnie kręcąc głową jednak
piekielna iluzja nie znikała. A była za realna. Zwłaszcza kiedy podeszła
bliżej.
Cieszył się po części że jego nogi działały tak sprawnie
pomimo pulsującego pieczenia w tylnej. Ucieczka przed tymi stworami do
najlżejszych nie należała. Pokręcił znowu głową. O czym on myśli. Słyszał
Florę, słyszał Szkło. Dlaczego uciekał? Z żalem załkał kiedy poczuł ten sam
rozdzierający ból na boku. Jakby sunęły po nim 4 ostre pazury. I tak też ziemię
zmoczyła odrobina krwi. Nacięcia nie były duże, ani głębokie, ale pojawiły się
znikąd.
Delta wtedy zahamował z impetem mało się nie przewracając i zapłakał jak
dziecko. Jakby wyszły z niego te wszystkie emocje w jednym wybuchu, bo chyba
docierało do niego, że to on sam zaczyna robić
robi krzywdę. Bo przecież to co leczy może też zabijać, prawda?
—Kurwa – przeleciało koło jego ucha, znany głos. Ruda kita która mało nie
wpadła głową w śnieg. Paki stanął stabilniej na podłoży i obrócił się do niego.
—Delta. Gdzie uciekasz? Twój bok... Wracaj do jaskini medycznej. —
—Nie przyjacielu. – przetarł łapą łzy z oczu spoglądając na nie. — To nie ma
sensu.
— Zawsze ma sens. —
—Nie ma! I nie będzie miało! —
—Flora cię wyleczy. Vitale pomoże... Proszę cię. Mam cię tam zanieść?! —
—Zamknij się. Wyleczyć to może mnie wyłącznie śmierć. —
—Nie rozumiem Delta. Czemu śmierć? Flora na pewno znajdzie jakieś rozwiązanie!
—
—Nie rozumiesz... Nie rozumiesz i nie zrozumiesz! To są moje własne demony.
Moje własne moce, które wyniszczają mnie od środka i nie! Nie waż się nawet w
myślach powtarzać, że Flora da radę. Nie da rady... Nie da... Nikt nie da... Ja
nie dam. Ty nie dasz. Ona nie da... A
teraz zostaw mnie... — zamknął oczy. Nie chciał aby i jego najukochańszy przyjaciel
stał się nieprawdziwym wymysłem umysłu.
— Delta. Oczywiście, że da. Nawet jeśli nie od razu. — ewidentnie starał się
mówić powoli.
—Paketenshiko. — wypowiedział jego imię w całości. — moja własna moc tworzy
rany na moim ciele. Boję się spać bo w każdym kolejnym śnie ginie ktoś kogo
kocham. Zostałem wciągnięty w bagno przez parszywego zdrajcę. Stałem się
włamańcem w oczach przyjaciela, zdrajcą w oczach innego. Na głowę spadły mi 4
aniołki, a i tak nic to nie daje. Nie mam chwili spokoju od głosów w głowie,
nie mam chwili odsapnięcia od przyspieszonego oddechu, strachu i
przerażenia. Czy ty myślisz że oni są w stanie cokolwiek z tym zrobić? Że są w
stanie cofnąć czas i moją pamięć o wracającej jak bumerang przeszłości? Moich demonów
z głębi serca? Paki... to nie ma sensu.—
—MA. ZAWSZE MA! — wydarł się mu prosto w pysk. To tylko spowodowało napłynięcie
kolejnych łez.
—Jaki? I tak umieram. Zabijam się sam od środka. Bez możliwości zatrzymania
tego procesu? Co chcesz z tym zrobić, skoro nie da się robić nic? Boję się Paki.
Boję się, że umrę. Bo nigdy tego nie chciałem. Ale najbardziej się boję, że
zabiorę kogoś z was do grobu ze sobą. — otworzył załzawione oczy i wstał z
pozycji siedzącej. Pociągnął nosem, raz, drugi raz. — Może jednak lepiej by
było wam beze mnie...—
—Nie pierdol głupot. — a przed nim nie stał już paki. Właśnie tego się bał. Szara masa, niewyraźna i
rozmyta, o czerwonych oczach i ostrych kłach Zadrżał odwracając głowę.
—Zostawcie mnie w spokoju. — szepnął odchodząc kołyszącym się krokiem.
—Delta! Stój że... — ponownie zagrodzili mu drogę. — Przecież... Patrz. Ja się
z tego wygrzebałem! Jakoś... w miarę. Będzie... dobrze! —
—Będzie po naszemu... — szepnął niewyraźnie. — Ty się wygrzebałeś, ale ja nie
jestem tobą. —
—Słuchaj Delta. Miałem serce złamane tyle razy co ty. Może nawet więcej. Przeżyłem
własną śmierć! Dlaczego więc ty masz się poddać? —
—Czy ja ci wyglądam jakbym się poddał? — przesunął go całym swoim ciałem na bok
idąc dalej. Zostawiając jedynie krwawą mozaikę za sobą w śniegu. — Ja się
jeszcze nie poddałem. Ale moje ciało już tak... — zniknął pośród drzew. W
ciszy. Nie bardzo wiedział czy ktoś pójdzie za nim. Czy ktoś przyjdzie po niego
następnego dnia czy nie. Teraz jedyne czego chciał to snu. Odrobiny snu. Chociaż
bał się zobaczyć to samo ponownie i ponownie.
—Dzięki, że się nimi zajmujesz... — mruknął cicho do Anubisa przysuwając do siebie
łapą małą medianę, którą polizał po głowie.
—Nie ma sprawy... — odpowiedział mu równie zmęczony głos. Nikt nie lubił wojny.
A Delta szczególnie. Ruszyli do domu. Nie miał zamiaru dzisiaj wracać do
jaskini medycznej. Potrzebował chwili spokoju, która nie będzie tylko wieczorną
kołysanką.
—Dlaczego dzisiaj jesteś wcześniej? — Całka przeskoczyła pomiędzy jego łapami z
rozbawieniem. Zaraz za nią był już Sigma kłapiąc zębami za jej ogonem. Delta
westchnął.
—Chciałem was zobaczyć. Chwilę odpocząć. —
—A co stało ci się w bok tato? — Mediana. Ta najgrzeczniejsza z tych wszystkich
łobuzów, o tak wielkim sercu.
—To nic. —
—Ale krwawi. Tata da! Mediana naprawi! — samiczka wystawiła łapkę do góry
niezdarnie próbując nią dosięgnąć jeszcze zakrwawionej rany.
—Dziękuję skarbie, ale nawet ja nie umiem tego naprawić. —
Dom był ciepły. Ogień wesoło trzaskał. Delta z mdłym uśmiechem patrzył jak dzieci bawią się ze sobą. I nawet Pi do nich dołączyła. Noc zaszła powoli nad świat. Leżał dłużej niż myślał że leżał. Kompletnie bez myśli. Jakby martwy wodząc jedynie wzrokiem za tymi kulkami. Nawet nie zauważył kiedy przytuliły się do jego boku w głębokim śnie. I jak on sam usnął.
Stanął przed norą w milczeniu. Znowu.. żadnych drzew. Znowu
jeden z tych snów.
—Delta... — jednak tym razem głos którego w życiu we koszmarze nie słyszał. Spojrzał
w te złote oczy rudzielca z przestrachem. — Oi Delta. Może jednak będzie lepiej
jak umrzesz. — te słowa ubodły jak najcięższy mieć prosto w serce. — Skoro
uważasz, że nikt nie może ci pomóc... —
—Ja nie... —
—Skoro nie uważasz mnie za przyjaciela! — Delta pokręcił głową odganiając łzy i
mroczne wizje.
—Zamknij się! ZAMKNIJ PY... — zatrzymał się w pół słowa..
—No dalej... skończ. — zza jego pleców dobiegł kolejny głos. Tym razem należący
do zdrajcy swojego narodu.
— Nie. Nie. Nie! —
—Śmiało... skończ. Powiedz to. Stań się jak ja... śmiało. Nie ma w tym nic
złego! — wstał. Z rozmachem. Śnieg zachrupał pod jego palcami kiedy skoczył do
biegu. Jak najdalej od nich. Jak najdalej od tego koszmaru. Zatrzymał się
dopiero kiedy brakło mu oddechu, Daleko nie zabiegł, ale jednak. Łapa go dalej
bolała, bok palił żywym ogniem. Odwrócił się. W jego oczach zabłyszczało
kolorowe futro zająca.
—Nie uciekniesz. — powiedział. A jedyne co zrobił Delta to zatopił swoje kły w
jego karku. Czując jak krwe napływa do jego pyska sapnął zaskoczony.
—HAHA! — zaśmiał się znany mu głos.
Nadal z zającem w pysku rozejrzał się. Sohea stała parę kroków od niego. Na
wyciągnięcie łapy. — Biedny zajączek... Co ci takiego zrobił?—
—Ty!—
—No ja! — wypuścił zajączka z pyska. Ten uderzył głucho o śnieg malując go na
bordowo.
—To ty to wszystko robisz! —
—No ja! — zaśmiała się do niego szyderco przymykając oczy. — Co więcej... spójrz...
Zajączek umiera!— Delta spojrzał pod swoje łapy z westchnieniem.
A potem wziął nagły silny wdech Obudził się. Na pewno się
obudził bo nagły zapach krwi dopadł do jego nosa. Drzewa wróciły na swoje
standardowe miejsce. A Sohea przyglądała się mu z szerokim, szyderczym uśmiechem.
Jednak w chwili kiedy spojrzał na śnieg, chciał wrócić do snu.
PING
Huh... to było... niezbyt
imponujące. Jeden tylko ruch i pękła.
No cóż. Zdarza sie każdemu kochany
mój przyjacielu.
To co? Flet?
Nie inaczej!
Delta zawył wypuszczając z siebie wszystkie emocje. Wycie
było głośne, pełne żalu, pełne łez które potoczyły się w dół jego pyska. Swoją łapą
przejechał w panice po ranie na karku u szczeniaka. U Pi. Po, która na
nieszczęście losu znalazła się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze.
Przytulił się do niej nosem z całej siły błagając, żeby chociaż teraz jego moce
nie zawiodły go jak ostatnio. Błagał. Prosił. Przeklinał tego pieprzonego kota,
który stał niedaleko i śmiał się na cały głos.
Dwa oddechy Jeden. Pi była już tak daleko od niego. Ale cudem. Cudem mógł dalej
ją przytulać do siebie. Cały roztrzęsiony kiedy uchyliła oczy mrucząc coś słabo
pod nosem. W życiu się tak nie trząsł. W życiu tak nie panikował i w życiu nie
było z nim gorzej niż teraz. Teraz kiedy wiedział, że małą jest bezpieczna.
Chociaż na chwilę. Ale co jeśli następny razem nie obudzi się w porę? Co
jeśli...
Zacisnął swoje zęby ciasno otwierając załzawione oczy. Puste, a jednocześnie
pełne ognia.
—To ty... ty... —
—Potworze? — Sohea zaśmiała mu się w pysk. Zbliżyła się nieco. — To urocze, że
tak dbrasz o co ś co nawet nie koniecznie jest twoje.—
—Wiesz co? —
—Co? —
—Zamknij pysk. — i z tymi słowami. Z tym jednym ruchem kłów do przodku zacisnął
się na jej krtani ca swoją siłą. Kotka zawyła przewracając się razem z nim.
Zaryła pazurami w jego ciele, jednak jej moce jakby na chwilę rozpłynęły się
pod wrażeniem siły złości jaka napędzała tego małego wilka. Wilka który kłapnął
ponownie pogłębiając ilość trzymanego mięsa. I zaciskał się coraz mocniej. Aż
nie zalazła go krew. Bie ustały spazmy. Nie rzerwał jej krtani na
najdrobniejsze kawałki. A krew spłynęła po jego pysku, przelała się przez palce
i zniknęła w duszy. Razem z resztą stabilności jaką miał. Razem z tą odrobiną
normalności jaka mu została. Cofnął się. O dwa kroki. O trzy. Patrzył jak jej
martwe ciało leży nieruchomo w śniegu. Nie dbał juz kto po niego przyjdzie. I
czy w ogóle przyjdzie. Teraz tylko wziął Pi za kark zaciskając oczy, aby
zapomnieć o tym co przed chwilą zaszło, i kołysząc tą śpiącą kulką na boki
wrócił do nory.
Roztrzęsiony. Przerażony samym sobą. Zagubiony w trym co jest prawdą a co
iluzją jego zmęczonej głowy. Kto wie... może to wszystko mu się śni...
CDN.