czwartek, 17 grudnia 2020

Od Yira CD. Pakiego - "Projekt Różowego Słońca" cz.11

Grupa uzbrojonych ludzi, ubranych w ciemnogranatowe stroje, wbiła niespodziewanie do archiwum. Pomocnik medyka nie miał pojęcia, jak ich trójka mogła nie słyszeć kroków wielu ciężkich par nóg, ale strażnicy wyraźnie nie zamierzali dać mu czasu na zastanowienie. Podnieśli zupełnie nowoczesne lufy, błyszczące na czarno, dziwnie kanciate, opatrzone intensywnie świecącymi paskami, które najprawdopodobniej wcale nie były bogatą ozdobą. Metalowe kształty wydały z siebie dźwięk nieprzyjemnie podobny do przejeżdżania pazurami po kamieniu. Zaraz po tym powietrze wypełniły paskudliwie głośne grzmoty, o wiele gorsze niż podczas najpotężniejszej burzy, jaką przyszło przeżyć byłemu trupowi w jakimkolwiek życiu. Ci ludzie wcale nie zważali na ważne dokumenty, jakie ich kumple z placówki postanowili tu umieścić i to było wyraźnie widać. Ich celem było tylko i wyłącznie zlikwidowanie dzikich szpiegów. A przede wszystkim eksperymentu Myuu.2, który nie miał prawa żyć poza szklanym więzieniem.

Zuva rozłożył ręce na bok, wytwarzając wokół siebie oraz towarzyszących mu wilków przezroczystą bańkę, jego oczy rozjarzyły się jasnym, błękitnym blaskiem. Bariera wydawała się cienka i delikatna, przecież niemożliwe było, żeby zatrzymała napływające w ich stronę pociski. A jednak. Kule światła, jakie wydostawały się z otworów przedziwnych karabinów maszynowych, rozbijały się o ledwo widoczną ścianę na znak jednobarwnych fajerwerków. Byli bezpieczni. Na ten moment.

Ale przecież cuda nie mogą trwać wiecznie. Yir, przytulony do podłogi tuż za laboratoryjnym tworem, kątem oka zauważył ruch wyróżniający się od całej strzelaniny. Któryś z ludzi machnął ręką, jakby rzucał w ich stronę przedmiotem. Po chwili bariera znikła zupełnie i nawet Myuu.2 miał na swojej zwykle kamiennej twarzy wymalowany najprawdziwszy strach.

Atramentowy basior nie myślał w tym momencie za wiele. Wiedział, że był już kiedyś martwy, że znosił ból związany z przechodzeniem do świata pośmiertelników, a Paki nigdy tego nie doświadczył w pełnej okazałości. To mu wystarczyło. Nigdy nie pozwoli, żeby jego miłość straciła życie, kiedy on mógł spokojnie znieść jego utratę już drugi raz, wiedząc, co czeka na niego po drugiej stronie. A nawet był gotowy robić to do końca świata, w nieprzerwanym cyklu szalonego koła, gdyby to znaczyło, że ukochany Paketenshika pozostanie bezpieczny.

Zdążył jedynie skoczyć na rudzielca, okrywając jego trzęsące się (ze strachu? Przecież Paki nie odczuwał strachu, udowodnił to wiele razy) ciało swoim własnym, nieco mniejszym, ale nawykniętym do znoszenia bólu. Przynajmniej tak mu się zdawało, dopóki szturm pocisków nie przeorał jego grzbietu, posyłając po wszystkich występujących u wilków mięśniach fali niewyobrażalnego bólu. Pojawiło się piekło, jednocześnie palące ogniem i mrożące ciekłym azotem, uniemożliwiając receptorom wyłapanie jakichkolwiek innych bodźców. Gdzieś pod skórą, zupełnie nienaturalnie, zupełnie nie na miejscu, dał o sobie znać powiew powietrza, który nigdy wcześniej nie miał wstępu w te części ciała. Jedynie łapy pozostały jakkolwiek wrażliwe, jednak one same czuły tylko chamsko uciekającą spod nich twardą ziemię, tak niechętną do współpracy, oraz ciepłą ciecz spływającą wieloma stróżkami gdzieś z góry. Naprawdę mają tu w suficie wodociąg? Dokumentów ich nie szkoda? I dlaczego ta woda pachnie tak znajomo metalicznie, jakby wcale wodą nie była. Yir chciałby się rozejrzeć, jednak przed jego oczami widniała tylko krwista czerwień, zarówno cieczy napływającej gdzieś od góry, jak i bólu rozbrzmiewającego niezwykłą orkiestrą w plecach basiora.

Nagle ponad burzą wystrzałów wzniósł się o wiele głośniejszy, znacznie bardziej przerażający dźwięk. Nie był w żaden sposób naturalny, nie dało się go nawet przyrównać do czegoś normalnego i znanego. Zdawał się przypominać drapanie metalu, jednakże powielone kilkakrotnie i o różnej tonacji. Dźwięk przeszył wszystkie ciała stałe na wylot, odbijał się echem w czaszce atramentowego wilka, powodował drgania każdej możliwej powierzchni. Strzały zniknęły gdzieś pod tym wrzaskiem, ale nie wiadomo, czy po prostu były za ciche, czy to ludzie padli przed potęgą niezwykłego hałasu. W każdym razie przez następne kilka nienawistnie długich, ciągnących się jak karmel sekund istniał tylko ból i wrzask.

Potem z kolei pojawiło się światło, wszechobecne, przebijające się nawet przez powieki basiora. Trwało tylko chwilę, niczym nieme uderzenie błyskawicy albo mignięcie światła latarni morskiej, kręcącej się w nieustannym tańcu ratującym ludzkie dusze. A zaraz po nim całkowita cisza, dudniąca w uszach echem ogromnego wodospadu. Czyżby wszystko się skończyło? Nie tak wyglądało poprzednie przejście. Na pewno nie bolało miliardem zębów wrzynających się w plecy poprzez szczęki wygłodniałej bestii. Było tak spokojnie, tak... pusto. I tak jakoś dziwnie ciemno, w sposób nieprzypominający zaświatów.

Ale cóż, może za drugim razem nie trafia się już do świata Hadesu. Może jeśli uciekniesz zimnym ramionom śmierci, ona nie chce przyjąć cię już z powrotem i zmuszony jesteś tułać się po wsze czasy w nieskończonym bezkresie kosmosu.

Wszystko jedno. Teraz tylko pomocnik medyka poczuł przemożną ochotę położenia się na boku. Nie walczył z miękkimi jak galaretka nogami, które z własnej woli zgięły się pod ciężarem bolącego ciała. Jakaś siła, o której wilk zupełnie zapomniał, wysunęła się spod jego brzucha. Ale nie miało to znaczenia. Przecież zbyt długo już nie pociągnie. Zaraz na nowo stanie się bezżywym workiem skóry nałożonym na kupę kości i mięsa, tak jak zdarzyło się to wtedy, kiedy na samotnym polowaniu zaatakowała go niedźwiedzica. Wtedy też skończył rozszarpany, z krwią cieknącą po granatowym futrze, wsiąkającą w nie, zostawiając niemal czarny ślad. Teraz o dziwo było tak samo. Dlaczego przypomniał sobie poprzednie życie?

Gdzieś z głuchej ciszy sięgał go głos. Wydawał się dobrze znany, ale jakie to miało znaczenie, kiedy sam szykujesz się na ponowne spotkanie z kostuchą? Jednak... Serce nakazywało słuchać. Nakazywało umysłowi nie poddawać się, walczyć, wychwycić te ostatnie słowa, jakie kiedykolwiek usłyszy. Pojawiła się drobna iskierka, ledwo odczuwalna, iskra chęci do życia. Wreszcie gęsta mgła otaczająca umysł basiora zgodziła się ustąpić, na ten jeden moment, by były, a jednocześnie przyszły trup mógł usłyszeć tak ważny w jego życiu głos.

– Yir, kurwa, nie poddawaj się!

<Paki?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz