wtorek, 29 grudnia 2020

Od Delty - "Niespokojne Ścieżki Losu - Początek" cz. 3

Dni mijały potem powoli. Szarobure niebo coraz częściej zaszczycało świat swoim jaśniejszym obliczem, a słońce topiło śnieg coraz porządniej. Jayer nadzorował sprzątania lasu, pomimo dręczącego go znużenia i zmęczenia. Nie spał już kilka nocy, kontrolując wysyłanie patroli i pościgi za zbiegami, który zdołali wyrwać się z jego szponów po rozbiciu wrogich wojsk. Od czasu nieszczęścia jakie spotkało Zafirę i ona nie odstępowała alfy na krok. Oboje przeżyli podobną stratę i doskonale się rozumieli. Zaskakująco szczenięta Jayera bardzo polubiły białą skrzydlatą waderę. Jednak nie to teraz zaprzątało myśli szarego wilka. Martwiło go zniknięcie Rayrea. Wśród ciał poległych nie znaleziono nawet jego pióra. Musiał gdzieś być!

Alfa w końcu usiadła i ponownie zadarła głowę w kierunku gór. Czy było możliwe przyzwać dusze zmarłych nie naruszając przy tym rzeczywistości i jej praw? Czy mógł zobaczyć swoją ukochaną ponownie? Z krótkiego zamyślenia wyrwało go białe skrzydło okrywające jego futro i wadera która oparła się o niego. Nie odepchnął jej. Nie miał do tego serca, ani siły. Razem, w milczeniu obserwowali jak kolejne ciała wygrzebywane są spośród popiołów spalonego lasu. Jak wilki natury trudzą się w odbudowie tego , czego rozwój trwał już setki lat. Jak lotnicy przeszywali błękitne, nienaruszone niebo, patrząc na tych w dole uważnie i wypatrując ruchu. Jak świat, który znali nabiera szarości i wypełnia się znaną im obojgu melancholią. 

-To nie powinno wyglądać w ten sposób.-  westchnął starszy schylając głowę.- Mam wrażenie że coś złego się szykuje, a ja popełniłem jakiś wielki błąd, którego nie umiem określić.

-To na pewno tylko wrażenie Jayer. Na pewno.- pocieszała go wadera, która sama miała tak samo złe przeczucia jak on. Tylko nie umiała ocenić go dokładnie. Skwitowała to jedynie niewielkim, pokrzepiającym uśmiechem, który nieco pomógł Jayerowi. 

W końcu nawet i on wstał aby pomóc innym i wesprzeć ich. Zafira za to została na miejscu i zakasłała delikatnie...


Neo od kilku dni spał wraz z Deltą. Pozwalało mu to odstresować się,a małemu nieco wyleczyć z widoku takiej ilości krwi, która pozostawała nadal wewnątrz jego maleńkiej główki. Jednak z każdym dniem było lepiej i lepiej. Rozmach i energiczność małej kuleczki wracały do stanu sprzed wielkiej bitwy.  Widząc to nawet zdołowany Yord coraz częściej się uśmiechał tak szeroko jak nigdy.

Nastała cisza. Spokój.

 Cisza przed burzą...


Wiatr spokojnie kołysał korony drzew. Nadeszła wiosna. Po bitwie nie został nawet najmniejszy ślad. Wilki władające magią natury wykonały naprawdę dobrą robotę. Całe spalone niegdyś połacie lasu teraz lśniły, świeżą wiosenną, nawet nieco mokrą zielenią. Ranne wilki, które przeżyły ciężką potyczkę z wilkami Watahy Kuury podnosiły się już na łapy i odchodziły do domów, do rodzin, w pełni zdrowe. W sali szpitalnej pozostały już tylko 2 osoby. Rudy oraz starsza samica, którą wzywała już śmierć na drugą stronę. Neo jednak skupiał się bardziej na szczenięciu, które jego alfa, Jayer przyniósł tu niedawno w wielkim pośpiechu. Rudobrązowy maluszek gorączkował mocno od paru dobrych godzin. Nikt ze znanych fioletowemu wilkowi lekarzy nie wiedział jakiej choroby to może być początek. Równie dobrze mogła to być tylko wiosenna grypa, niezbyt groźna dla już dużego szczeniaka.

Delta krzątał się tamtego pamiętnego dnia po sali głównej nosząc i porządkując zioła, które już tak dobrze odróżniał, kiedy Rudy uniósł głowę otwierając oczy, pierwszy raz od dłuższego czasu. Czarny wilczek postawił na baczność swoje uszy kiedy cichutkie sapnięcie, pełne bólu i żałości wypłynęło z pyszczka drugiego szczeniaczka. Ich oczka spotkały się, a Deltę aż zmroziło. TO nie były te same zielone oczka, które pamiętał z zabaw, kiedy alfa przychodziła do Neo, a on zabawiał się z jego potomstwem. Nie. Teraz oczka małego wilka wyglądały jak dwa puste oczodoły z białą źrenicą. Nie było w nich ani białka, ani tego ślicznego zielonego koloru, który Delta tak kiedyś podziwiał. Przerażony czarny szczeniak wypuścił aż z pyska rozmaryn, który niósł na półkę i rzucił się biegiem do wyjścia. Tam zniknął Neo, który wraz z Yordem poszli pozbierać niektóre, już kwitnące ziół. Stanął jednak przed wejściem, nie widząc dokąd ma się udać i co zrobić, gdzie szukać? Wycofał się więc znowu do wnętrza i zbliżył do posłania Rudego. Ten nie wyglądał na groźnego. Jednak z jego ciałem zaczynały się dziać niezrozumiałe dla dziecięcych myśli rzeczy. Siedząc obok łoża w kompletnej ciszy Delta patrzył jak w powolnym tempie z pyszczka wilczka płynie ślina, później piana, którą szczenię wypluwało regularnie. Potem rude futro ściemniało, pozostawiając tam tylko brudny, nieprzyjemny brąz. Jednak najgorsze dopiero miało nadejść, a Delta nie zdawał sobie z tego sprawy. Chcąc jakoś ulżyć szczenięciu nieco tylko młodszemu od niego nosił mu wodę, przynosił misie i zioła łagodzące ból, co tamten przyjmował z wielką chęcią. Jednak to nie pomagało, a Delta mógł jedynie patrzeć jak płaty sierści sypią się z małego ciała na ziemię. Jak gdzieniegdzie szczenięca, blada skóra pokrywała się czarną rdzą, a potem rozpływała się jak najzwyklejsza ciecz, wystawiając mięso na wierzch i powodując panikę u czarnego wilka. Ten nie wiedząc co ma dalej robić przysiadł obok i patrzył...i śpiewał co zdawało się pomagać. Znał tylko jedną kołysankę, którą czasem szczycił go Yord i właśnie ją mruczał pod nosem, wstrzymując łzy paniki w sobie.

Kiedy Neo wrócił powitał go zapach stęchlizny, a w jego sercu ponownie zasiadła panika. Jeszcze większa niż wtedy kiedy mały Delta zniknął mu z oczu w trakcie Wielkiej Bitwy. Powoli i z nadzieją podszedł do źródła zapachu i przeraził się. Wyklął w myślach wszystkich Bogów w jakich wierzył i tych w których nie wierzył, a nawet nie znał. Widok jaki zastał był wręcz przerażający. Od czasu kiedy wszystko się zaczęło, na legowisku zamiast szczeniaka pozostał już tylko czarny osmolony szkielet, który ku uciesze śmierci, także powoli rozsypywał się w proch.

-Delta -Neo pochwycił czarną kuleczkę skuloną w panice i żalu niedaleko kałuży czarnej krwi. -Dotykałeś go?- spytał w panice Neo stawiając szczenię dalej.

-n...nie- przez łzy wyszeptał delta.-Nie dotykałem. Co się z nim stało?

-Nie ważne Delta. Nie zaprzątaj sobie tym główki. Jeszcze na to nie czas.- Chciał pogłaskać szczeniaka po główce, ale jego łapę zdobiła plama czarnej cieczy, więc natychmiast się wycofał. -Idź się wymyj! I nie dotykaj niczego. Jazda!

I Delta poszedł. Tamtej nocy spał sam. W zimnym posłaniu. W swoim posłanku.


Kolejne dni mijały niespokojnie. Neo szkolił Yorda w przyspieszonym tempie licząc swoje dni wręcz na palcach. Trafiały się też coraz to kolejne przypadki choroby, która zabiła szczenię Alfy. Najpierw jedno, potem drugie, zmuszając Jayera do spalenia ich resztek zamiast pochówku. Jednak czego nie robi się dla dobra watahy. Ciała kolejnych wilków, a raczej resztki tego co po nich zostawało także płonęły. Miejsca gdzie rozpuszczało się ich ciało także nie było traktowane litościwie. Trzeba było zapobiec epidemii tej koszmarnej choroby i Jayer myślał że dadzą radę. Sądził tak dopóki choroba nie dotarła do ostatniej osób, którą kochał ostatnimi czasy całym sercem. Śmierć zabrała ze sobą także Zafirę.

Jayer wściekły wpadł do jaskini medyka. Chciał prosić Neo o jakąś pomoc, jednak jedyne co zastał to pobojowisko i w środku niego małego Deltę, który starał się coś z tego wygrzebać i posprzątać w wielkiej panice. Alfa od razu się uspokoił, a uczucie przerażenia rozpaliło go od środka. Rozejrzał się. Ściany pokryte były czarną lepką krwią, gdzieniegdzie lśniły na niej puste miejsca w wyżłobionych rynnach na kształt pazurów dużego wilka. Wszystkie półki były powywracane, szkło pobite, ciała pacjentów w szczątkach, a jedynym żywym wilkiem pozostawał mały Delta, który wyglądał na kompletnie oderwanego od świadomości co się stało i obchodziło go jedynie sprzątanie. Szary basior przełknął ciężko ślinę i wszedł głębiej. Dopiero teraz mógł podziwiać tą masakrę w całości. Widział pióra, serca i inne wnętrzności, i nawet jego odporne na takie widoki serce zakłuło mocno, a w oczkach zakręciła się łza.

-Delta?- zwrócił się do szczeniaka. Ten tylko zastrzygł uszkami i spojrzał na wilka. W jego oczkach błyszczały łzy ,a pyszczek zdobiły ślady ząbków, świadcząc o wstrzymywaniu się od szlochu długio czas. -CO tu się stało?

-N..nie wiem. N..Neo się rozpadł jak...inni...a potem przyszedł wilk...i ja się schowałem...a potem już nikogo nie było.- I rozpłakał się ponownie. Jayer chciał podejść jednak czarny szczeniak odsuwał się. Neo zakazał mu dotykać innych. Nie mógł złamać zakazu nawet teraz kiedy Neo już nie było przy nim. Jayer rozumiał to. Małe szczenię bało się teraz po zobaczeniu takiego koszmaru w tak młodym wieku. Nie chciało dać się dotknąć.

-Jaki...wilk?- do alfy dotarło jednak że był tu intruz co nie podobało mu się.

-Rozpada się pan.- powiedział szczeniak . Jayer spojrzał na siebie. Delta miał rację, więc jedynie westchnął widząc czerniejącą łapkę.

-Co to jest?- szczeniak spytał się jeszcze ciszej

-Choroba Żywej Śmierci.- odpowiedział alfa, licząc już minut swojego życia. - Uciekaj maluchu. Uciekaj. - mruknął siadając i patrząc na to pobojowisko .- Weź wszystko co masz i kochasz i uciekaj. Nic tu już po tobie.


Tymczasem Jayer stał na skale czując jak ból ogarnia jego ciało. Łapa już mu odpadła i czarna skaza ciągnęła się coraz wyżej. Westchnął głęboko. Epidemia jednak rozszalała się na dobre wbrew jego staraniom i pochłonęła nawet jego. Jednak jego serce stało się spokojne. Teraz mógł zobaczyć w końcu swoją ukochaną w niebie. Zanim jednak świat zamienił się w mrok i ciemność do uszu Jayera dotarł trzepot skrzydeł. Szary wilk odwrócił się do dźwięku napotykając Rayera. Przyjaciela, którego szukał od wielu tygodni. Jednak jego wygląd go zaskoczył. Z ciemnego futra pozostały już skrawki odsłaniając mięso i kości. Ślepe oczy nabrały koloru krwi łzawiąc czarną mazią.

-Rayer...ty- Jayer otworzył szeroko oczy i podniósł się jednak kły wielkiego wilka zdążyły już wbić się w jego szyję porzucając jego duszę na pastę śmierci, a ciało na zgnicie...

Burza jeszcze nie minęła.


Delta zabrał ze sobą tylko trochę jedzenia i torbę i szkła z ostałymi się ziołami i lekami. Uciekał. Jego małe łapki niosły go pomiędzy kolejnymi pniami drzew, a łzy znaczyły jego sierść. Zrobił jak kazała alfa. Nie widząc jak polować, ani nigdy nie będąc dalej niż na wrzosowej polanie, czyli w zasięgu wzroku ukochanego medyka, uciekł jak najdalej. Uciekał.

Minuty, godziny, dni wszystko zlało się mu w jedną całość pozostawiając jedną wielką skazę na jego sercu i umyśle.

A jeszcze był nieświadomy, że jako jedyny, który wiedział o czymś o czym nie powinien, nie będzie bezpieczny...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz