Dziwne urządzenie znalezione w lesie nie dawało pomocnikowi medyka spokoju. Pojawiało się w sennych wizjach, przemykało na granicy wzroku niczym niesławni ludzie cienia, ukazywało swoje odbicie w praktycznie każdym mijanym przez wilka lustrze, mimo że nigdy tego nie było w pobliżu. Przynajmniej fizycznie. Bo jeśli chodzi o esencję samego istnienia artefaktu, podążała ona krok w krok za wykończonym już Yirem, który bezustannie był zmuszony myśleć o podejrzanie wyglądającym pudełku. O jego czerwonych ścianach w zielone paski, tajemniczych symbolach przypominających runy pokrywających wieko, wyraźnie narysowanych za pomocą krwi. O wnętrzu wypełnionym kołami zębatymi różnej wielkości, od takich dorównujących zajęczemu oku, po takie niewiele mniejsze od głowy lisa, znajdujące się na samym spodzie mechanizmu. Do tego zamontowane z lewej strony pokrętło w kształcie koła powozu. Żaden inny wilk nie widział w tym artefakcie niczego szczególnego, jednak być może to dlatego, że cała jego mroczna i tajemnicza moc zdążyła już w pełni obejść atramentowego basiora.
Gdy próbował komuś wytłumaczyć, co mu przeszkadza w dziwnym, porzuconym przez ludzi i świat pudełku, własne słowa zaczynały mu się plątać, nagle tracił podstawową umiejętność mówienia nawet prostych zdań i po prostu w żaden sposób nie był w stanie z siebie tego wyrzucić. Wiele wilków uważało to za objaw bezpodstawnej histerii powiązanej z napotkaniem artefaktu w lesie, że były trup sobie coś ubzdurał i dlatego jest taki nerwowy. Jednakże znaleźli się też tacy, którzy zauważyli, jak bardzo odstające od normy jest zachowanie Yira. Chłopak nie miał nigdy problemów z wyrażaniem siebie, czasem mówił za dużo, ale nigdy nie plątał słów. W tym wypadku wyraźnie coś powstrzymywało jego wypowiedź, byleby nie wygadał jakiegoś nieznanego sekretu. Problem w tym, że nawet on tego sekretu nie znał.
– Może dobrym pomysłem byłoby sprawdzenie tego artefaktu? Może się czegoś dowiesz? – zaproponował Paketenshika, wylegujący się z niezidentyfikowanym szczeniakiem na miękkim posłaniu z trawy i mchu. – Wiem, że to będzie dla ciebie trudne, jednak wydaje się to jedyną opcją.
– Nie chcę tam iść sam. A jeśli mnie to pudełko zje? – sprzeciwił się kozioł ofiarny całej tej sytuacji, po czym otrzymał pełne litości spojrzenie od swojego współlokatora.
– Nie będziesz sam. Przecież Agrest je przetrzymuje, na pewno będzie w pobliżu. W razie czego cię wyciągnie z... rządnych krwi zębatych kół nakręcanego pudełka.
– A od kiedy ty Agrestowi ufasz?
– To alfa, nie mam za bardzo wyboru.
'O tak, ty na pewno zwracasz uwagę na jego stanowisko w watasze, rudy draniu', pomyślał do siebie atramentowy basior, kładąc się tuż obok przyjaciela. Nawet, jeśli sobie obaj okazjonalnie docinali, doceniał chęć pomocy okazywaną przez nauczyciela łowiectwa i był gotowy zdać się na jego radę. W końcu żadnej innej nie dostał, a własnego planu nie był w stanie wymyślić pod wpływem nerwów.
– Próbowałeś napisać efekty swojego dziwnego stanu na kartce? – zapytał znikąd rudzielec, poprawiając jeden z ogonów na małym ciałku, jakie wypoczywało wtulone w pomarańczowe futro.
– Tak. Brak efektów. – Takie krótkie zdania były jedyną formą komunikacji, na jaką mógł sobie pozwolić Yir kiedy rozmawiał o oddziaływaniu artefaktu na jego osobę. Zabezpieczenia w umyśle wilka były na tyle silne, że jakiekolwiek nawiązanie, które mogło naprowadzić pozostałych na poszlakę, w jaki sposób działa pudełko, było starannie niwelowane. Jeszcze lilka dni temu nie było tak źle. Z każdą godziną stan basiora się pogarszał, a nikt dookoła nie próbował mu pomóc. Z wyjątkiem Pakiego.
– Powinieneś obejrzeć ten artefakt – powtórzył swoją propozycję rudzielec, kładąc głowę tuż obok klatki piersiowej starszego współlokatora. Pomocnik medyka już więcej się nie odzywał, tylko na kształt towarzysza położył się spać, wcale nie gotowy na kolejne nocne mary z zielonym sześcianem w roli głównej.
Następny dzień zaczął się długo przed wschodem słońca, jak to często bywało w okresie zimy. Yir wyskoczył ze wspólnej nory prosto w grubą, puszystą warstwę śniegu, która wyraźnie musiała zwiększyć swoją objętość w nocy. Przyjemny puch pozwolił negatywnym myślom na chwilę się oddalić, pozostawiając miejsce tylko na zimne drobiny oblepiające niebieskie futro na łapach, z jednej strony irytujące, z drugiej właściwie całkiem zabawne, gdy zbijały się w małe kulki. Basior przez chwilę grzebał w białym całunie opatulającym świat dookoła niczym szczeniak podczas swojej pierwszej zimy, potem przypomniał sobie o przykrym obowiązku zmierzenia się ze swoim prześladowcą. Nie mógł tego ominąć i dobrze o tym wiedział, dlatego też skierował się ku jaskini alfy Watahy Srebrnego Chabra, ruszając dość powolnym, skocznym z winy grubego, miękkiego koca truchtem.
Na miejscu nie musiał nawet długo czekać, żeby porozmawiać z Agrestem o swojej sprawie. Alfa wyjątkowo miał nieco wolnego czasu, dzięki czemu spotkanie z artefaktem miało szansę odbyć się całkiem szybko, zamiast zwlekać i męczyć już i tak poszarganą duszę pomocnika medyka. Atramentowy wszedł ostrożnie do jaskini, starając się zostawić jak najwięcej białych drobin tuż przy wejściu.
– Yirze – przywitał się z miejsca ciemnoszary basior, podnosząc głowę znad kilku na oko nieważnych papierków. Skąd można było to stwierdzić? Rzucił nimi na bok jakby to były najzwyklejsze śmieci.
– Agreście. – Były trup kiwnął głową. – Mam sprawę. Dotyczy ona artefaktu.
– Och? – alfa zastrzygł uszami, jakby udając zainteresowania. Yir jednak szczerze wątpił, żeby schowane gdzieś w głębiach jaskini pudełko jakkolwiek intrygowało tego wiecznie wielce zajętego polityką samca i zaczął się przygotowywać na konfrontację z sześcianem na własną łapę. – Tego samego, co ostatnio do mnie przyniosłeś?
– Dokładnie tego. Chcę... zerknąć. – Problemy z mówieniem ponownie zaatakowały, wiążąc wypowiedź głęboko w gardle. To niebezpieczna gra, wołała podświadomość. Niczym zabawa z butlą gazu. Szara bomba na ciebie czeka, przyjacielu.
– Jasne, chodź. – Agrest podniósł się z miejsca i zaprowadził podwładnego w głębię jaskini.
Szli dosłownie kilkanaście minut, kiedy znaleźli się przed pomieszczeniem, z którego mroczna potęga dosłownie biła falami. Wylewała się przez szpary wejścia, jakby miała je w każdym momencie wyważyć, niczym szalona, niepowstrzymana rzeka. Aż dziw brał, że zwykłe, drewniane drzwi nawet nie drgały przed przeraźliwą mocą. Atramentowy wilk przełknął mimowolnie ślinę. Nagle spotkanie twarzą w wieko z dziwnym artefaktem wydawało się równie głupim oraz ryzykownym manewrem, co wejście w gawrę niedźwiedzia. A dokładniej mówiąc, niedźwiedzicy z pojedynczym młodym, którego matka będzie bronić za wszelką cenę.
Weszli do środka. Artefakt leżał sobie spokojnie na środku, otoczony innymi niezidentyfikowanymi obiektami, jakie różne wilki znalazły na terenach watahy. Yir zatrzymał się w pół kroku. Nie umiał podejść bliżej.
Słyszał je. Słyszał pudełko odzywające się w jego głowie czystym, w pełni zrozumiałym głosem. Wołało go do siebie. Błagało, by się zbliżył, by zajrzał do środka, prosto w zębatki, mechanizm znajdujący się wewnątrz. Chciało pożreć jego duszę, przetrawić ją. W końcu była taka smaczna. Taka zużyta. Przepełniona zgnilizną i białymi robakami do cna. Była martwa, niepotrzebna, nienależąca w tym świecie. Niech podejdzie, a sześcian już się tym zajmie. Odrobina zaufania dla głodnego, przeżartego złem pudła.
Atramentowy basior oderwał się świadomością od rzeczywistości, nie mając pojęcia, co dzieje się dookoła niego. Świat nie był już taki sam, stanowił coś zupełnie innego. Zamiast kamiennych ścian jaskini otaczały go żywe, ruszające się tkanki. A gdzieś obok wydarł się nagle Agrest, również uwięziony w tym wymiarze Artefaktu.
<Aaaagreeeest? :3>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz