sobota, 19 grudnia 2020

Od Admirała CD Ciri - "Taniec z Aniołami"

Słyszysz mnie?
Czy to tylko moje złudzenie?
Widzisz?
Czy to tylko wspomnienie? 
Przeszłość, w obłąkaniu związana z przyszłością?

Nie widzę.
Tańczymy z aniołami,
Pływamy po niebie,
Wpatrzeni prosto w Słońce,
Ścielemy się,
Jak jesienne liście na zmarzniętej glebie.

Widzę cię?
Czy to tylko podobieństwo spojrzenia? 
Słyszę?
Czy to głos mojego sumienia?
Czy to cierpienie, zbyt mocno scalone z radością?

Nie słyszysz.
Pozwalasz mi poić się trucizną,
Myślami wodzisz za mrzonką,
A może i mnie cierpliwości nauczysz?
Czekasz?
A może nawet nie na mnie czekasz, może jestem tylko blotką?

Ktoś stoi nad przepaścią,
Ktoś kiwa się tam i chybocze,
Popatrz, jak wysoko zaszedł, a jak nisko może skończyć.
Po lewo ciemność i ostre odłamki skał,
Po prawo jasna łąka wśród miękkich traw,
Na którą stronę padnie?

Ktoś tańczy po leśnym runie,
Ktoś wzbija się i leci po niebie,
Popatrz, na własnych, anielskich skrzydłach.
Niewidocznych na tle szarobiałych chmur,
Na ziemi niknących w bladym kurzu pól,
Dokąd doprowadzą ją wzloty i upadki?

Staje nad urwiskiem, błyszczy para oczu,
A po jej pysku przebiega gromada uśmiechów.
Nie dostrzegł jej, nerwowy oddech przyspiesza,
Spojrzyj w dół
, spojrzyj, tułaczu,
Wybierz. Krótki lot i długa śmierć,
Albo długie życie wysokich lotów.

Widzieli nas?
Czy to jaskrawe powidoki?
Słyszeli?
Czy to sen, jak nigdy beztroski?
A może to świadomość zatrzaśnięta w urojeniach?!


Stopy stąpające po ziemi
Tego popołudnia, w watasze zastając bardzo niemiłą niespodziankę, jaką był powrót Kary i Szkła, nie czekając aż dowiedzą się, w jakim stanie jest ich córka, postanowiłem czym prędzej wrócić do domu pozostawiając nieprzytomną Ciri pod opieką medyka. Z przymusu wskazałem jeszcze kilka miejsc na jej ciele, które należało ponownie otworzyć, by przekonać się, czy z małą (a teraz już tylko "małą") wszystko w porządku, a w pośpiechu, wykonałem to zadanie nadzwyczaj niefrasobliwie. Rzucając jakieś niedbałe pożegnanie, nawet pomimo kilku słów towarzysza wędrówki, tłumaczącego moją nieuwagę zdenerwowaniem, wynikłym ze starcia z ludźmi, kątem oka dostrzegłem, jak pomocniczka medyka skrycie pokręciła głową. A może tylko mi się zdawało?
Gdy w końcu znalazłem się w jaskini, ze zmęczeniem, fizycznym, lecz przede wszystkim psychicznym, opadłem na swoje legowisko i na długo zapadłem w sen w miarę spokojny.
Doświadczając na bieżąco umykających z pamięci sekund pustki, obudziłem się z wyjątkowo przyjemnym wrażeniem lekkości. Nie musiałem robić teraz niczego, to więc znaczyło, że zacząłem pierwszy od dawna, wolny wieczór. Pozostało pytanie, jak taki skarb wykorzystać?
W głębi duszy czułem, że powinienem wybrać się do jaskini medycznej, żeby nie zarobić batów od starszych wilków. I tak naraziłem się wtajemniczonemu towarzystwu, pozwalając całej tej Ciri na do tego stopnia bezczelną ucieczkę, a potem poharatanie się o ludzki pomiot. A jednak mnie, Admirała, wcale nie ciągnęło do szpitala. Poza tym, z oczywistych względów, wolałem póki co nie pojawiać się w zasięgu wzroku jej rodzinki.
Przez chwilę chciałem zająć się pracą. Powrócenie do niej z marszu, po dniu pełnym wątpliwej jakości przygód okazało się jednak zbyt trudne.
Ostatecznie resztka wieczoru upłynęła mi na bezproduktywnym wałęsaniu się w pobliżu swojej jaskini.
Potem nastała noc.

Nigdy więcej duch
Popatrzył na nią, a trudem przedzierając się wzrokiem przez panujący wokół mrok.
- I jak to się wszystko skończyło?
- Mówiłem, z Ciri chyba wszystko w porządku. Osłabiona jest trochę, ale to normalne.
- Ciekawe. Co też jej do głowy przyszło, żeby tak o prostu uciec...
Skrzywił się lekko, gdy uśmiech, który jakby bezwiednie pojawił się w jego oczach, przybrał nieco drwiący pokrój. Dobrze, że ciemność dawała im jeszcze choć skrawki swobody i nie narzucała jarzma potrzeby bezwzględnego panowania nad każdym drgnieniem powieki.
- Pamiętasz jeszcze, co powiedziałaś mi kilka dni po osiągnięciu pełnoletności?
Nie odpowiadając żadnym bystrym słowem, tylko ofuknęła go marszcząc brwi. Jakaś przekorna iskierka, która rozbłysła nagle w jego sercu, kazała jednak skończyć co zaczęte.
- "Proszę, zabierz mnie stad, gdziekolwiek, byle dalej" - podniósł się na jednym skrzydle, nieznacznie do wilczycy, która ostentacyjnie przewróciła oczyma - "odejdźmy i wędrujmy, zatrzymajmy się dopiero w raju!" - zachichotał, czując, że ich żebra zaczynają się stykać. Dopiero teraz z lisim błyskiem w oku odwzajemniła spojrzenie.
- A powiedz... ale nie obrazisz się?
- Raczej nie, mów.
- Bo tak się zastanawiam, czy wy się w pary łączycie jak wilki, raz na całe życie?
Wadera zamarła w bezruchu i chyba na chwilę wstrzymała dech w piersi.
Parsknął.
- Tak cię to trapi?
- Nie jesteś zły?
- Wronka, słoneczko - ujął jej łapę, by na moment przycisnąć ją do swojego dzioba - nigdy nie śmiałbym spojrzeć na ciebie, gdyby krew kazała inaczej. Swoją drogą, pamiętaj, że możesz pytać zawsze i o wszystko.
- Hej, a co byś zrobił, gdybym teraz powiedziała, że chcę uciec? Tak po prostu, jak Ciri? Czasem mam ochotę.
- Jeśli kazałabyś pójść za sobą, to poszedłbym, na wschód, na zachód, na północ i południe; jeśli kazałabyś czekać na siebie w domu... to i tak bym poszedł, by mieć cię na oku. A jeśli w gniewie odmówiłabyś mi miejsca na swojej przyczepce czy w swoim wagonie, przysięgam, szedłbym za tobą piechotą dopóki miałbym choć jedną sprawną nogę.
Na chwilę zamilkli, wsłuchując się w delikatny szum wysoko, w koronach sosen.
- Mundus... a kochasz mnie?
Odetchnął bezgłośnie.
"A czym jest miłość?", chciałby móc zapytać.

Stąpające ponad wołaniem spoza krawędzi rozpadliny
Od dawna nie czułem się tak bezużyteczny. Po chłodnej nocy nastał wyjątkowo słoneczny poranek, a ja ani nie wyspałem się szczególnie dobrze, ani nie zebrałem się w sobie by powędrować do siedziby Achpila i ogłosić koniec biologicznych kompletów spowodowany powrotem naszej zguby, a co za tym idzie, planów pracy... ani nie wróciłem do pracy.
Gdy ocknąłem się ostatecznie z wygodnego półsnu, zbudzony odbiciami słonecznych promieni, a powrót do krainy marzeń i pustki zupełnie znikł z listy moich bieżących pragnień, usiadłem na swoim legowisku i potrząsnąłem głową, słysząc przytłumiony przez gęstą sierść trzepot swoich uszu. Nie czekając na ewentualne głupie pomysły, wstałem, by pozwolić nogom zanieść się na poranny spacer, a przy dobrych wiatrach, może polowanie.
Szedłem i szedłem, powoli opuszczając teren moich skalistych pagórków, wkroczyłem do lasu i brnąłem przez niego dalej, nawet nie wiedząc kiedy, wkraczając na ścieżkę prowadzącą do wąwozu Achpila. Ach, więc problem rozwiązał się sam. Pójdę do niego i powiem o konieczności kolejnej przerwy w nauce, a raczej przeniesieniu nauki na własną płaszczyznę.
Byłem już pewnie na terenie WSJ, gdy przed dalszą drogą delikatnie powstrzymały mnie obce, podniesione lecz nie zdenerwowane, głosy. Zboczyłem z obranej wcześniej ścieżki.
- Skoart, idioto, w ten sposób w życiu go nie złapiemy!
- Nie, zobaczysz. Dojdę do tego - było ich dwóch, po głosach mogłem poznać, że w moim wieku lub niewiele młodszych. Bezceremonialnie podszedłem do rozmówców.
- Zobaczysz, wszystkie zające będą nasze - jeden, o kremowej sierści i drobnej posturze, oparł łokcie o ziemię, złożył łapy w piramidkę i zaczął przyglądać się ponad nimi leżącemu obok, ułożonemu prawdopodobnie przez nich, dziwnemu stosikowi z patyków.
- Czegoś szukacie? - zapytałem, nie dbając o to, czy wchodzę im w słowo, czy przeszkadzam w rozmowie.
- Ta - rzucił ciemniejszy i nieco wyższy wilk o szorstkim futrze barwy poszarzałej umbry - skutecznego sposobu na upolowanie jednego z tych małych patafianów.
Przysiadłem na ziemi.
- Nie szybciej będzie zapolować wspólnie? We trzech to jakbyśmy już go mieli.
- No, dzisiaj wszystko będzie szybsze niż ten niewypał.
- Ale popróbujemy jeszcze, popróbujemy, prawda? - wtrącił drugi, podnosząc się do pozycji wyprostowanej.
- Jasne, jak zmądrzejesz.
- Sam spróbowałbyś kiedyś coś wymyślić - burknął jasny basior - to mogłoby być ciekawe.
Słuchając ich rozmowy, poczułem, że w głowie klaruje mi się pewien plan. Mogli mi się przydać ci "wynalazcy". Jakby tylko jakoś odpowiednio o tym porozmawiać...
- To co, idziemy? - zapytałem lakonicznie, gdy pomiędzy nimi na moment zapadła cisza.
- A ty, to właściwie kto? - ciemniejszy posłał mi pytające spojrzenie.
- Admirał - pewnym siebie ruchem wyciągnąłem do niego łapę.
- Klab - przedstawił się szybko.
- Skoart - drugi pośpiesznie powtórzył jego gest, a kąciki jego pyska na ułamek sekundy wykrzywiły się w przyjaznym wyrazie. Gdy potrząsnąłem jego łapą, zawahał się, jakby chcąc coś jeszcze powiedzieć. Wreszcie, gdy trochę porozumiewawczo, a trochę ponaglająco uniosłem brwi, nie wypuszczając jego palców z uścisku, wydukał - jesteś z WSC? Niedaleko granica.
- Ta - wypaliłem, nie pozostawiając niedomówień - a wy z WSJ?
- Ta - odpowiedzieli mi naraz tym samym.
- Nazwy w sumie podobne - zaśmiał się większy niespokojnie.
- No, po sąsiedzku, przynajmniej mówimy jednym językiem - ominąłem ich, przechodząc kilka kroków naprzód i zacząłem węszyć i rozglądać się - zresztą nie interesuje mnie polityka. To gdzie mieliście te zające?
- A, o, jednego próbowaliśmy złapać z dziesięć minut temu, ale pewnie jest już daleko - Klab zrównał ze mną kroku - chodźmy poszukać. Do wieczora coś na pewno się znajdzie. Jak nie zając, to coś lepszego.
- Później... muszę wracać, żeby kogoś odwiedzić - mruknąłem, w myślach kalkulując plany na dziś - najwyżej umówimy się jutro.

< Ciri? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz