piątek, 4 grudnia 2020

Od Ciri CD Admirała - "Taniec z Aniołami"

Góry były wyjątkowo spokojne. Drugiego dnia mojej wycieczki zaczął padać śnieg. Starałam się trzymać bardziej zalesionych terenów, gdyby pewny latający patyczak chciał mnie odnaleźć z „lotu patyczaka”. Nie martwiło mnie jednak, że mnie odnajdą… w końcu na pewno tak się stanie. Bardziej martwiło mnie, że sama chciałam już wracać w zimne i bezuczuciowe „objęcia” Admirała. Moje serce tęskniło, a umysł nie mógł się doczekać, żeby go znowu zobaczyć. Wczorajsza złość zaczęła powoli ulatywać, a na jej miejsce wskoczyły wymówki i usprawiedliwienia dla brunatnego basiora. Obiecałam jednak sobie, że będę tak długo podróżować, aż mnie nie znajdą i sama nie mam zamiaru wracać do watahy. Ewentualnie będę się kręcić w jej pobliżu…

---

Zgadnijcie! Kto ma zgadnąć głupia? Minął już miesiąc. O serio? Nie zauważyliśmy… Unikałam innych wilków, otwartej przestrzeni, ludzi i okolic watahy. Czyli co? Cały czas góry? Znalazłam sobie przytulną jaskinię w górach, a raczej kilka jaskiń, które zmieniałam, gdy tylko jeden z poszukujących mnie patroli pojawiał się w pobliżu. Taa… nie ruszyłaś się z miejsca od dwóch tygodni. Właściwie przestali Cię już szukać. Nie, to nie prawda. Patrole pojawiały się rzadziej, bo nie szukali tylko tutaj… Taką przynajmniej miałam nadzieję. Nadzieja matką głupich. Ty a wiesz, że w sumie pasuje? Miałam też dziwne przeczucie, że jestem cały czas obserwowana. Jakby ktoś cały czas wiedział gdzie jestem. Obserwowana, a to dobre. Czy czułam się samotna? TAK. Właściwie to nie. Po coś nas stworzyłaś, nie? Głosy w mojej głowie dotrzymywały mi towarzystwa, a fakt, że niedługo kończyłam dwa lata i wchodziłam w dorosłość, co oznaczało, że już wcale nie musiałam wracać do watahy, trzymał mnie w miejscu i powstrzymywał przed powrotem. Ty, a to nie duma? Ja myślałam, że duma. Jedynie ciągłe jedzenie ryb z prawie już zamarzniętego strumyka trochę mi przeszkadzało. Jednak w wolnych chwilach starałam się trenować, żeby wyrobione mięśnie nie zaniknęły przez złe odżywianie i brak ruchu. A co masz robić sama na prawie pustkowiu? Nawet ognia nie potrafisz rozpalić. Noo, dlatego nasze łapy są cały czas wygięte i tylko trening pozwala je rozgrzać.

- Cicho już! – krzyknęłam warcząc jednocześnie. Szybko jednak tego pożałowałam.

- Słyszałeś to? – usłyszałam dziwny głos w bliskiej odległości. Siedziałam przy strumyku, a do mojej jaskini było z pięćset metrów drogi. W pobliżu nie było zbyt wielu drzew czy krzaków, w których mogłabym się ukryć. To pewnie znowu Mundus. Nie, to nie on. Pozwól się już złapać. Złapałam się łapami za głowę nie wiedząc co robić. To nie był Mundus. To nie był patrol, który zwyczajowo tędy przechodził. Upewniłam się w tym, gdy zza góry wyłoniła się dwójka ludzi.

- O patrz, wilczek. – zaśmiał się jeden z nich a ja stanęłam na równe nogi i przyjęłam pozę atakującą.

- Może stąd chodźmy, lepiej go nie rozwścieczać. – powiedział drugi patrząc na mnie ze strachem, a ja warknęłam do niego żeby go pogłębić. Weź może stąd idźmy. Noo, jeden z nich wygląda jakby chciał nas zabić. Spojrzałam z powrotem na pierwszego. Głosy się nie myliły, jego twarz wykrzywiała się w szyderczym uśmiechu, a oczy wręcz wołały o rozlew krwi.

- Daj spokój, widać, że jestem zmarznięty i niedożywiony. – powiedział patrząc na mnie. – Możemy się z nim zabawić.

Mówiąc to, rzucił w moją stronę pokaźnych rozmiarów kamień, który musnął moje lewe ramię. Nic nie poczułam, ale gdy spojrzałam w dół, zobaczyłam stróżkę krwi spływającą w dół po moim futrze. Ostro zakończona część kamienia, musiała mnie zranić… Ty serio tego nie czujesz!? Weź, ona powinna się leczyć. Odsunęłam się od oprawców, jednak oni przysunęli się ponownie. Nie wiedziałam jak walczyć z ludźmi, a moje mimo wszystko osłabione ciało, nie było gotowe na walkę. No ba, że nie było. Kamienie zaczęły lecieć w moją stronę ze zdwojoną siłą. Nawet wcześniej bojący się mnie osobnik, teraz rzucał z uśmiechem na twarzy. Starałam się je omijać. Jakoś nieudolnie. Ale zmarznięte łapy, nie były tak zręczne jak wcześniej. Zaczęłam czuć mrowienie na ciele, w niektórych miejscach pojawiło się więcej stróżek krwi, a ja sama zaczęłam słabnąć. W końcu kamienie przestały lecieć. Dyszałam ciężko i miałam nadzieję, że to już koniec. Oj chyba nie.

- Dobra, teraz prawdziwa zabawa… - powiedział jeden z ludzi i jednym susem przeskoczył dzielący nas strumień. Odsunęłam się do „ściany” z masywu górskiego i warczałam wściekle na zbliżających się napastników. Już miałam odskoczyć w prawo, gdy jeden z nich się na mnie rzucił i przyparł mnie do ziemi. Chwile później spadła na mnie lawina kopnięć i pomimo, że starałam się wyrwać, gryźć i szarpać to nic nie działało.

- Czemu on nie skamle! – krzyknął jeden z nich, kopiąc mnie jeszcze mocniej, co wywołało przyjemne mrowienie. Jezu, kobieto ogarnij się! Przyjemne… też mi coś. Mniej przyjemne było zmęczenie i brak siły by uciec. Czułam, że moje ciało nie chce ze mną współpracować, a umysł przysłaniała mgła. W ostatniej chwili zobaczyłam błysk sztyletu w ręce jednego z nich, a później zasłaniającą mi widok wysoką szarą postać, a tuż za sobą usłyszałam warczenie. Mundus! O jak dobrze, chyba mamy krwotok wewnętrzny. Ty, patrz na te rany… zasklepiły się. O nie, ona chyba zaraz zemdl…

<Admirał? ;_;>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz