- Naprawdę - oczy ptaka zaczęły dziwnie błyszczeć - teraz to już nieistotne: później wam o tym powiem. Jeśli mi sił wystarczy...
Popatrzyłem na Eclipse. Milczała.
- Mundek... - zacząłem - gdzie idziesz?
Ptak podniósł wzrok. Przez chwilę zastanawiałem się, czy nie zacząć się go bać.
- Tym razem was to nie dotyczy - powiedział sucho. Odwrócił się powoli i majestatycznie rozwinął skrzydła. Odleciał.
Szczeniaki przybiegły z powrotem do jaskini.
Martwiłem się o Mundusa. Odleciał, nie wiadomo gdzie, w nie wiadomo jakim celu. W ogóle ostatnio dziwnie się zachowywał.
Tego wieczoru chodziłem jak pijany, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Byłem już zmęczony tym wszystkim. Zastanawiałem się, o czym chciał powiedzieć nam Mundus. "Jeśli starczy mu sił?!" - myślałem - "chcę, żeby powiedział o tym teraz! Nie później. Teraz, gdy jestem na to psychicznie przygotowany".
Zasnąłem wcześnie i spałem aż do południa następnego dnia. Może to przez niskie ciśnienie - a może przez wydarzenia mające miejsce wczoraj. Gdy obudziłem się przed dwunastą, czułem się jak przed wyrokiem. Na szczęście pogoda była ładniejsza niż wczoraj a i sam dzień stanowczo przyjemniejszy. Podświadomie jednak, czekałem na złą wiadomość. Która z resztą, nadeszła pod wieczór.
< Eclipse? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz