czwartek, 10 grudnia 2020

Od Wayfarera - "Na Południe Od Watahy" cz.2

Minął równo tydzień, od kiedy tramp prawie utopił się w objęciach szalonej rzeki morderczyni. Od tego dnia cały czas czuł na sobie czyiś wzrok, widywał cień przemykający między drzewami, słyszał obce kroki zwierzęcia wzrostem podobnemu wilkowi. Jednakże jak dotąd nie spotkał się ze źródłem tych wszystkich dziwnych przeczuć, a tylko widywał rano, po przebudzeniu, ślady łap wybite na ziemi, wyraźnie kręcące się koło niego. Właściwie to już przyzwyczaił się do tej tajemniczej obecności i szczerze mówiąc nie spodziewał się, żeby kiedykolwiek przyszło im porozmawiać.

Dlatego tym bardziej zaskoczyło go nagłe pojawienie się czarnego jak krucze pióra wilka, niosącego w pysku wiązkę leczniczych ziół. Podświadomie wiedział, że ten nieznajomy był właśnie wybawicielem znad rzeki, chociaż nie mógł mieć w żaden sposób pewności. Skłonił ku niemu głowę.

– Witam kolegę podróżnika. Jak dzisiaj wygląda droga?

Obcy wilk odłożył wiązkę na ziemię, między łapami.

– Witam. Całkiem dobrze, powinna być bezpieczna. Żadnych żubrów, Wayfarerze.

Młodzieniec uśmiechnął się szeroko, w niemy sposób dziękując za informacje nieznajomemu. Przeczucie mu podpowiadało, że istota tuż przed nim była potężnej mocy i wcale nie była wilkiem. Być może należała do bogów, być może stanowiła wcielenie anioła stróża, który postanowił dołączyć do swojego podopiecznego na czas podróży. W każdym razie nie wydawała się w żaden sposób straszna. A tata Paketenshika nauczył, że przeczuć się nie ignoruje, bo mogą nawet uratować tyłek.

– Dziękuję za uratowanie mnie wtedy z rzeki – odezwał się na odchodnym, jednak czarny wilk zastąpił mu drogę.

– Nie podążaj ścieżką czarnych motyli, czekają tam na ciebie kłopoty. Skup się na własnej drodze. I ufaj swoim instynktom.

– Oczywiście, kolego...? – brązowy zawiesił głos, oczekując przedstawienia imienia.

– Nazywam się Ananta Thewi. Jednak jeśli chcesz, możesz mi mówić po prostu Ania. Będziesz mieć coś przeciwko, jeśli przez pewien czas pozostanę u twojego boku?

– Absolutnie nie, Aniu – Wayfarer ponownie skłonił głowę, pióra wczepione w kapelusz zaszeleściły, spadło kilka kolorowych płatków z kwiatów, jakie basior znalazł na drodze i dodał do wystroju. – Możesz ze mną podróżować tak długo, jak tylko chcesz.

Wadera podziękowała, a jej futro nabrało pomarańczowej barwy, strojąc się w czarne paski, dokładnie tygrysie. Ta dziwna zmiana w żaden sposób nie ruszyła Wayfarera, choć nie mógł nie zauważyć, jak wilczycy pięknie w takim tygrysim umaszczeniu. Nie wypowiedział jednak komplementu na głos.

Spacerowali koło siebie w zupełnej ciszy, Ananta Thewi niosąc swoje zioła, a podróżnik obserwując uważnie piękno natury, jakiego nie sposób zobaczyć na terenach Watahy Srebrnego Chabra. Był pewien, że w jego domu już śnieży, w końcu minęło sporo czasu odkąd zostawił dobrze znane tereny na plecami. Tutaj jednak wszystko wciąż było zielone, słońce przyjemnie grzało, a w powietrzu nie wisiała najmniejsza groźba zimy. Być może za jakiś czas trafi do miejsc, gdzie żaden inny wilk nawet nie stąpał i zobaczy krajobrazy, których te mieszczuchy nie potrafią nawet wyśnić. A następnie wróci do domu, do swojego taty, siostry i ciotki, gdzie będzie mógł opowiadać o tych cudach.

Życie dało mu szansę i zamierzał tą szansę wykorzystać. Być może gdzieś tam daleko, w nieznanych krainach, spotka innych podróżników, spotka nowych przyjaciół, takich jak Ania, albo bardziej przyziemnych. Było tyle prawdopodobieństw, że serce, zamiast ściskać się ze strachu, samo wyrywało do przodu, absolutnie pewne siebie i chętne przeżyć przygodę. Nawet, jeśli miałyby grozić śmiercią, tak jak ta niespokojna żubrowa rzeka.

<C.D.N>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz