poniedziałek, 14 grudnia 2020

Od Etain CD Flory - "Porywy"

Ta, której życie pozbawione jest snów. 

Stała, wpatrując się w płatki śniegu, które cicho obracały się na tle fioletowego nieba. Białe zaspy wokół niej migotały, budząc do życia iskierki w tysiącu barw, kolorach tak przecudnych i ulotnych, że nie umiała nawet wymienić ich nazw. To był zimny dzień, a mimo to jej serce zdawało się płonąć stałym płomieniem, przez który wcale nie czuła chłodu. Uśmiechała się, kierując wzrok ku niebu. 

Księżyc, który błyszczał srebrnym światłem, przesunął się po niebie, wzbudzając potężny rumor, hałas, który zdawał się pochodzić z samego serca ziemi.  

Spod grubej warstwy śniegu wybiło nagle przysadziste drzewo. Wykręciło swoje pozbawione liści gałęzie ku niebu, z którego nagle spłynęły wszystkie kolory, na wzór umierającego człowieka, który, męczony przedłużającą się agonią, wyciąga powykręcane palce w górę, próbując pochwycić tlące się w oddali światło. Wrażenia takiego dopełniał nienaturalny, żywy prawie ruch rośliny, która zdawała się drżeć w rytm melodii rozgniewanej ziemi. 

 Mamo? Tato?!  zawołała wadera, przed którą rozgrywała się owa scena. Jej krzyk stłumiła lawina, która, pojawiwszy się nie wiadomo skąd, połknęła drzewo i strąciła Etain w ocean lodowatej bieli.  

Nie widząc niczego zza przerażającej zasłony, czekała, słysząc tylko swój przerażony oddech. Nagły podmuch wiatru rozegnał nadmiar śniegu, kształtując zeń postać basiora o białej sierści i miłym uśmiechu, który kłócił się z żałością wypaloną w jego czarnych, bezdennych oczach. 

 Ty?  zadrżała, nim kolejny podmuch wiatr odmienił wilka, odsłaniając brązowe refleksy na śnieżnej dotąd sierści. Tym razem była to wadera; mała wadera, która płakała lodem. 

  

Otworzyła oczy, biorąc niezwykle głęboki wdech, od którego aż rozbolały ją płuca. Dysząc żałośnie, podniosła się i usiadła wyprostowana. Było w jej rozdygotanym ciele i przerażonym spojrzeniu coś niepokojącego; coś, co budziło jednoznaczne skojarzenia z topielcem, który w ostatniej chwili został wyciągnięty na brzeg i cudem przywrócony do życia, chociaż chwilę temu przecież już nie oddychał. 

Podniosła się niemrawo, drżąc mocno od chłodu, a może, co wyjątkowo ją zdziwiło, także i strachu. Wyglądając za wejście jaskini medycznej na szary, późnojesienny świat, otarła z westchnieniem oczy, na które opadały ciężkie jeszcze powieki. Mięśnie bolały ją bardziej niż podczas wcześniejszego maratonu pracy; nigdy jeszcze nie czuła się w podobny sposób, bardziej martwa niż jeszcze żywa. 

 Nie może być...  zaśmiała się do siebie nieobecnym głosem, gdy powoli zaczęły do niej powracać wspomnienia i świadomość. Szybko jednak spoważniała, widząc przez drzwi, że ktoś zbliża się do jaskini, niosąc w pysku kubeł wypleniony wodą. 

Kto to?dziwiła się przez chwilę, podpierając łapą ciężką od zmęczenia głowę. Ach, Flora... Uderzyła łapą w czoło, po części rozdrażniona własną głupotą i otępiającym, nasilającym się bólem głowy, a po części szukająca impulsu, który wreszcie pozwoli jej się wyrwać z nieustępliwych szponów niezwykle silnego snu.  

Czy ja wzięłam przed snem jakieś leki? Nie mogę sobie przypomnieć..., myślała, przecierając z irytacją oczy. Tymczasem Flora była już dwa kroki od wejścia, co przypominało medyczce, że nie miała już wiele czasu na powrót do rzeczywistości. 

Czego ona ode mnie chce? Wytycznych, czy... Rozejrzała się niespokojnie po jaskini, po czym, nie myśląc ani odrobinę, wyszła na spotkanie powracającej asystentce. I wtedy coś ją uderzyło. 

Ach, kwiaty? Kwiaty na przedzimku? Patrzyła to na cud natury, który pojawił się pośrodku jaskini podczas jej krótkiego snu, to na młodą waderę, która odłożywszy kubeł z wodą, stanęła przed nią i patrzyła nań przerażonym wzrokiem skazańca; Etain powoli połączyła ze sobą oba te aspekty. 

Ach, więc to jej dzieło? 

 Kwiaty? – spytała lakonicznie, wpatrując się w długo niewidziane kolory. 

Młoda wadera pokiwała energicznie głową. 

– Tak, to dla pacjentów. Taka zasłona zapewnia prywatność, niweluje nieprzyjemny zapach i poprawia samopoczucie chorych... wystarczy popatrzeć na Kali! – wymieniła asystentka. – Gdybyś pozwoliła mi... 

– Pozwalam – powiedziała, zdawałoby się całkiem bezwiednie, medyczka, która szybko przeniosła wzrok z kwitnącej zielenią ściany na stojącą przed nią waderę. I podczas tego przedłużającego się milczenia można było odnieść wrażenie, że jej zmęczone oczy zapłonęły nagle jakimś dziwnym płomieniem. Poruszyła się niespokojnie, poddając się jakby niezdrowym myślom, które zdawały się dręczyć ją już od jakiegoś czasu. – Nie tylko pozwalam ci na przearanżowanie tej jaskini, powierzam ci dowództwo nad sprawą całej tej przebrzydłej epidemii. 

Wadera zastrzygła uszami, szerzej otwierając błyszczące zdumieniem oczy. 

– Powierzasz mi co? – powiedziała cicho. 

– Teraz ty tu rządzisz – odpowiedziała Etain, patrząc na niedowierzającą waderę z narastającą jakby powoli irytacją. 

– Słucham? – ciągnęła tamta. – Dlaczego? Jak to? 

Medyczka przez chwilę milczała, pozwalając przerodzić się iskierkom irytacji w jej oczach w pewnego rodzaju arogancję; dość powiedzieć, że patrzyła na towarzyszkę teraz po prostu z góry. 

– Boję się, że się zarażę – odpowiedziała beznamiętnie, urywając przedłużającą się ciszę. 

 Przecież w razie czego będę mogła 

– Wystarczy – ucięła Etain. – Po prostu się boję. 

Po czym, zostawiając skonfundowaną waderę samą, opuściła jaskinię spokojnym, niespiesznym krokiem, który, choć nadawał jej wyjątkowo dumnego wyglądu, podkreślał też wyczerpanie, wręcz wypalenie, z jakim zmagała się niemłoda już wadera. Znikając pośród jesiennej szarości, Etain myślała o czarnych oczach, które znała dawno temu. 

  

Ten, który tańczy na linii pomiędzy snami a rzeczywistością. 

Wlokąc się z wolna pomiędzy brzozami, które na tle szarej ziemi i bezbarwnego nieba tworzyły prawie surrealistyczny obraz, wpatrywał się w słaby obłok oddechu, jaki rozpływał się w jesiennym powietrzu tuż przed jego oczami.  

Miał pracę, czuł, że powinien się spieszyć, a jednak mimo to postanowił zwlekać, zajmując się do reszty tą niepoważną rozrywką. Jego umysł przepełniała jedna myśl; odkąd tylko zobaczył waderę, nie mógł wyrzucić jej obrazu z pamięci. Była jak przepiękny kwiat pośrodku wlekącej się szarówki. Jej zapach, jej miękkie futro, jej niezwykłe oczy, w których zdawało się kryć życie, po prostu, w najprostszej swojej postaci. 

Nie mógł uwierzyć w to, co robi. Nie wiedział, dlaczego tak, a jednocześnie nie potrafił oprzeć się wrażeniu, że pierwszy raz podczas jego krótkiego życia pojawił się przed nim aż tak wyraźny cel. Co więcej, nie mógł odeprzeć podszeptów, które kazały mu widzieć w ślicznej waderze pewnego rodzaju szansę. Jeśli jest coś, czym nie próbował jeszcze załatać swoich problemów, coś co, jeśli wierzyć plotkom, ma szansę pokonać wszystkie przeszkody i odmienić wilka, to musi być to... 

Chciał przynieść jej kwiaty, szybko przypomniał sobie, że o tej porze roku nie było na to szansy. 

A może lubi wino?, pomyślał, otulając twarz szalem.

 

Ta, która nie potrafi wybudzić się ze snu. 

Leżała, przymrużonymi oczyma dalej wpatrując się w kwitnące ściany, przez nadmiar przemyśleń bujając beznadziejnie w obłokach. Delikatne kroki, które dotarły do jej uszu z oddali, bez chwili zwłoki postawiły ją jednak w stan gotowości lepiej od najmocniejszej kawy; uniosła jasne oczy, ciepłym uśmiechem witając nową przyjaciółkę, której miłe oblicze pojawiło się właśnie pomiędzy zielonymi łukami. 

– Kali, wiesz co? – podjęła wesołym głosem Flora, i nie czekając na odpowiedź, pospieszyła z wyjaśnieniami: – Etain... oddała mi przywództwo na czas tej epidemii!

– Zrzuciła na ciebie całą odpowiedzialność? – niepokój błysnął w niebieskich oczach młodszej wadery. – To przecież... 

– To wspaniałe! – szczery uśmiech Flory uspokoił obawy Kali. – Stanowisko medyka to jakby spełnienie się marzeń. 

– W takim razie... Gratulacje – nagły impuls kazał jej podnieść się i przytulić przyjaciółkę, zatrzymała się jednak w pół kroku, kiedy przypomniała sobie o pewnym przedmiocie, który chowała pod cieniem łap, a któremu teraz pozwoliła wyłonić się na światło dziennie. Zamarła, przez chwilę pozostając w bardzo dziwnej pozie będącej stadium pośrednim między pozycją leżąca a stojącą, po czym z bladym, gorączkowym uśmiechem na pokrytej cieniem twarzy powoli wyprostowała się, by podnieść z ziemi okrągły przedmiot. Przez chwilę wpatrywała się weń, obracając go w łapach, zupełnie jakby widziała go pierwszy raz, po czym, oddychając głęboko jakby dla dodania sobie odwagi, szybkim, nerwowym gestem wyciągnęła go przed oczy Flory. 

Nikłe światło ukazało waderze wianek z fioletowym kwiatów. 

– To jest... Zrobiłam to... – Kali poczuła, że bardzo szybko zabrało jej słów. 

Przez chwilę walczyła z ogarniająca ją słabością, po chwili jednak zaśmiała się w dziwny, być może nawet trochę przerażający sposób. Był to śmiech wypełniony desperacją, zdradzający, że młoda wadera wyzbyła się większości, jeśli nie całej swojej nadziei. 

– Nie mogłam spać – zaczęła z nową siłą, odzywając się teraz hardym, prawie wesołym tonem. – Dlatego to zrobiłam. Czy mogę? – zapytała, po czym nie dając waderze nawet chwili na odpowiedź, założyła wianek na jej głowę.

Po jej umyśle krążyły setki nieskładnych myśli. Bała się, że wadera nie przyjmie podarunku, zresztą, czemu by miała, to przecież takie dziwne. Kwiaty, które podarowała Florze, były przecież częścią podarunku, który asystentka medyczki stworzyła dla niej nie więcej niż kilka godzin wcześniej. Kto tak postępuje, zastanawiała się, nerwowo przygryzając wargę. 

Co gorsza, bardziej niż odrzucenia obawiała się tego, co może się wydarzyć, jeśli wadera zdecyduje się jednak przyjąć prezent. Błądząc w tym niekończącym się labiryncie myśli, westchnęła głęboko, natychmiast opuszczając wzrok na zieloną już teraz ścianę. Zielony to kolor nadziei, przeszło jej nagle przez głowę. Jeśli ona tu jest, nie muszę obawiać się niczego. 

Patrząc z góry na przerażoną waderę, Flora uśmiechnęła się zupełnie jakby odruchowo, gotowa coś powiedzieć. Jej cichy oddech zawisnął w powietrzu, gdy z zewnątrz dobiegło tę dwójkę nagłe, znajome wołanie. 

– Flora! Pst, Flora! – wzywał ktoś dziwną mieszanką szeptu i krzyku, głosem który, choć promieniował radością, krył w sobie nutę szczerego przerażenia. 

– Ry! – zawołała Kali, jednym szybkim ruchem podnosząc się z miejsca. Już miała pobiec w stronę wyjścia, nagła zmiana w wyrazie oczu Flory wystarczyła, by jednak zatrzymać ją na miejscu.

– Nie możesz... – powiedziała smutno asystentka. – Poczekaj, pójdę z nim porozmawiać. 

Kali pokiwała nerwowo głową, nieśpieszne kładąc się na ziemi. Całą swoją siłą starała się nie płakać, co okazało się niemożliwe w momencie, w którym poczuła, że zapach dzwonków opuścił pomieszczenie wraz z jej przyjaciółką.  

 

Ten, który raz jeszcze utracił równowagę. 

Stał na zewnątrz jaskini, nerwowo przestępując z nogi na nogę, wzdrygając się nieznacznie przy każdym kontakcie łapy ze zmarzniętym gruntem. Cały się trzęsę, zauważył z krótkim, ponurym śmiechem. To przez chłód czy nerwy? Przysiadł, chcąc pociągnąć szalik z szyi na twarz, szybko jednak przerwał, gdy jego oczom ukazała się Flora, która z gracją opuszczała jaskinię medyczną. Ze zdziwieniem zauważył, że nosiła na głowie wianek z fioletowych kwiatów. Jest jeszcze piękniejsza niż poprzednim razem... 

Odetchnął głęboko, przybierając nienaganny uśmiech. Nosił go tak często, niemal codziennie, a jednak właśnie teraz, właśnie w tej chwili wydał mu się on nagle wyjątkowo fałszywy i niewygodny. 

Co się ze mną dzieje?, pomyślał, stawiając krok naprzód. 

– Floro – podjął pogodnie, jakby chciał przekonać siebie samego, że nie towarzyszą mu żadne wątpliwości. – Mam nadzieję, że nie przeszkadzam ci w pracy. Przyszedłem na chwilę, bo pomyślałem, że może ci być trochę zimno... Wiesz, ja, eh... – nerwowym odruchem uniósł oczy do nieba, jednocześnie raz jeszcze chwytając dwubarwny szalik na swojej szyi. – Ja na przykład marznę przez cały czas. Dlatego, pomyślałem, może mógłbym ci jakoś pomóc, w końcu tak ciężko pracujesz i dbasz o moją siostrę... Pewnie powinienem ci się jakoś odwdzięczyć – uśmiechnął się słabo. – Dlatego proszę, to dla ciebie – powiedział, chwytając w zęby kawałek ciemnego materiału, który leżał dotąd zwinięty na ziemi, po jego prawej stronie. Położył go przed waderą, po czym rozwinął go gestem na tyle delikatnym, na ile pozwalały mu nerwy.

Oczom jego towarzyszki ukazał się wtedy szalik podobny do tego, który posiadał basior. Najbardziej oczywistą różnicą między przedmiotami był kolor - ten ofiarowany waderze miał barwę świeżych śliwek.

Widząc zdziwienie na twarzy Flory, basior odezwał się szybko: 

– Zdobyłem go dzisiaj we wiosce. Jest całkiem nowy, zapewniam. Czy mogę? – zapytał nagle, biorąc materiał między łapy, gotowy otulić nim zaskoczoną waderę. 

 

< Floruś? Wybacz, że tyle mi to zajęło > 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz