wtorek, 29 grudnia 2020

Od Kali CD Flory - "Porywy"

Pierwsze kroki.  
Odgłos zmarzniętej ziemi, która chrupała przy każdym kontakcie z jej drżącymi łapami, wybrzmiewał jej w uszach, echem rezonując po całym ciele, w wyniku czego nie mogła nie odnieść wrażenia, że to nie cienka warstwa mrozu łamie się tak przy każdym jej najmniejszym ruchu, ale właśnie jej poruszone serce; jakby nie była w stanie znieść ciężaru tego, co widziały jej oczy. 
Co tak naprawdę widziała, trudno to nazwać. Biel i szarość rozbita na pył ostrością błyszczących nad jej spojrzeniem łez, które zdawały się tajać już powoli na nieprzyjemnym mrozie, wbite głęboko w białka jej przejętych oczu. Czy to prawdziwy obraz tego jak wygląda świat, czy to iluzja mająca chronić ją przed tym, co naprawdę mogłaby dostrzec? 
Czy to dlatego każdy kolejny krok kosztował ją tyle wysiłku, jakby coś ze wszystkich sił starało się zatrzymać ją tuż przed cienką granicą? 
Nie, zaprotestowała nagle w duchu, chwilowym przypływem odwagi zadzierając głowę, by stawić czoło wszystkiemu, co mogło nad nią czyhać, choćby było to bezlitosne żelazo katowskiego ostrza. Szybkim gestem przetarła oczy, rozbijając szkło tworzące fałszywe odbicia prawdziwego świata. Jeśli coś chciało powstrzymać ją przed parciem naprzód, to tylko strach; a ona przeżyła już zbyt wiele, by móc pozwolić sobie na realne względem czegoś obawy. 
Stanęła więc pewniej, dumnie i prosto jak do zdjęcia do zakładowego albumu i niespiesznie rozejrzała się po okolicy, zataczając spojrzeniem krąg nad horyzontem. Wszystko wydawało się takie, jakie było zawsze; nasze miejscowe lasy, spokojnie i ciche, teraz nawet trochę bardziej odkąd zastały je długie zimowe wieczory. Niknące w oddali góry i rzeka, która choć oddalona była o dobry kawał drogi, w umyśle wadery pozostawała całkiem żywym i wyraźnym obrazem. 
Wszystko było takie, jakie było zawsze, mogło się wydawać, a jednak kuła ją w oczy mała, niewyraźna różnica. Szczegół tak niewielki, że nieuważny obserwator, pochłonięty codziennymi sprawami szeregowy wilk nawet by go nie zauważył. 
To świat pozbawiony granic. 
Teraz widziała wyraźnie. Widziała po raz pierwszy świat pod otwartym niebem i na nieskończonej ziemi. Po raz pierwszy mogła pójść, gdzie tylko chciała. 
Po raz pierwszy mogła oddychać. 
Uśmiechnęła się, gdy uświadomiła sobie, co to znaczy. W tym samym momencie poczuła, że coś dziwnego wydobywa się z jej otwartego po raz pierwszy od dawna serca; objął ją powoli dziwny przypływ energii, który, bez chwili na jakiekolwiek rozważania, kazał jej rzucić się przed siebie szaleńczym prawie pędem. 
Jeszcze dzisiaj pójdę do Agresta, myślała, mijając kolejne i kolejne drzewa. Jeszcze dzisiaj oficjalnie zrzeknę się stanowiska. Niech Flora bierze je w cholerę! Na moment spoważniała, uderzona nagle myślą, jak okrutne może być z jej perspektywy skazanie kogoś nowego na to piekło, z którego zdążyła wreszcie się uwolnić. Była jednak tak w owym momencie bezgranicznie szczęśliwa, tak dumna i żywa, że nie potrafiła oprzeć się egoistycznemu wrażeniu, że tylko ona jedna liczy się teraz na tym świecie. 
Ten jeden raz... Pozwólcie mi żyć dla siebie. 
Biegnąc czuła, że nabiera skrzydeł, a z każdą kolejną chwilą myśli w jej głowie układały się w coraz to nowy sposób; nie potrafiła jedynie powiedzieć, czy były one teraz bardziej klarowne czy szalone.  
Nie pójdę do Agresta, zdecydowała nagle, stając pośrodku niewielkiej polany. Niech ona sama to zrobi. To teraz jej sprawa. Wszystko, wszystko to teraz jej sprawa! 
Zmęczenie nie pozwoliło jej biec dalej, dlatego w ostatnim wyrazie nieskrępowanej radości opadła tylko plecami na chłodny grunt. Nieskończony obraz nieba przed jej oczami zdawał się jeszcze bardziej oddalać pod wpływem łez, które ciekły jej po twarzy, kłując bezlitosnym chłodem. Wyciągnęła łapę ku pochmurnemu niebu, dławiąc się cichym płaczem. 
Nawet jeśli każdy kolejny dzień przynosić będzie ból i trudności... Nawet jeśli za każdy krok na wolności płacić będę wysoką cenę... Nie chcę przez to przechodzić już nigdy więcej. 
– Dziękuję... – szepnęła. 
Patrząc, jak w zimowym powietrzu ulatuje cichy obłok jej oddechu, zdawało jej się, że wraz z nim znikały na zawsze cienie przeszłości, które, choć całkiem o nich zapomniała, kłębiły się jeszcze ukryte gdzieś głęboko, głęboko w jej sercu. 


Ta, która na wolność musiała jeszcze chwilę poczekać, stała na sztywnych łapach u wyjścia medycznej jaskini. Przez zaciśnięte gardło nie była w stanie wycisnąć ani słowa, a pomimo faktu, że połowę twarzy miała przykrytą grubą warstwą materiału, zdawało jej się, że jasne światło dnia znalazło w jakiś przewrotny sposób drogę i teraz całkowicie wypala jej oczy.  
Przełknęła ślinę, próbując instynktownie wywalczyć sobie trochę więcej czasu. Prawda była taka, że młoda wadera nie miała pojęcia co robić. Na rozmowę z bratem u wyjścia jaskini została wypchnięta właściwie wbrew własnej woli, wszystko za sprawą nad wyraz impulsywnego gestu jej czarno-białej przyjaciółki.  
Czy to przez wpływ mojego brata zachowywała się w ten sposób?, przeszło jej nagle przez głowę. O czymkolwiek nie próbowała pomyśleć, cały czas miała przed oczami obraz szalika na szyi Flory, który to przedmiot dało się połączyć tylko z jedną osobą. 
A może to nic takiego? Może źle to interpretuję? Nie mogła go nienawidzić, ale z pewnością nie była w stanie spojrzeć mu w oczy, nawet przez grubą zasłonę komina i półtorametrową odległość oddzielającą ich od siebie. Znajdując w sobie wreszcie odrobinę siły, odsunęła się od wypełnionego światłem wyjścia i oparła się o najbliższą ścianę, bezwolnie opadając do pozycji siedzącej. Słuchała, jak jej brat po drugiej stronie świata wzdycha w sposób, który można było określić jako smutny, po czym sam oddala się na parę kroków.  
Teraz parę rodzeństwa dzieliła kamienna ściana. 
– Hej – zaczęła bezbarwnie Kali, mając powoli dość przedłużającego się milczenia, a jednocześnie brak siły i pomysłu na jakąkolwiek wiadomość, która mogłaby nieść ze sobą chociaż odrobinę większe znaczenie. 
– Jak się czujesz? – odpowiedział jej brat zaniepokojonym głosem, ignorując jałowe powitanie siostry. 
Uścisk w gardle wadery znów się pojawił, nadając jej kolejnym słowom niewielkie opóźnienie. 
– Źle – rzuciła w końcu, nie widząc już chyba sensu w sileniu się na kłamstwa. – Chciałabym... Chciałabym... – Słyszała cichy oddech swojego brata, który z jakiegoś powodu pogarszał tylko jej przygnębienie. – Wrócić już do domu – westchnęła cicho. – Albo nie do domu. Chciałabym uciec stąd jak najdalej. 
– Nie mówisz chyba poważnie. – Głos, który jej odpowiedział, był spokojny i stały. 
– Sama nie wiem – odwróciła głowę w stronę, z której dobiegały ją kolejne odpowiedzi. – Po prostu czuję, że jeśli teraz wrócę do domu, do tamtego życia, to moje serce się złamie. Ale jeśli odejdę... Boję się, że to nie wystarczy. To niczego nie zmieni – przez chwilę nasłuchiwała odpowiedzi, jednak narastające milczenie skłoniło ją w końcu do ciągnięcia wypowiedzi. Problem w tym, że nie miała pojęcia co dalej mówić. Bolała ją głowa i czuła, że jak najszybciej musi się położyć.  
– Chyba po prostu muszę tu zostać – podjęła niepewnie po chwili zwłoki. – Najlepiej by dla mnie było, gdybym tu właśnie umarła. 
– Kali, nie mówisz chyba poważnie! – oburzył się głos po drugiej stronie ściany. – Dlaczego tak często mówisz o śmierci? Czy wszystko w porządku? Popatrz na mnie, proszę! – basior poderwał się i ruszył ku wejściu, zatrzymał się jednak w pół kroku, przypominając sobie nagle o wymaganej odległości. Przez chwilę walczył chyba ze sobą, zastanawiając się nad tym, czy zachowanie reguł było w tym przypadku warte swojej ceny. W końcu jednak się poddał. Kali słyszała, jak z cichym przekleństwem na ustach wraca na swoje dawne miejsce. 
– Proszę, powiedz, że to tylko żart – usłyszała po chwili zrezygnowany głos. Było w nim coś tak szczerze, prawdziwe smutnego, że waderze zdawało się, że znowu zacznie płakać; przełknęło szybko łzy i uśmiechnęła się tylko boleśnie do samej siebie. 
– Żegnaj – rzuciła w odpowiedzi. 
– Co ty...? 
– Wybacz. Jestem po prostu zmęczona, pewnie mówię od rzeczy. Dziękuję za to, że jesteś. Przyjdź, kiedy znowu dasz radę. 
– Potrzebujesz może czegoś?  
– Nie, wiesz... Flora dobrze się nami zajmuje – powiedziała, raz jeszcze powstrzymując zbierające się w jej oczach łzy przed spłynięciem po policzkach. 
– W porządku... W nocy przyjdę na wartę. Jeśli nie będziesz spała, zawołaj po mnie.  
– Jasne... Do zobaczenia. 
– … Do zobaczenia – rzucił z cichym westchnieniem. 
Przez chwilę stała jeszcze pod ścianą, słuchając, jak w oddali niknie odgłos jego kroków. Kiedy dźwięk całkiem ucichł, przycisnęła głowę do ściany, jakby nagle zabrakło jej równowagi. Dając wreszcie upust szarpiących nią emocjom, wyszeptała do skały wszystko, co tak bardzo chciała powiedzieć bratu, a czego on nigdy nie mógł usłyszeć.  
Uspokoiwszy się trochę, odetchnęła głęboko, po czym odsunęła się od ściany. Zdejmując mokry od łez komin, przez chwilę wpatrywała się jeszcze weń nieobecnym wzrokiem, po czym odwróciła się, tylko by napotkać fiołkowe oczy Flory.  
Ach, Flora. Przez wszystkie te emocje zapomniała o tym, że asystentka medyczki pozostawała w pobliżu. Jak wiele słyszała? Nawet nie chciała się zastanawiać. Zdawało jej się, że podczas tamtej rozmowy nie powiedziała zbyt wiele. Patrząc w oczy przyjaciółki, uśmiechnęła się przez łzy, tak radośnie, jak tylko była w stanie, po czym bez słowa wróciła na swoje miejsce. 
Rozmowa z bratem wyczerpała ją emocjonalnie, dlatego nie potrafiła sobie wyobrazić w tej chwili niczego innego, jak tylko zasłużonej przerwy w swoim cichym, bezpiecznym kącie. Jakie było jej zdziwienie, gdy przed upływem chwili ujrzała w niewielkim wejściu twarz Flory. Wadera o zmęczonych oczach przysiadła na zielonym progu i, uśmiechając się w ten dziwny sposób, w wyniku którego za sprawą jakiegoś niewytłumaczalnego zjawiska zdawały się promieniować od niej ciepło i spokój, zapytała swoją pacjentkę o samopoczucie.  
Kali milczała przez chwilę, ponownie zaskoczona sytuacją na tyle, że znalezienie odpowiednich słów wydawało jej się niewypowiedzianie trudne. Odetchnęła głęboko, w akcie milczącej paniki rozglądając się wolno po zielonych ścianach. O co jej może chodzić? Czy pyta o to jako moja przyjaciółka... Nie, z pewnością nie. Przecież to jej pierwszy dzień pracy na tak ważnym stanowisku. Musi upewnić się, że wszystko dopięte jest na ostatni guzik. Musi upewnić się, że wszyscy dobrze się czują i w przypadku jakiejś kontroli czy czegoś, cała jaskinia zgodnym chórem zachwalać będzie jej umiejętności i podejście do pacjentów. 
Cóż, jeśli to tak sprawa wyglądała, jeśli to wszystko było pewnego rodzaju grą, to przecież i Kali mogła się uciec do podobnego sposobu. Poprzednia rozmowa wyczerpała ją na tyle, że mogła być prawie pewna, że tym razem uda jej się zachować zimną krew. I właśnie z ową pozbawioną emocji manierą odpowiadała na kolejne pytania Flory. Kiedy wadera niby przypadkiem skierowała rozmowę na temat brata Kali, delikatnie wypytując o jakieś szczegóły na jego temat, młodsza wilczyca, mimo poczucia, że ogarnia ją bardzo nieprzyjemny stan czegoś pomiędzy zaskoczeniem a bolesnym rozczarowaniem, była w stanie opowiadać rzeczowo i z niezwykłym dystansem. Towarzyszyło jej dziwne wrażenie, że to ktoś inny przemawia teraz jej ustami – i była z tego szczególnie dumna. 
Nie wiadomo, jak długo Kali wytrzymałaby jeszcze ciężar tej rozmowy i do jakich sztuczek uciekłaby się, byleby tylko nie wyjawić zbyt wiele; pewnym jest natomiast, że pojawienie się asystenta medyka w szerokim wejściu medycznej jaskini stało się dla niej przyczyną ogromnej ulgi. Flora zresztą zdawała się zareagować w podobny sposób. Po przekazaniu nowoprzybyłemu krótkich instrukcji pożegnała się z przyjaciółką i udała się w ustronną część jaskini na zasłużony odpoczynek. Kali milczała, wiodąc za nią wzrokiem, póki nie zniknęła całkiem w cieniach korytarza. 
Leżąc sztywno na plecach, wpatrywała się w wiszący nad nią sufit, wdychając świeży zapach liści, jakie miała dookoła siebie. Była zmęczona, zmęczona jak nigdy, a mimo to kolejny raz nie była w stanie zasnąć. Jej myśli krążyły dziwnymi torami. Widok Flory w szaliku od jej brata uświadomił jej jedno - nie chciała nigdy jej stracić.  
Problem w tym, że nie miała pojęcia, jak mogłaby tego dokonać. Prędzej czy później ich drogi się rozejdą - wiedziała o tym. Najchętniej, gdyby tylko mogła, zatrzymałaby ten moment na zawsze. Pozostałaby tutaj, w tej jaskini, gdzie może budzić się i zasypiać ze świadomością, że ona jest obok. Nawet gdyby to znaczyło, że tutaj by miała umrzeć... Nie przeszkadzałoby jej to. Przynajmniej nie musiałaby żyć ze świadomością jej utraty. 
Gdyby więc, załóżmy, gdyby udało mi się zdobyć jakieś leki... Tutaj przecież jest tego pełno. Gdybym, kiedy zbliżałoby się rozstanie, skończyła to w inny sposób... Patrząc z szerokiej perspektywy na taki koniec i wspominając odległy początek, mogła śmiało powiedzieć, że nie byłoby to złe życie. 
Z drugiej strony, gdyby ona i mój brat... Gdyby im się udało... Czy to nie uczyniłoby nas bliższymi sobie bardziej, niż kiedykolwiek mogłabym o tym marzyć? Gdybym jeszcze kiedykolwiek mogła zobaczyć, jak się uśmiecha. Gdyby jeszcze chociaż raz nazwała mnie Skarbem. To by wystarczyło, bym była szczęśliwa.  
Łzy zbiegły w dół jej twarzy, gdy brała bezdźwięczny oddech. Uśmiechała się, patrząc, jak sufit nad jej głową blednie. Myślenie o tak ciężkich rzeczach i cała kaskada emocji, przez jaką w związku z tym przeszła, całkiem ją wykończyły. Przez chwilę, przez bardzo krótką chwilę zdawało jej się, że to już naprawdę koniec; zamykając ciężkie od zmęczenia powieki, na granicy snu marzyła o nowym początku.

< Floruś? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz